Pokemon X

Pocket Monsters X (JAP)
Wydania
2013()
2013()
Ogólnie
Jeszcze jedna odsłona serii o łapaniu, trenowaniu i napierdzielaniu innych stworków swoimi stworkami - tym razem w wersji 3D.
Widok
izometr
Walka
turówka
Recenzje
Yomi
Autor: Yomi
02.10.2017

Prędzej czy później przychodzi taki moment w życiu szarego, poczciwego ćpuna, kiedy beznadziejność codziennego dnia uderza nas niczym spóźnione o godzinę Pendolino.
Wstajemy o barbarzyńsko wczesnej porze dnia w akompaniamencie przeżerającego już resztki tego co z nas zostało zwątpienia oraz dźwięku dzwonów monotonnie wybijających popołudniową godzinę. Budzimy się akurat we właściwą porę, kiedy to nasz pracowity diler zapewne już wrócił z rewiru, a my akurat jesteśmy bardzo potrzebujący. Poczucie winy, od jakiegoś czasu nasz najbliższy życiowy kompan, pcha nas stanowczo w stronę drzwi wyjściowych w celu pokonania kolejnej, drugiej już w czasie tego fatalnego dnia, bariery – wyjścia z domu i kontaktu ze światem zewnętrznym. Między innymi z dilerem. Dilerem, na którego sam widok człowiek zastanawia się dlaczego po raz setny zapomniał zabrać ze sobą noża w celu zadźgania tego podłego, tak samo fałszywego jak jego entuzjazm oraz rozmaite „zniżki”, sukinsyna. Niestety, diler jest w posiadaniu czegoś, co pomoże nam przetrwać dzień, w którym na nasze nieszczęście już postanowiliśmy wziąć czynny udział. Nie pomaga oczywiście świadomość tego, że działki dilera już nie działają jak działki, ale coś co stara się zaledwie znieczulić okrutne, nieprzebaczalne sumienie i tylko pogłębia naszą uporczywą anhedonię.
Tym razem jednak, dzień zapowiadał się na zupełnie inny niż wszystkie.
Wszystkie troski, żale, rozpaczliwe myśli, zarówno te mordercze jak i samobójcze, znikają w jednej chwili, kiedy to nasz najukochańszy aptekarz, najdroższy wybawca, którego szczerozłoty pomnik powinien stać we wszystkich mniej lub bardziej cywilizowanych miejscach tego globu, wydaje z siebie najpiękniejszy w tej konkretnej, uroczystej chwili zestaw odgłosów:
- Mam nowy towar.
Słysząc to nie czekałem ani chwili –
udałem się do sklepu i kupiłem Pokemony X.

***

Trzeba otwarcie przyznać – ostatnie odsłony Pokemonów przypominały trochę sitcomy, które przestały być śmieszne kilka sezonów wcześniej. Owszem, seria szła do przodu, jednak fanów męczyła skostniała konstrukcja rozgrywki oraz grafika, która, bądź co bądź, opierała się tylko na teksturach. I to w czasach Skyrima i Crysisa. Stworki również zdawały się być zakładnikami owej zastałości twórczej. Potrzebna nam zatem była śmiała ewolucja, która pchnęłaby franczyzę do przodu, jednocześnie nie przewracając ją pod naporem zbyt licznych i nieprzemyślanych mniejszych rewolucji. GameFreak (oraz my) zapewne odetchnęło z ulgą, bowiem teraz do gry wkroczyła nowa* konsola Nintendo, która oferuje dużo, dużo więcej niż jara, ale mimo wszystko stara, poprzedniczka.
Po zapoznaniu się z najnowszą wersją kieszonkowych potworów miło mi oznajmić, że dostaliśmy długo wyczekiwaną ewolucję, a prawowity król wrócił na tron!

Stary duch…

Po całkiem efektownym intrze pierwsza rzecz na jaką zwracamy uwagę to grafika, a konkretnie (prawie) pełen trójwymiar, co już jest pewną symboliczną zapowiedzią z jakiego rodzaju sequelem będziemy mieli do czynienia. Startujemy klasycznie, w swoim pokoju, ale już tutaj czeka na nas mała innowacja – prócz naszej płci możemy określić też kolor skóry oraz włosów. Nie ma co oczekiwać oczywiście cudów, jednak jest to krok w dobrą stronę, szczególnie, iż gra w dalszych etapach nie poprzestaje jeśli chodzi o modyfikacje wyglądu naszej postaci.

Kiedy zamienimy naszą piżamę w strój właściwy łapaniom potworków i napuszczaniem ich na siebie podczas walk z innymi trenerami, schodzimy na dół do naszej, jak zazwyczaj to bywa tajemniczo opuszczonej przez swojego wybranka, mamy. Po krótkiej pogadance wychodzimy z domu by od razu zderzyć się z koczującą przed frontowymi drzwiami dwójką przyjaciół, którzy dają nam pierwszego questa – mamy udać się do pobliskiej mieściny, gdzie czeka reszta wesołej ferajny. Kiedy dotrzemy na miejsce dostajemy od nich pierwszego pokemona oraz drugiego questa – w lokalnej metropolii czeka na nas profesor Sycamore, który posiada na zbyciu drugiego pokemona. No i przy okazji trzeciego questa.

Mam nadzieję, że nie muszę wspominać, iż gra prędzej czy później zamienia się w kolejny symulator ratowania świata przez dzielnego protagonistę-niemowę, którego odruchem alergicznym na choćby perspektywę asertywnego wyjścia z sytuacji kiedy ktoś od nas czegoś chce jest chorobliwa potrzeba spełniania każdej najmniejszej zachcianki drugoplanowych bohaterów. W imię wyższego celu rzecz jasna.

Zamieniając się na chwilę w adwokata diabła mogę zdradzić, że fabuła gry wraz z kolejnymi iteracjami robi się coraz bardziej dojrzalsza i lepiej napisana, a motywacja głównego złego może nawet przyprawiać o okazyjne i bardzo krótkie przebłyski empatii i łaskawego zrozumienia.

Jakby oczywiście ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości – tak, model rozgrywki pozostał taki sam. Dla niektórych może to być wada (formuła się nie zmienia, żadnych innowacji, walka jest toporna i z zamierzchłych czasów 16-bitowej rozrywki), a dla innych zaleta, którą powitają z westchnieniem ulgi. Ale nawet te osoby, które zaprzysiężyły wierność temu pierwszemu obozowi musiałyby przyznać po zapoznaniu się z najnowszą odsłoną, że to czym ona tak naprawdę stoi to cała masa usprawnień.

…w nowym ciele

I to wszelakiej maści usprawnień. Na samym początku ucieszymy się, iż nasza postać może poruszać się w ośmiu, a nie jak dotychczas czterech, kierunkach. Nasza radość wzrośnie, kiedy dostaniemy rolki, które nie dość, że są szybsze to wykorzystują analogowy 3DS-owy grzybek. Podczas łapania pokemona, na którym zawiesiliśmy swoje trenerskie oko, docenimy nowy przycisk w menu, który pozwoli nam użyć ostatniego przedmiotu, a tuż po tym kiedy delikwent znajdzie się już w pokeballu nasz podopieczny za dobrze wykonaną robotę dostanie odpowiednią porcję doświadczenia. Kiedy już przygarniemy paru zawodników do naszej drużyny i stoczymy pewną liczbę walk, to staniemy się szczęśliwymi posiadaczami, dla niektórych dobrze znanego, przedmiotu „exp all”, który znacznie uprzyjemni rozgrywkę (to prawda, jednocześnie ułatwia, jednak zawsze można go wyłączyć). Po jakimś czasie wygląd naszej postaci może się znudzić, a tu z pomocą przychodzą sklepy z odzieżą, gdzie można sobie poprzymierzać i kupić różne fajne ciuszki, a nawet takie akcesoria jak torba czy okulary.
Prócz wszelakiej maści dodatków nie sposób nie wspomnieć o nowym typie pokemonów oraz mega ewolucji.
Flagowy pokemon na okładce wersji X to typ ‘baśniowy’ („fairy”), który świetnie radzi sobie ze smoczym, ciemnym i walczącym typem, ale jest podatny na stal i truciznę. Nowy rodzaj wprowadza odrobinę świeżości i zmusza do szukania nowego lub zmiany istniejącego balansu w drużynie gracza.
Mega ewolucja to z kolei tymczasowa (możliwa tylko raz podczas walki) transformacja danego stwora w jego potężniejszą wersję. Wiąże się to oczywiście z polepszeniem statystyk, ale niekiedy także i ze zmianą typu i umiejętności pasywnej. Ciekawy element walki, raczej nie tyle stworzony na potrzeby uporania się z główną osią fabularną, co raczej dla rozgrywki z innymi graczami.

„All ends are beginnings”

Boskiego dotyku producenta doświadczyły nie tylko same wojaże z komputerowym przeciwnikiem. Po napisach końcowych bowiem gra wcale nie musi się skończyć. Ba! Dla osób preferujących dominację nad trenerami z krwi i kości impreza w zasadzie dopiero się zaczyna.
Tak jak szósta generacja pokemonów jest produktem wolnej, acz nieustępliwej ewolucji, tak i ja nie potrafiłem powstrzymać mimowolnej zmiany w postrzeganiu przeze mnie powyższej serii. Do tej pory moimi głównymi bodźcami były nowe stworki oraz swoboda w dowolnym dobieraniu walczących kompanów podczas mojej przygody by w końcu przebić się przez opowiadaną historię do napisów końcowych i z satysfakcją stwierdzić, iż tytuł można uznać za zaliczony.
Tym razem jednak wpadłem w wir hodowania i trenowania małych podopiecznych by zrobić z nich prawdziwych zawodników stojących w szranki z najlepszymi. Gra jak nigdy dotąd nie była pod tym względem tak przystępna. Dla przykładu, chatka, gdzie wykluwają się nowe pokemony znajduje się na prostej trasie, która dzięki temu przyśpiesza cały proces. Sędzia oceniający potencjał przyszłych kilerów jest w odrobinę normalniejszej lokacji i oszczędzamy przez to cenny czas. Kiedy w końcu dostaniemy w swoje łapska nasze idealne maszyny do zabijania, to z wielką radością powitamy nowy element gry – hordy pokemonów, które w efekcie kilka razy szybciej pozwalają nam trenować i w konsekwencji w pełni wykształcić rzeźników olimpijskiego formatu.
I kiedy wreszcie stajemy wraz z naszą, wypieszczaną godzinami, złotą szóstką przed innymi graczami to nagle zdajemy sobie sprawę, że różnica poziomów oraz przywilej tłuczenia się z, bądź co bądź, głupią sztuczną inteligencją, nas nie dotyczy, a z kolei pomiędzy nami a zwycięstwem dzieli nas tylko to czym i w jaki sposób rozegramy nadchodzącą, niczym specyficzny rodzaj partii szachów, walkę.
Polecam – satysfakcja na zupełnie innym poziomie.

Nowe szaty króla

Oczywistym plusem najnowszej odsłony jest szata graficzna. Środowisko oraz pokemony (nawiasem mówiąc – ponad 700 sztuk odwzorowanych w pełnym trójwymiarze to kawał dobrej roboty) i ich ataki wyglądają świetnie i tego właśnie brakowało poprzednim, płaskim odsłonom. Na osobną wzmiankę zasługuje dynamiczna praca kamery, która dodaje filmowości podczas scen fabularnych. Jakby tego było mało, to mamy także możliwość zrobienia sobie zdjęcia w określonych lokacjach, gdzie widoki sprawiają naprawdę niezłe wrażenie.
Strona audio nie przedstawia się nadzwyczajnie – ot typowe, lekkie ścieżki dźwiękowe pasujące do klimatu. Muzyka nie przeszkadza, zawsze ubogaca zabawę, a dwa ostatnie miasta szczególnie sobie upodobałem ze względu na ich tajemniczość i swoistą delikatność.

Najlepszy towar z jakim miałem do czynienia

Dochodząc do podsumowania, dalej głowię się nad tym co takiego mi się w grze nie podobało i dalej nie jestem w stanie odpowiedzieć. Stwierdzenie, że zakup najnowszych pokemonów uważam za udany to kłamstwo mniej więcej takiej samej klasy jakby powiedzieć, że w „Trudnych Sprawach” występuje fenomen bliżej opatrzonym mianem „gry aktorskiej”. Nie pamiętam lepiej wydanych pieniędzy – jakieś 30 godzin poświęconych na zostanie mistrzem pokemon (i w międzyczasie na zażegnanie fabularnej katastrofy) oraz ponad 100 na konsekwentne neutralizowanie (lub bycie neutralizowanym) przeciwników w Internecie, składa się na coś, co eufemistycznie mogę określić epitetem niezłego ‘dealu’.

 

Ocena: 5/5 – cokolwiek, co jest w stanie sprawić, że będę ślęczał przed ekranem cały dzień nie odczuwając znużenia zasługuje na tę notę

Plusy:
+ grafika!
+ liczne, usprawniające rozgrywkę zmiany
+ nowe elementy jak personalizacja postaci
+ FANTASTYCZNE multi
+ przystępność
+ pokemony nie są zrobione „na siłę”
+ niezgorsza opowieść

Minusy są marginalne, niewarte odnotowania.

 

*  - wiem, że premiera miała miejsce milion lat temu, ale mimo wszystko chciałem podejść do tytułu fair, w porównaniu z nowszymi odsłonami gra wypada oczywiście słabiej. 


Obrazki z gry:


/obrazki bezwstydnie pobrane z głębin sieci/

Dodane: 21.11.2013, zmiany: 02.10.2017


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?