Shining Force NEO

Shining Force Neo
Wydania
2005()
2005()
Ogólnie
Prosta gra action-RPG, mająca niewiele wspólnego z serią gier taktycznych z lat '90.
Widok
izometr
Walka
czas rzeczywisty
Recenzje
Astarell
Autor: Astarell
01.10.2010
Shining Force Neo wbrew nazwie ma niewiele wspólnego ze słynną serią gier taktycznych, wydaną jeszcze w początkach lat 90-tych na konsolę Sega Megadrive. To następczyni m.in. takiego tytułu jak Shining Tears oraz pokrewnych produkcji pojawiających się wcześniej na GBA, a także poprzedniczka Force EXA. Mamy więc do czynienia z prostą grą action-RPG, nieomal hack'n slashem typu Diablo. Mimo posiadania sporej grupy wielbicieli, seria ta jakoś nigdy nie cieszyła się uznaniem wśród recenzentów, zarzucającej jej słusznie bądź nie rozliczne błędy, w tym kiepski scenariusz czy prostacki system walki ograniczony tylko do jednego przycisku. Czytając teksty obecne na naszym portalu również i ja przestałem liczyć na dobrą zabawę, a rozgrywkę rozpocząłem jedynie niesiony recenzenckim przymusem. Tu jednak czekało mnie miłe zaskoczenie, a przymus zastąpiła prawdziwa chęć dalszego zagłębiania się w opowieść.

Wydawać by się mogło, że jak na "łupankę" zwykle przystało dostaniemy mało wciągający i prosty jak budowa cepa scenariusz. To prawda, nie wyróżnia się on niczym szczególnym w porównaniu do typowego jRPG, ale biorąc pod uwagę, z jaką pozycją mamy do czynienia, powinien zostać uznany za jej mocny punkt. Fabuła (aczkolwiek bez przesady) naprawdę jest ważnym elementem gry, została wystarczająco dobrze poprowadzona, a przy tym sensownie rozbudowana, by autentycznie zainteresować gracza losami bohatera, znakomicie maskując fakt, iż jest tylko pretekstem do wyżynania hord potworów. Zaczynamy jednak standartowo w świecie, jakich wiele. Mamy tu mieszankę klimatów średniowiecznych i mistycznych z dodatkiem steam-punk'a, chociaż jego elementy na pierwszy rzut oka są niewidoczne. Jeszcze nie tak dawno stał on na krawędzi zagłady z powodu wojny toczonej z tajemniczą organizacją Clan of the Moon i ich Mrocznym Zamkiem. O jej zaciekłości świadczy fakt niewyobrażalnego ludobójstwa. Przetrwały tylko 3 narody z ponad 10-ciu wcześniej istniejących. Szczęśliwie kilkorgu bohaterów przy pomocy odłamków potężnego Kryształu udaje się uratować to, co jeszcze zostało ze świata. Plotki jednak głoszą, że niedobitki Klanu znalazły schronienie w niedostępnych górach oraz na Księżycu, czekając na okazję do zemsty. Mija 13 lat od tych wydarzeń, kiedy poznajemy Maxa. Rudowłosy młodzieniec bardzo pragnie odnaleźć zaginionego brata, Caina. Niestety jego ojciec (Gaia) nie godzi się na to, więc relacje na linii rodzic-syn są delikatnie rzecz ujmując chłodne. W każdym razie Max wracający po kilkuletniej nieobecności do domu nadal nosi zadrę w sercu. Nie zdążył jeszcze dobrze rozpakować bagaży, kiedy znikąd nadeszło piekło w postaci hord potworów atakujących rodzinne miasto bohatera. W natłoku wydarzeń Gaia ginie zabity przez Caina bądź kogoś wyglądającego jak on. Nasz pro antagonista wyrusza w pościg niesiony żądzą zemsty i obarczony zadaniem niepoduszczenia do powtórzenia się katastrofy sprzed lat. Jego najlepsza przyjaciółka Meryl postanawia towarzyszyć mu w tej drodze. Podczas gry zbierze drużynę nietuzinkowych postaci, w większości krzyżówek ludzko-zwierzęcych jak choćby centaur Graham oraz jego córka Mariel, psia panna - Chiquitita, czy wilczaty Baron. Całą tę grupę uzupełniają gigant Rhinos, robot Adam i smok Dryu. Jak już wspomniałem początkowo wszystko toczy się sztampowo, z czasem jednak odkrywamy, że podział na białe i czarne zaczyna ulegać zatarciu. Fabuła jakby zaczynała usprawiedliwiać nieco zło, z jakim do czynienia mają bohaterowie. Jeśli nawet ci, co uratowali wcześniej świat również nie są czyści jak łza, to któż może się oprzeć jego wpływowi? Jaką rolę w tym całym zamieszaniu pełni osoba Meryl? Czy naprawdę jej los od urodzenia związany został z Clan of the Moon? A właściwie, czym jest ów Klan oraz jakie są jego cele?

Czym było by dobra baśń bez klimatycznej oprawy wizualnej? Na tym polu gra nie zawodzi. Wprawdzie obyło się bez fajerwerków, ale przyzwoity poziom został zachowany. Cieszy ładny, lekko bajkowy design postaci, mimo w sumie niewielkiej liczby detali, lecz dzięki temu nie straszą nas kanty oraz nadmierna ilość pikseli. Lokacje gdzie toczymy boje bądź które odwiedzamy również sprawiają pozytywne wrażenie, wprawdzie są trochę pustawe pod względem szczegółów, ale to logiczne zważając na hordy potworów. Twórcy naprawdę się postaraliby, przynajmniej większość zapadła nam w pamięć dzięki takim czy innym niepowtarzalnym elementom, obiektom bądź klimatowi. Przeciwnikom pod względem grafiki, nie można wiele zarzucić oprócz ich stosunkowo małego zróżnicowania, lecz kto by się tym przejmował w ferworze bitwy. W kwestii mini-map poglądowych zastosowywano ich dwa rodzaje. Pierwszy to zwykły schemat ścieżek ułatwiający orientację w terenie i wyświetlający przy okazji niezebrane (bądź porzucone) łupy. Drugi przypomina rzut satelitarny przedstawiający w miniaturze daną lokację w pełnej krasie, przy czym możliwe jest oddalanie i przybliżanie widoku. Pomocne, gdy chcemy sprawdzić, jaki obszar mapy nie został jeszcze odkryty. Całości dopełniają śliczne, a przy tym dość częste wstawki anime. A teraz parę łyżek dziegciu. Mimo oprawy 3D, graczowi nie dano możliwości dowolnego operowania kamerą. Została umieszczona dość wysoko i przedstawia świat w rzucie izometrycznym. Przy tak sporej liczbie obiektów do eksterminacji nie uniknięto zwolnień animacji, które wraz z postępami w grze dają się coraz bardziej we znaki. Miniaturki twarzy oraz tła widziane podczas rozmów również mogły zostać wykonane lepiej.

Według większości recenzentów i osób wypowiadających się w sieci, największy mankament gry stanowią kwestie związane z udźwiękowieniem. O ile same melodie słyszane podczas zabawy nie wyróżniają się jakoś specjalnie na plus czy minus (a w każdym razie żadna nie zapadła mnie w pamięć), to gromy lecą na angielski dubbing. Osobiście też mam do niego mieszane uczucia. O ile męskie głosy zostały podłożone w miarę poprawnie, to część damskich rzeczywiście woła o pomstę do nieba, tak dzwonią w uszach, aż żal komentować. Na tym tle jedynym światełkiem w tunelu jest Chiquitita, posiadająca miły a przy tym lekko kpiący głosik*. Dubbingowane są wszystkie wydarzenia fabularne oraz ważniejsze rozmowy pomiędzy przyjaciółmi, co w sumie niweluje nieco w/w wpadkę osób odpowiedzialnych za ścieżkę dźwiękową. Ogólnie rzecz biorąc tragedii nie ma, ale niestety wielu graczy ma alergię na tego typu niedociągnięcia.

Walka w Shining Force Neo podobnie jak poprzednio ogranicza się do ciągłego "masowania" guzika akcji. W natłoku wrogów nie trzeba nawet wybierać celu, walimy więc na odlew jak popadnie. Kreatury wyłażą z czarnych kul/portali gęsto rozsianych po danej lokacji. Zniszczenie takowego daje nam spokój od tworzonych przez niego hord przeciwników. Dla towarzystwa, chyba że fabuła decyduje inaczej, Max może wybrać sobie dowolnie dwójkę przyjaciół, nad którymi jednak nie mamy żadnej kontroli. Reszta czeka potulnie w Kwaterze Głównej. Co ciekawe, towarzysze mimo poziomu zbliżonego do rudowłosego młodzieńca są od niego o wiele silniejsi i wytrzymalsi. Nawet filigranowa psia panna czy Meryl są w stanie przetrzymać cios, który dla niego byłby śmiertelny, więc opłacalne jest chronić się za ich plecami, a przy tym korzystać z broni długodystansowej. Odnośnie oręża i ekwipunku zdobywanego na kilogramy, jako łup. To od nich zależy profesja gracza. Z jednej strony jest tego szmelcu od groma: łuki, miecze jedno/dwuręczne, młoty, halabardy, różdżki, tarcze, hełmy, zbroje, akcesoria. Jednak każdą z tych grup cechuje niewielka różnorodność. Jeśli chodzi o magię nie trzeba koniecznie posiadać różdżki by z niej korzystać. Często zwykły oręż oprócz zdolności specjalnej posiada również kilka predysponowanych zaklęć. Potyczki nie należą do trudnych, jeśli oczywiście nie szwendamy się po obszarach z potworami ponad nasze siły. Jednak nawet z najgorszej opresji można uciec korzystając ze specjalnej pieczęci. Po uzupełnieniu zapasów można spokojnie wrócić na pole bitwy przy pomocy portalu. Środek leczący to woda ze specjalnej fontanny, którą pobieramy do specjalnych buteleczek wielokrotnego użytku. Im mamy ich więcej tym oczywiście lepiej, lecz dodatkowe trzeba samemu znaleźć.

Teraz coś o technikaliach. Max i jego przyjaciele standartowo rozwijają się poprzez dobywane punkty doświadczenia, lecz on sam może wykorzystywać energię zwaną Force do zwiększania swoich statystyk. W tym celu powinien zbierać specjalne kryształy zdobyte podczas walki lub znalezione, bądź ekstrahować Force poświęcając część ekwipunku za odpowiednią opłatą, co zresztą nie jest problemem. Robimy to w specjalnym sklepie. Tam też z czasem będziemy w stanie wzbogacić oręż oraz zbroje o dodatkowe atrybuty. W każdym razie posiadając już wystarczającą ilość kryształów wykupujemy sobie "usprawnienia" dostępnej listy. Część z nich jak już wspomniałem zwiększa statystyki, reszta poprawia skuteczność w walce bądź uodparnia na taki czy inny rodzaj magii. W startowym mieście znajdziemy również kowala wzmacniającego ekwipunek, magazyn gdzie schowamy nadmiar posiadanego śmiecia oraz sklep do jego sprzedaży. Dzięki uproszczonemu do minimum menu wszystkie najpotrzebniejsze przedmioty mamy pod ręką (właściwie pod przyciskiem). Niestety zapomniano o jednym. Nie możliwości modyfikowania takiej "kieszeni", więc należy zapomnieć o natychmiastowej zmianie dzierżonej broni, co bardzo doskwiera.

Nie oczekiwałem wiele po Shining Force Neo, więc może dlatego 50 godzin zabawy z grą było naprawdę przyjemne. W każdy razie zainspirowała mnie do sprawdzenia pozostałych gier z tej serii. Wprawdzie system walki to prosta rozrywka dla prostych ludzi, ale jeśli komuś to nie przeszkadza, niech bez wahania sięgnie po tę pozycję w przerwie od bardziej wymagających tytułów.
Moja ocena: +7/10.


Obrazki z gry:

Dodane: 03.10.2010, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?