Dragon Warrior (NES) Dragon Warrior (NES)

Dragon Warrior

Dragon Quest (JAP)
Wydania
1986()
1989()
Ogólnie
Prekursor gatunku jRPG i pierwszy epizod wieloodcinkowej sagi. Napisanie, iż większość zastosowanych tutaj rozwiązań jest klasyczne do bólu byłoby truizmem z jednej strony, niezręcznością z drugiej: wszak to właśnie ten tytuł stanowił inspirację dla twórców jRPG przez długie lata...
Widok
izometr
Walka
turówka
Recenzje
Judas
Autor: Judas
24.03.2010

Dawno, dawno temu, kiedy Hironobu Sakaguchi nie miewał jeszcze ostatecznych fantazji, a Square nie patrzyło na Enix z nienawiścią;) - pojawił się w pięknym kraju, znanym z kwitnących wiśni... pojawił się, no, "szlam". Taki zwykły, ale był też metalowy. Ten ostatni był co prawda nieco nieśmiały, ale oba wryły się na stałe w świadomość małych żółtych ludzików. Nie tylko zresztą one - cała reszta też. A cóż to takiego ta "reszta"? Ano przedmiot naszej dzisiejszej pogadanki, pierwszy Dragon Quest, pieszczotliwie, w skrócie, zwany "Drakkiu".

Hmm... wstęp mamy za sobą, teraz jeszcze (znowu;)) parę słów wyjaśnień. To moja trzecia recenzja na stronie, jednocześnie druga gry z tej zasłużonej w świecie jRPG serii. Ktoś mógłby pomyśleć, że jestem jakimś zagorzałym fanem, że to moja ulubiona seria, ale nie. Wolę jednak Final Fantasy;). Co więcej - w kolejce czekają... zresztą nieważne. Czemu zatem...? Bo w ramach nadrabiania zaległości postanowiłem napisać recenzje tych tytułów, które jeszcze recenzji nie mają (logisch, mein Freund:)), a które jednocześnie kiedyś ukończyłem. Gry spełniające łącznie oba te warunki są dwie, toteż wyboru wielkiego nie mam;).

Grafika i dźwięk
Zakładając, iż po NESie nie należy spodziewać się cudów, przyjmując, że od gier z początków tej konsoli nie należy zbyt wiele oczekiwać, dostajemy dokładnie to, czego się spodziewam y;). Uogólniając (i zakładając pewną tolerancję:)) można stwierdzić, że jRPGi na NESa są pod względem grafiki bardzo podobne do siebie. Mamy zatem standardowe miasta, lochy, jaskinie i zamki do zwiedzenia, eksploracja świata z zastosowaniem widoku z lotu ptaka, zaś w czasie walk widzimy przeciwników z perspektywy pierwszej osoby. Dodać należy, iż zmiany w wersji amerykańskiej, w stosunku do oryginału są KOLOSALNE! Widać to dobitnie na przykładzie sprite'a głównego bohatera. Nie dość, że ma znacznie więcej szczegółów, to jeszcze jest lepiej animowany. Szczerze mówiąc w japońskiej wersji prawie w ogóle nie był animowany (przy poruszaniu się na boki po prostu następowało "ślizganie się" statycznego duszka.

Jeśli chodzi o warstwę dźwiękową - także całkiem standardowo. Nic, co mogłoby przykuć uwagę gracza, ale (jako się rzekło przy okazji czwartej odsłony sagi) wiadomo - z NESa cudów się nie wykrzesa (ale mi się zrymowało;)). W każdym razie nie odpycha (a znam takich, którym się podoba;)).

Fabuła i rozgrywka
Pierwsze trzy Dragon Questy powiązane są ze sobą fabularnie, to tak zwana "trylogia Erdrika". Dodatkowo zaburzona jest chronologia, bo trzecia część opisuje wydarzenia, które miały miejsce przed tymi z części pierwszej. Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana, ale hej! To przecież pierwszy Dragon Quest, jeden z pierwszych jRPGów w ogóle (tak myślę, ale w sumie kto ich tam - Japończyków - wie;)). Generalnie sprawa dotyczy pewnego złego "pana", który nie dość, że sieje zamęt, to jeszcze księżniczki porywa i artefakty kradnie. Sterujemy poczynaniami potomka Erdrika, zaś naszym zadaniem jest odzyskanie księżniczki, odzyskanie artefaktu Ball of Light i pokonanie Drako (Dragonlorda). Po drodze do osiągnięcia tych celów gracz posiada (do pewnego stopnia) swobodę wyboru kolejnego celu wędrówki - chociaż jest to nieco złudne. Bo co prawda możesz gdzieś iść, ale jeśli nie "podpakowałeś" odpowiednio levelu postaci - zginiesz marnie;). Jako się rzekło fabuła jest bardzo prosta, jednak jej szczątki docierają do gracza w trakcie rozgrywki, głównie poprzez dialogi z napotkanymi postaciami...

Drużyna i przeciwnicy.
Wróć! Jaka drużyna? W pierwszym DQ sterujemy wyłącznie samotnym bohaterem, jako się rzekło - potomkiem Erdrika. Nasza postać, jako jednoosobowa armia, jest w miarę uniwersalna, toteż i mieczykiem pomacha, a i magią pogonić potrafi. Z magią jest jednak pewien kłopot, bo o ile rzeczywiście bywa przydatna, to z tego co pamiętam, nie mamy żadnego "ethera", który pozwoliłby zregenerować zużyte punkty. Konieczna jest zatem wizyta w mieście, żeby snu zaznając, siły magiczne odzyskać. Liczba przeciwników w grze z całą pewnością nie onieśmiela. Zapewnie ich ilości bliżej do dwudziestu niż do setki, czy nawet pięćdziesiątki unikalnych wrogów. Ale, ale - gra, będąca przedmiotem niniejszej recenzji, to jedna z ostatnich pozycji, w której obowiązywał "rycerski kodeks honorowy" - bo co prawda sterujemy tylko jedną postacią (czyli mało), ale i przeciwnicy, z którymi się potykamy, występują pojedynczo (równie mało zatem;)). Równowaga i balans przede wszystkim ^_~.

Jak przystało na wczesne jRPGi - gra jest trudna. OK, nie jest trudna, jest uciążliwa. Wiadomo - bez "levelupowania" daleko nie zajdziesz, brakuje bowiem nie tylko doświadczenia, ale i złota niezbędnego do dokonania zakupów (bo co prawda pieniądze szczęścia nie dają, ale zakupy i owszem;)). Z tego co pamiętam, już na samym początku należy się pilnować, gdyż zbytnie oddalenie od pierwszej lokacji może kosztować życie. Przy czym w tym przypadku "zbytnie oddalenie się" nie znaczy tyle, co znaczy zwykle - tutaj pierwsze chwile z grą należy spędzić naprawdę blisko zamku;). Co prawda grę skończyłem ładnych parę lat temu, dlatego i moje wspomnienia mogą nie odzwierciedlać tego, co rzeczywiście przeżyłem, a i od tamtego czasu dzielą mnie dziesiątki ukończonych jRPG, ale z tego co pamiętam - w tej grze brakowało wszystkiego. Pamiętam polowania na Goldmany, dzięki którym gromadzenie złota było nieco szybsze oraz metalowe slime'y - które co prawda dawały najwięcej experience'u w grze, co prawda miały tylko kilka HP, ale.. .jak go człowiek spotkał, to z jednej strony cieszył się jak dziecko, lecz z drugiej modlił, żeby mu nie uciekł (metalowe miały tendencję do dezercji:)).

Gra doczekała się kilku remake'ów, w tym na Super Famicoma (tylko KKW, ale fanowsko przetłumaczona dostępna jest też dla "cywilizowanego" gracza) i na kolorowego Gameboy'a (w obu przypadkach były to "paki" zawierające pierwsze dwie części, zamieszczone na jednym karcie).

Na koniec jeszcze dwie zasłyszane ciekawostki:
1. Kiedy pierwszy Drakkiu podbijał dzielne serca japońskich graczy - nie było jeszcze baterii. No, znaczy się były - ale nikt nie wpadł na to, że można za ich pomocą utrzymywać zapisany stan gry:). Dlatego japońscy gracze posiłkowali się systemem kodów do zachowywania swoich osiągnięć. Kiedy gra przewędrowała ocean - oprócz pewnych kosmetycznych zmian (grafika, dialogi), Jankesi dostali już wersję karta z baterią umożliwiającą zapisanie stanu gry.
2. Większość z Was zapewne o tym wie, ale niektórzy być może zastanawiają się, czemu w recenzji nie pojawia się (oficjalna poza KKW przecież) nazwa "Dragon Warrior". Otóż nie stosuję jej, bo wolę tę oryginalną, zaś nazwa "Dragon Warrior" jest pochodną zastanego stanu prawnego, na jaki trafiła gra w Stanach, gdy tam zawędrowała. Chodziło o prawa autorskie - na amerykańskim rynku występował bowiem system RPG (taki papierowy) - DragonQuest (co prawda był też taki o nazwie "Dragon Warriors", ale to inna historia;). Zatem, zakładając iż twórcy nie mieli żadnego celu ani intencji w zmianie nazwy (zresztą ostatecznie powrócono do oryginalnej nazwy także w przypadku części wydawanych poza Japonią), posługuję się jedynie słuszną w moim przekonaniu wersją.

Reasumując, kiedy zabieramy się za pierwszego Dragon Questa, możemy oczekiwać wyzwania, ale nie powinniśmy audiowizualnych fajerwerków. Możemy spodziewać się długiego nabijania poziomów, ale nie wolno wypatrywać skomplikowanej fabuły (ta w moim odczuciu przyszła w okolicach 1990 roku, wraz z czwartą częścią.. .Final Fantasy;)). Możemy słuchać dźwięków, ale nie usłyszymy muzyki;P (coś mi za bardzo humor dopisuje podczas pisania tej recenzji, strasznie to nieprofesjonalne).

Nie przeszkadza to w żadnej mierze jej twórcy (Yuji Horii) być dla Japończyków postacią porównywalną w ich świadomości do przywołanego na początku tej recenzji wielkiemu twórcy konkurencyjnej serii - Final Fantasy... Zatem, jeśli zaliczyłeś już większość pozycji ze świata jRPG, i masz akurat parę wolnych wieczorów - dlaczego by nie spróbować zawitać w świecie Drakkiu? Uratuj zatem swój świat, albo pomóż go zniszczyć*.

Ocena
Wystawienie oceny tej pozycji, bez wzięcia pod uwagę kontekstu i tła historycznego, byłoby dla Dragon Questa krzywdzące. Tak naprawdę nie sposób przecenić roli tej gry w rozwoju tak uwielbianego przez wielu gatunku jRPG. Zatem, jeśli twoje oczy pozostają szeroko otwarte, odejmij po jednym punkcie z ocen, jeśli zaś oczy lekko przymrużysz - pozostaw je (oceny, nie oczy) takie, jakie wystawiłem.
Grafika: 7+
Dźwięk: 6+
Fabuła: 9 (no bo niby prosta i szczątkowa, lecz jednak oryginalna;))
Gameplay: 7
Ogółem: 6+ (tak, żeby mimo wszystko były tylko trzy kreski;)).

* SPOILER: Przed ostatnią walką gracz dostaje od głównego bossa propozycję przyłączenia się do niego. Jeśli się zgodzisz - będziecie sobie razem rządzić światem. Jeśli jednak zachowałeś resztki przyzwoitości - niestety będziesz musiał zakończyć grę standardowo, urywając smoczkowi łeb;)).


Obrazki z gry:

Dodane: 26.03.2010, zmiany: 21.11.2013


Komentarze:

http://gahe.pl/grypegasus,10919,Dragon-Quest-I.php


[Gość @ 26.01.2016, 09:11]

Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?