Mother (GBA)

Mother

Mother 1+2 (JAP)
Wydania
2003()
2011()
Ogólnie
Port z NES na GBA + fanowski patch tłumaczący grę na język angielski - spora dawka retro nostalgii w pigułce.
Widok
izometr
Walka
turówka
Recenzje
Mziab
Autor: Mziab
14.04.2012
Może pamiętacie, jak swego czasu napisałem bardzo entuzjastyczną recenzję Mother 3 na GBA. Do niedawna nie miałem jednak okazji na dobre wciągnąć się w grę, która zapoczątkowała serię - Mother, znaną także pod tytułem Earthbound Zero. Ostatnio za sprawą portu GBA tejże, a konkretniej jej angielskiego tłumaczenia, które wydał rok temu Tomato, postanowiłem zrobić jeszcze jedno podejście i tym razem udało mi się grę ukończyć. Poniżej postaram się zrelacjonować swoje wrażenia. Zaznaczam przy tym, że recenzja będzie obejmowała jedynie pierwszą z gier w kompilacji Mother 1+2. O Mother 2 czyli Earthboundzie mógłbym wprawdzie sporo napisać, ale to temat na inny tekst. Przejdźmy więc do rzeczy.

Jak dowiadujemy się ze wstępu, na początku XX wieku w małym amerykańskim miasteczku doszło do zniknięcia dwojga ludzi - George'a i jego żony Marii. Po dwóch latach George powraca, milcząc na temat tego, co się wydarzyło i pogrążając się w dziwnych badaniach. Jego żona już nigdy nie powróciła. Prawie 90 lat później dom młodego chłopca o imieniu Ninten zostaje nagle zaatakowany przez poltergeista. Choć sytuację udaje mu się szybko zażegnać, okazuje się, że nie jest jedynym, który doświadczył dziwnych zjawisk. Szerzą się one bowiem jak epidemia gdzie okiem nie spojrzeć. Nasz bohater wyrusza więc w podróż, uzbrojony w zapiski pradziadka, który zajmował się zjawiskami nadprzyrodzonymi, na spotkanie z przygodą. Jak widzicie, od wielu ówczesnych konkurentów gra odróżnia się tym, że akcja nie dzieje się w fantastycznej krainie, lecz we współczesnym świecie. Miejsce dzielnych wojowników i czarodziei zajmują dzieci walczące kijami bejsbolowymi i patelniami zamiast klasycznej broni oraz mocami PSI zamiast magii. Nawet tytuł, Mother, został celowo dobrany tak, by brzmieć jak najmniej rpgowo. Warto zaznaczyć, że autorem scenariusza jest znany japoński eseista i copywriter, Shigesato Itoi, dzięki któremu gra jest czymś więcej niż kolejnym klonem Dragon Questa, i to jemu zawdzięczamy unikalną atmosferę i klasyczny dla serii humor.

Rozrywka prezentuje się dość klasycznie, co nie powinno być zaskoczeniem, zważywszy na wiek i fakt, że gra czerpie garściami z Dragon Questa. Walki to typowa turówka z widokiem pierwszej osoby. Do dyspozycji oprócz zwykłych ataków mamy także moce PSI zdobywane w miarę nabywania doświadczenia. Każda z postaci ma własne inventory o ograniczonej pojemności, nie grupujące przedmiotów tego samego typu. W zgodzie ze współczesnymi realiami, pieniądze zdobyte w walce trafiają na nasze konto, z którego wypłacamy je używając bankomatów. Stan gry zaś zapisujemy dzwoniąc do ojca Nintena z najbliższego telefonu. W razie nadmiaru przedmiotów pomocą służy siostra Nintena, której możemy powierzyć część naszego dobytku. W przeciwieństwie do kolejnych części, w których potwory są widoczne na mapie, tutaj walki są w pełni losowe. Wersja GBA wprowadza przyciski L/R do sprawdzania otoczenia/rozmowy oraz biegu, co czyni grę bardziej strawną dla współczesnego gracza. Dodatkowo, jeśli konieczność grindu odstrasza was skutecznie od gry, w łatce tłumaczącej od Tomato znajdziecie opcjonalny dodatek o nazwie Easy Ring, który zmniejsza częstość losowych walk, jednocześnie zwiększając otrzymywane doświadczenie i pieniądze. Zmiana ta czyni grę dużo szybszą i bardziej dynamiczną, eliminując dłużyzny. Muszę przyznać bez bicia, że rozpieszczony wieloma nowszymi produkcjami byłbym bez niej głęboko w lesie. Gra nie należy do długich. Z wyżej wymienionym ułatwieniem udało mi się ją przejść w kilkanaście godzin, czasem przez chwilę błądząc, bo przegapiłem jakąś wskazówkę. Niektóre kluczowe przedmioty można zdobyć w dowolnej kolejności, co dodaje odrobinę nieliniowości. Walki z niektórymi przeciwnikami wymagają myślenia, ale ogólnie nie nastręczają problemów. Stopień trudności jest dobrze zrównoważony na przestrzeni gry, bez nagłych skoków trudności.

Jeśli zaś chodzi o oprawę audio-wizualną, rzecz jasna nie należy spodziewać się fajerwerków, gdyż gra jest wiernym portem NES-owego oryginału. Patrząc przez pryzmat innych gier z tamtych czasów, jest jednak dość dobrze. Zabawny, uproszczony styl grafiki stosowany w grze nie wymaga olbrzymiej liczby kolorów ani rozdzielczości, żeby spełnić swoją rolę. Co do muzyki również nie mam zastrzeżeń. Znalazło się tu parę znanych mi z późniejszego Earthbounda motywów, w tym nawiązań do znanych przebojów (m.in. "Johnny B. Goode"). Zarówno grafika jak i muzyka spełniają dobrze swoją rolę, a ograniczenia techniczne nie przeszkadzają mi w najmniejszym stopniu.

Podsumowując, jeśli jesteście fanami old-schoolu, Mother 1 jest solidnym tytułem o sporym uroku, a port GBA w połączeniu z tłumaczeniem autorstwa Tomato jest prawdopodobnie najbardziej strawną jego postacią. Nie ma tu może kilkudziesięciu godzin rozrywki czy graficznych fajerwerków, ale jest coś, co zatraciło wiele współczesnych tytułów - serce. Zdecydowanie polecam, jeśli macie ochotę poznać historię serii i zobaczyć jak to się wszystko zaczęło.

Moja ocena: 4/5


Obrazki z gry:

Dodane: 15.04.2012, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?