Fairy Fencer F

Fearī Fensā Efu (JAP)
Wydania
2013()
2014()
Ogólnie
Na pierwszy rzut oka dość oryginalne połączenie elementów serii Final Fantasy i trylogii Hyperdimension Neptunia. Jeśli chodzi o koncepcję to taki mariaż sprawdził się dobrze, niestety nierówne wykonanie lekko psuje cały efekt, ale spróbować i tak warto.
Widok
tpp / izometr
Walka
fazówka z możliwością swobodnego poruszania się
Recenzje
Astarell
Autor: Astarell
05.10.2014

Ostatnio w grach panuje moda na łączenie klimatów oraz styli z różnych serii i cyklów.  Wbrew pozorom nie chodzi mi tu o tzw. spin-off’y czy crossovery, które zwykle oferują znanych bohaterów wrzuconych do nowego uniwersum, lecz o tytuły starające się oddać pełną synergię wspomnianych elementów bez bezpośrednich zapożyczeń.  Jeden z nich to niedawno wydany Fairy Fencer F będący próbą zbudowania czegoś na dorobku sławnego tasiemca Final Fantasy oraz ciepło przyjętej trylogii Hyperdimension Neptunia. W skrócie rzecz ujmując na gościnnych występach w tandemie NIS-Compile Hearts pojawili się panowie kojarzeni (aczkolwiek nie tylko) ze Square-Enix. Czy taki mariaż mógł się udać? Poniżej odpowiemy sobie na to pytanie.

Akcję opowieści zaczynamy dość ślamazarnie. W pewnej krainie, w mieście Zellwinds tkwi wbita w ziemię tajemnicza broń. To Fury, jedna z wielu pozostałości po wojnie bóstw dobra i zła rozsianych po całym świecie. Jak zwykle czeka na kogoś, kto ją wyciągnie i najczęściej trafia do rąk osoby, która raczej nigdy takiego zaszczytu nie pragnęła. Kimś takim jest Fang - leniwy młokos o wysokim ego, a jego myśli wiecznie krążą wokół tematu jedzenia i spania. Magiczny oręż także chce sprzedać by mieć środki na bieżące wydatki. Niestety ma pecha, bowiem pojawia się jego opiekun, piękna dziewczęca wróżka Eryn. Komunikuje mu, że został Fencerem a jego zadaniem jest pomóc jej odnaleźć wszystkie Furries. Młodzieniec rzecz jasna się do tego nie pali, ale prośby i groźby wreszcie dają rezultat, więc Fang wraz z Eryn ruszają na poszukiwania.  Po drodze spotykają inną dziewczynę ważną dla fabuły – Tiarę, która z sobie znanych powodów również nosi się z podobnym zamiarem, co oni.

Początkowo nie spodziewałem się wiele po fabule. Ot typowa historyjka będąca pretekstem do odwiedzania kolejnych lokacji. Rzeczywiście przez pierwsze kilkanaście godzin niespecjalnie wiele się dzieje. W pewnym momencie jednak wydarzenia nagle przyspieszają, a napięcie i ciekawość nie opuszczają nas już do samego końca.  Mimo złudnego pierwszego wrażenia scenariusz nie należy do gatunku miłych, łatwych i przyjemnych, za co tym razem mu chwała. Krew leje się naprawdę często i gęsto, złowroga korporacja to nie są przyjemni w obyciu ludzie z zasadami, wrogowie to podłe, zepsute do szpiku kości kreatury, a sam Fang również nie ma oporów by swoich przeciwników szlachtować ile wlezie (wprawdzie do czasu). W każdym razie sceny przemocy są bardzo sugestywne (jak na tego rodzaju tytuł), bywa też tak, że można się nawet popłakać z żalu.  Dla kontrastu znajdziemy jednak dużo humoru, opartego również na podtekstach seksualnych czy różnorakim moe oraz poznamy grupę naprawdę ciekawych postaci, które zwerbujemy do drużyny. To dość prości ludzie pod względem charakteru, ale naprawdę idzie się do nich przywiązać jak chociażby do nieco ekscentrycznej, o lesbijskich skłonnościach Harley, czy tajemniczej Ethel, dla której jedyną przyjemność stanowi mordowanie z zimną krwią. Z drugiej strony skomplikowanie opowieści wciąż specjalnie duże nie jest, więc raczej nie należy oczekiwać rozbudowanych dialogów, dodatkowych wątków czy jakiegoś większego tła historycznego, mimo to jej śledzenie sprawiło mi sporo przyjemności.

Jak wcześniej wspomniałem w pracach nad tą produkcją personel Compile Hearts wsparli panowie znani z serii Final Fantasy. Czy to było dobre posunięcie? Tak i zarazem nie. Nobuo Uematsu (muzyka), Yoshitaka Amano (szkice koncepcyjne) oraz Toshiki Inoe (scenarzysta) z wielkim znawstwem wykonali to, nad czym sprawowali pieczę. Muzyka naprawdę zwala z nóg poświadczając kunszt mistrza. Wspaniałe instrumentalne utwory znakomicie zwiększają przyjemność płynącą z zabawy, czuć w nich klimat starych tytułów. Ruchome sylwetki postaci w trakcie dialogów są naprawdę śliczne, aż chciałoby się ich dotknąć, natomiast szczegółowe tła 2D nadają grze lekko baśniowej otoczki. Chyba nawet w filmiku wprowadzającym czuć palce Amano, bowiem dziwnie przypomina ten obecny w Dissidii o postaciach obu bóstw nie wspominając.

Teraz o tym, co nie pasuje do tego idealnego obrazu. Niestety graficy i dźwiękowcy pracujący dla CP to jednak nie ta liga, co wspomniana trójka i chociaż bardzo się starali nie potrafili dotrzymać im pola, więc gra jest straszliwie nierówno wykonana.  Oprawa 3D, mimo zapożyczenia z Neptunii V prezentuje się zaledwie średnio, pewne wrażenie robią jedynie dobrze teksturowane postacie. Obszary, po których się poruszamy nie grzeszą szczegółami i są mało wyraziste. Sytuację ratuje udany cell-shading oraz stylowo skrojone (lecz niezbyt wygodne) menu. Brakuje pewnej efektowności, bowiem nawet animacje ataków specjalnych czy transformacji uwagi nie przyciągają. Udźwiękowienie nie od Uematsu także jest mniej zachwycające, zbliżone do typowego japońskiego mainstreamu. Jego plus to różnorodność gatunkowa słyszanych melodii (zdarzają się nawet cięższe brzmienia) i duża ich ilość. Dubbing do wyboru: angielski bądź japoński, który lepszy to kwestia gustu.

Podobnie jak w trylogii Hyperdimension Neptunia mechanika gry jest dość prosta. Opiera się przeważnie na eksploracji dostępnych miejscówek w celu znalezienia kolejnych Furries. Szkoda tylko, że są dość nielicznie, niewielkich rozmiarów, więc wraz  z postępem fabuły będziemy do nich wracać. Co jakiś czas odwiedzamy główne miasto, by popchnąć akcję naprzód, porozmawiać z przyjaciółmi, zrobić zakupy, wziąć zadanie poboczne bądź zlecenie od małej dziewczynki na silniejszych przeciwników, lecz to kosztuje sporą sumkę. Korzystamy też z syntezy przedmiotów. Idea Factory w tym dziele nie partycypuje, wiec synteza nie została sztucznie pokomplikowana a materiały są łatwiej dostępne. Wracając do eksploracji. W zdobytej broni znajdujemy kartę wróżki. Każda opisana jest pewnymi umiejętnościami, zdobywa własne poziomy i można jej użyć jako ekwipunku. Przeważnie jednak służą do stopniowego usuwania mieczy z dwóch bóstw, lecz muszą posiadać odpowiedni ranking. Wróżka przejmuje z miecza dostępne bonusy, które można potem wykorzystać w terenie. Metoda jest dość brutalna, bo trzeba takową przyszpilić żywcem do ziemi poza tym fundujemy sobie wtedy nie tylko pozytywne efekty. Poza scenariuszowych lochów prawie nie ma oprócz 40-piętrowej wieży.

Przy walce również za bardzo nie majstrowano, przez co odpadają godziny treningu i jest bardzo intuicyjna.  Wprawdzie do boju wystawiamy jedynie 3 osobowy skład, lecz dostępnych członków wymieniamy dowolnie nawet w trakcie starcia. Zasadniczo wszystko odbywa się w naprzemiennych turach, aczkolwiek dla urozmaicenia, podczas swojej kolejki bohater porusza się swobodnie po polu bitwy, chociaż nie daje to większych możliwości taktycznych. Wrogowie są widoczni przed walką kręcąc się tu i ówdzie, a jeśli pierwsi zadamy cios zyskujemy przewagę. W sumie wachlarz dostępnych działań jest dość ograniczony. Atakujemy, używamy magii/umiejętności specjalnych (niektóre oprócz many zużywają też punkty życia) bądź się bronimy. Dopiero wraz z rozwojem postaci jesteśmy w stanie łączyć ciosy w większe komba. Inna atrakcja to tryb „Fairize” – transformacja pozwalająca zadawać poważniejsze obrażenia oraz używać ataku specjalnego, niedostępnego w zwykłym trybie, lecz nie zmienia on drastycznie losów pojedynku.  Ostatnią ciekawostką jest wypełniający się pasek presji (tension gauge), im go więcej tym większe obrażenia zadajemy.

Postarano się natomiast odnośnie systemu rozwoju postaci. Częściowo został on zautomatyzowany, ale gracz ma naprawdę wiele do powiedzenia. Za zdobywane w walce punkty WP zwiększamy sobie poziom poszczególnych parametrów oraz wykupujemy nowe ataki specjalne/zaklęcia jak również zdobywamy kolejne umiejętności. To jeszcze nie wszystko, dostaliśmy również coś takiego jak Wyzwania. Polega to na tym, że gra nagradza nas za pewne osiągi w grze stałymi bonusami do statystyk. Jeśli chodzi o ekwipunek to został on okrojony do minimum: broń przypisano na stałe a wymieniamy tylko zbroję i akcesorium.

Czy wspomniany we wstępie mariaż się udał?  Cóż, tylko w połowie, bo o ile koncepcyjnie wszystko do siebie jak najbardziej pasuje, to wykonanie niestety siada. Rozdźwięk pomiędzy wzorowo wykonanymi elementami a tymi ewidentnie do poprawy jest zbyt duży by przejść obok niego obojętnie. Z drugiej strony gra serwuje nam wciągającą historię z ciekawymi bohaterami, a gameplay również zapewnia sporo frajdy. Przyjemność zawsze winna być na pierwszym miejscu, więc wystawiam w miarę wysoką ocenę 7/10 z zastrzeżeniem, iż nie jest to tytuł, który trzeba obowiązkowo posiadać. 


Obrazki z gry:

Dodane: 16.09.2014, zmiany: 05.10.2014


Komentarze:

Dlatego ocena taka niska, lecz fabularnie miodzio, warto kupić ale jak stanieje.


[Astarell @ 06.10.2014, 19:38]

Kurcze, jakoś tak taniością zalatuje ta gra. PSP pewnie by to pociągnął. Nie licząc rodziałki oczywiście


[Venra @ 06.10.2014, 19:22]

Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?