Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga

Digital Devil Saga: Avatar Tuner (JAP)
Wydania
2004()
2005()
Ogólnie
Jeszcze jeden odłam niesamowicie rozległej serii Shin Megami Tensei. Znów ciężki klimat, znów specyficzna fabuła, znów dungeoncrawler i znów demony, a więc SMT w najczystszej postaci.
Widok
tpp
Walka
turówka
Recenzje
Dirge
Autor: Dirge
13.06.2010

Na każdego wielbiciela SMT przychodzi w końcu taki czas, gdy wygrał juz wszystko, co nowe I ładne, wszystko, co ma w tytule numerek przed dwukropkiem i wszystko, co nazywa się Persona. Wtedy też nie pozostaje mu nic innego, jak sięgnąć po mniej znane spin-offy, których jedną wielką zaletą jest fakt, iż ich ilość nigdy się nie wyczerpuje. I w ten sposób trafiamy na Digital Devil Saga.

Junkyard - świat podzielony między sześcioma plemionami. W samym jego sercu leży Świątynia, która wydaje wszystkim plemionom rozkazy. Cel jest aż nazbyt oczywisty: pokonać wszystkich pozostałych. Ten kto tego dokona, będzie miał prawo do Nirwany. Nasz milczący protagonista obdarowany imieniem Serph jest przywódcą jednego z najmniejszych plemion, Embryon, i, nie oszukujmy się, razem z czwórką swoich najbliższych podwładnych ma zamiar zrobić właśnie to, czego od niego oczekują. Jednak niespodziewanie między terytorium Embryonu i Vanguardów pojawia się... coś. Nie będziemy niszczyć zabawy, mówiąc, czym owo "coś" jest, warto jednak jeszcze wspomnieć, że wynikiem tego wszystkiego jest obdarowanie wszystkich plemion Junkyardu mocą przemiany w potwory. I zaczyna obowiązywać zasada "jedz lub bądź zjedzonym". Dosłownie.

To co w tej historii przyciąga, to nie szczególna pomysłowość autorów, ale skąpe informacje, którymi zostaje obdarzony gracz. Choć cel od samego początku jest jasny i oczywisty, nikt w zasadzie nie wie, do czego właściwie on prowadzi, nikt też nie potrafi sprecyzować czym jest Nirwana, a Świątynia nie ma większej ochoty zdradzać nam niepotrzebnych szczegółów. Gracz nie wie po czym stąpa i jakie konsekwencje mogą mieć jego decyzje, a uczucie zagubienia potęgują postacie, które bez przerwy sugerują, że "coś było przed", choć same nie potrafią wytłumaczyć co.

Samą rozgrywką w zasadzie nie ma się co zachwycać. Jeden wielki dungeon przerywany czasem prostymi zagadkami logicznymi, które szybciej rozwiązuje się metodą prób i błędów, niż faktycznie myśląc. I dużo, bardzo dużo turowych walk, w których dość istotnym elementem jest możliwość przeniesienia jednej (i tylko jednej) kolejki na następną postać. Kolejność ataku postaci nie ma żadnego związku ze statystykami, więc co sobie gracz umyśli, to sobie zrobi. Na uwagę zasługuje jednak system rozwoju postaci: za każdego pokonanego wroga dostajemy skąpą garść odpowiednich punktów (ich ilość możemy zwiększyć poprzez specjalne ataki), które potem przeznaczamy na Mantry - czyli umiejętności. Co ciekawe, każda postać może posiadać każdą mantrę, nie ma więc żadnych przeciwwskazań, by taki biedy Serph, którego natura obdarzyła elementem lodu, nie poużywał sobie ognia. Niestety, sprawia to, iż większość walk, po głębszym przemyślaniu, można wygrać bez jednego obrażenia, za co potem, gdy już ta sztuczka nie przechodzi, gracz płaci zbyt niskim levelem. Boli...

Sama gra zajmuje około 40 godzin. Normalnie powiedziałabym, że to mało, ale dla DDS to aż zbyt dużo. Ostatni etap to już niemal katusze, chociaż trzeba przyznać, do tego momentu całą grę można połknąć niemal za jednym zamachem. A jak komuś mało, to zawsze pozostaje kolejne 40 godzin pod tytułem DDSII, bezpośrednia kontynuacja jedynki, w którą prędzej czy później sama również zagram.

Grafika jest, jaka jest. W sumie więcej do łażenia po lochu nie trzeba, a nawet jest dobrze, bo jego monotonność nie rzuca się tak bardzo w oczy. Twórcy nie pokusili się jednak o żadne wstawki, dlatego też wszystkie animacje pochodzą z tego samego silnika, co sama gra. Intro nie zachwyca. Ale o muzyce muszę powiedzieć, choć nie robię tego często, że naprawdę wpada w ucho, a Hunting-Compulsion nawet zalega gdzieś na moim iPodzie, co jest niemałym wyróżnieniem.

Komu bym poleciła? Tym, którzy nie mają nic szczególnego do roboty, wszystkim fanom SMT i biegania w kółko w celu nabicia levelu. Gra jest ciekawa, zwłaszcza na początku i dopiero na końcu zaczyna się zauważać, jak jest nużąca. Mimo to, zagrać można, nawet warto, choć nie trzeba.

Moja ocena: 3,5/5 a miłośnicy dungeon crawlingu mogą sobie podnieść do 4/5.


Obrazki z gry:

Dodane: 14.06.2010, zmiany: 21.11.2013


Komentarze:

Nie zgadzam się z recenzętką gra jest świetna jest w mojej pierwszej 10 rpg na ps2 . Gra jest trudna bossowie a nawet czasem zwykli przeciywnicy dają w kość wiec o przjsciu gry za jednym zamachem nie ma mowy . Poza tym świetny dojrzały klimat (motywy religijne,kanibalizm) i ciekawa fabuła nie pozwalają oderwać się od ekranu . Gra w wraz z drugą czescia stanowi integralną całosc kto nie grał serdecznie polecam !


[Gość @ 09.10.2014, 10:20]

Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?