Metal Saga

Metal Saga: Sajin no Kusari (JAP)
Wydania
2005()
2006()
Ogólnie
Japońskie spojrzenie na otwartego rpga.
Widok
izometr
Walka
turowa
Recenzje
Nerka99
Autor: Nerka99
28.06.2009

Jest rok 1995, schyłek żywota konsoli Super Nintendo. Firma Crea-Tech tworzy nietypowego jak na japońskie warunki rpga pod tytułem: Metal Max Returns. Jest to trzecia część gry z serii Metal Max; nietypowość tytułu polega przede wszystkim na niespotykanej nieliniowości. Była to chyba jedna z pierwszych tzw. „sandboxowych” gier. Dość nietypowy był też świat gry, bo zamiast elfów i magii dostajemy zdewastowany, post-apokaliptyczny świat. Gra niestety nigdy nie wychodzi poza rynek Kraju kwitnącej wiśni, lecz podobnie jak wiele innych pozycji na Snesa doczekuje się (raptem 12 lat po premierze gry) fanowskiego patcha tłumaczącego. Bagatela 11 lat po wydaniu gry i schyłek żywota kolejnej konsoli na rynku pojawia się czwarta odsłona serii Metal Max o tytule Metal Saga, tym razem trafiając w końcu na rynek amerykański. Jako, że doszliśmy do sedna dzisiejszej recenzji czyli Metal Sagi, właśnie czas zakończyć ten historyczny nieco wywód i rzucić nieco konkretów.

Fabuła:
Fabuła nie gra w tej grze zbyt dużej roli. Ot jesteśmy młodym wyrostkiem żyjącym w zdewastowanym post-apokaliptycznym świecie, ponad wszystko pragnącym zostać łowcą nagród. Żegnamy naszą matkę i siostrę i ruszamy w wielką przygodę... i to by było na tyle. Fakt, spotykamy po drodze paru dziwaków, jakichś tajnych agentów będących mieszanką facetów w czerni i Blues Brothers, którzy zdają się być jakimiś grubszymi konspiratorami. Lecz tak naprawdę w grze pod względem fabularnym dzieje się niewiele. Można rzec, że fabułę piszemy sobie sami. Ba! Możemy nawet zakończyć grę dokładnie 1 minutę po tym jak przejmiemy sterowanie nad głównym bohaterem. To jest właśnie w grze dość ciekawe - zakończenia. Jest ich kilka i jak już wspominałem możemy np. zakończyć grę powracając do rodzinnego domu, by zostać mechanikiem tak jak mamusia sobie tego życzyła czy np. żeniąc się. Przy każdym zakończeniu gra wyświetla nam statystyki i zazwyczaj zabawną historyjkę o naszej przyszłości. Gdy wybrałem ożenek gra poinformowała mnie, że wraz z małżonką założyłem dochodowy biznes, by w chwilę potem opisać jak spektakularnie zbankrutowałem. Naturalnie nic nie stoi na przeszkodzie, by dociągnąć wszystko do końca i uzyskać „prawdziwe” zakończenie.
Czytałem trochę opinii o tytule i dla wielu recenzentów fabuła czy też może właściwy jej brak był tym, co pogrzebało dla nich Metal Sagę. Widzi mi się jednak, że nie załapali chyba ducha serii; zresztą otwartość świata wymusza poniekąd tego typu zabieg. Jeszcze jedno - jeśli porównać Metal Sagę do jej starszego brata z Super Nintendo, to w porównaniu z poprzednikiem fabuła została znacznie rozbudowana.

Rozgrywka:
Grę zaczynamy jako przysłowiowy gołodupiec. Nie mamy właściwie nic prócz tego, z czym wyszliśmy z domu. Każdy szanujący się łowca nagród potrzebuje solidnego sprzętu, bo świat niestety nie jest zbyt przyjazny, potwory są zbyt przerośnięte i by z nimi walczyć potrzebujemy jakiegoś czołgu czy choćby opancerzonego wozu. Od tego właśnie zaczynamy naszą przygodę, musimy zdobyć jakiś środek transportu. Gdy już tego dokonamy, możemy zająć się grą właściwą. Co się na nią składa spytacie? To na co tylko macie ochotę. Można zapolować na potwory, za które wyznaczona jest nagroda, ubić bossa, za którego wyznaczona jest pokaźna sumka, znaleźć lepszy pojazd, poszukać towarzyszy niedoli... przepraszam, przygody oczywiście. Opcji jest naprawdę sporo, a i świat jest w pełni (no prawie... jedynie czasem zbyt potężne potwory nas ograniczają, ale i to da się obejść) otwarty i tylko nasze podejście do gry zdecyduje jak będzie wyglądać nasza rozgrywka.
Kilka słów o walce: standardowa turowa, na przemian naparzamy się po pyskach z przeciwnikiem. Wyróżnia się tu jednak fakt, że w trakcie potyczek możemy (a nawet powinniśmy) korzystać z wszelkich pojazdów, które znacznie podnoszą nasze możliwości bojowe. Pojazdów jest całkiem sporo i dodatkowo możemy je upgrade'ować.
Niestety mimo początkowego hurraoptymizmu ten sposób prowadzenia rozgrywki zaczyna nudzić i po jakimś czasie zazwyczaj gra leci w kąt i nie winię tu fabuły czy też jej braku. Niestety nie pasuje mi tu japońska wizja sandboxowego rpg. W jrpgach znacznie lepiej sprawdza się liniowe poprowadzenie rozgrywki i rozbudowana fabuła.

Grafika/Muzyka:
To chyba największa bolączka gry. Grafika jest odrobinkę przestarzała jak na tytuł z 2006 roku i gdyby porównać ją z choćby 5 lat starszym Final Fantasy X, to wypada bladziutko. Jednak muszę przyznać, że forma w jakiej przedstawiono grafikę ma też swoje plusy. Kojarzy się ona bowiem z oldschoolowymi pozycjami. Mamy tu sztywno zawieszoną izometryczną kamerę (z możliwością przybliżenia i oddalenia) i lekko niezgrabną grafikę. Jednak ta niezgrabna grafika pasuje tu ze względu na formę przedstawienia świata, który jest wyjątkowo komiczny. Potwory są zazwyczaj pokraczne i zabawne. Walczymy np. z wielkimi kobiecymi nóżkami w pończoszkach zwieńczonych rewolwerem (serio). Niektórzy npc też wyglądają jak żywcem wyjęci z drugiej strony lustra, ot choćby facet w garniturze z maską królika albo sztampowy szalony profesor.

Co do udźwiękowienia po raz już któryś z kolei nie jestem w stanie napisać nic, bo jeśli nie jest wyjątkowo denne lub wyjątkowo epickie, szybko o nim zapominam. Tak więc jest po prostu ok.

Podsumowując:
Czy w grę warto zagrać? Myślę, że tak, jeśli mamy ochotę zobaczyć japońskie podejście do otwartego rpga. Należy jednak nastawić się na to, że po paru dniach zabawy zwyczajnie rzucimy grę w kąt znużeni jej schematycznością.

Ocena: 3 (z maleńkim plusikiem)


Obrazki z gry:

Dodane: 03.07.2009, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?