Yggdra Union: We'll Never Fight Alone

Wydania
2008()
2008()
Ogólnie
Gra z ledwością zalicza się do RPG, jedynie co ją ratuje to jakieś tam statystyki, doświadczenie, lvl-e no i walki na turowym polu, które prowadzone są w stylu Advanced Wars 2 na GBA (której to gry póki co jako rpg na stronce nie zaliczyliśmy;-). Grafika jest na dobrym poziomie, a jak widać na obrazkach panuje przesyt wszelkich informacji itp.
Widok
izometr
Walka
turówka
Recenzje
Astarell
Autor: Astarell
05.08.2011

Yggdra Union to kolejny, wpisujący się w politykę wydawania gier na PSP, remake/port ze starszej konsoli, tym razem dla odmiany koncernu Nintendo. W każdym razie po raz pierwszy ten dość niszowy tytuł zadebiutował na Gameboy'u Advance aczkolwiek w chwili, gdy wspomniany handheld schodził już z tego świata. Co ciekawe Yggdrę wydano wtedy oficjalnie także w języku angielskim, niestety tylko na terenie USA i Kanady. Z uwagi, iż wielu potencjalnych graczy nie zdążyło raczej zapoznać się z tą produkcją panowie z firm Sting oraz Atlus postanowili wydać ją dwa lata później tym razem na sprzęt od SONY wprowadzając oczywiście odpowiednie zmiany. Szkoda tylko, że Europejczycy ponownie obeszli się smakiem. Cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem tylko napisać czy opowieść o młodej księżniczce spełnia oczekiwania posiadaczy PlayStation Portable.

"Peespekowa" Yggdra Union ciąży raczej ku nieco wzbogaconemu i poprawionemu portowi gry niż pełnoprawnemu remake, więc w fabule większych zmian nie uświadczymy. Na scenariusz nie położono specjalnego nacisku, w każdym razie trudno uznać go za specjalnie rozbudowany i porywający. Z drugiej strony potrafi jednak pokazać zęby i pazury w kluczowych momentach, więc ostatecznie nie powinniśmy narzekać. W niewielkim stopniu można także na niego wpływać poprzez odpowiednie wybory. Jak to często bywa w bajkach, pokojowo nastawione królestwo (Fantasinia) zostaje najechane przez potężnego sąsiada (Imperium). Wróg nie bawi się w półśrodki i po zdobyciu stolicy zabija króla wraz z całą elitą rządzącą. Coś jednak przetrwało. Księżniczce Yggdrze udało się wyjść cało z masakry, a uciekając zabrała ze sobą tajemniczy miecz. Niestety pościg rusza w pogoń. Gdzieś na najdalszych krańcach dawnego królestwa, dziewczyna znajduje schronienie w porzuconej twierdzy. Kryjówka jednak zostaje odkryta, a wróg nie bawiąc się w przydługie negocjacje podkłada ogień. Z pomocą przychodzi Milanor, miejscowy rozbójnik, którego siedziba właśnie płonie. Gdy jest już po wszystkim domaga się od byłej księżniczki rekompensaty, a ta oferuje mu pałac królewski, jeśli tylko pomoże jej odzyskać tron. Dalsza historia na pozór toczy się podobnie jak w znanych nam bardziej grach serii Fire Emblem czy Langrisser, lecz zamiast zawartego tam idealizmu typu zło dobrem zwyciężaj zaprezentowana nam opowieść jest nieco bardziej brutalniejsza i bliższa rzeczywistym realiom. Yggdra by osiągnąć swój cel musi dążyć do niego, dosłownie i w przenośni po trupach, nierzadko nie mających nic wspólnego z jej sprawą niewinnych osób. Z czasem można dość do wniosku, iż nie różni się tak strasznie od oprawców dybiących na jej głowę. Jak się później okazuje odbicie stolicy Fantasinii gry nie kończy, a na dodatek wychodzi na jaw, że dla najeźdźcy podbój sam w sobie był tylko drugorzędnym celem. Niestety sytuacja wymusza najazd odbudowanego królestwa na ziemie Imperium. Role ulegają odwróceniu...

Gdzieś można było przeczytać, że oprawa wizualna została usprawniona na miarę możliwości PSP. Niestety, jeśli to reklama to nieudana, aczkolwiek rzeczywiście gra wygląda lepiej niż na GBA, co należy odczytać, że podbito nieco rozdzielczość likwidując nieostrości i pikselozę, zachowując jednak stary styl. W każdym razie grafika nadal pozostała dość specyficzna (podobną można spotkać również w Riviera: The Promised Land), wiec trudno ją jednoznacznie ocenić, chociaż swój klimat posiada. Zachwyciły mnie bogate w szczegóły, lekko karykaturalne popiersia postaci, zarówno naszych bohaterów jak i strony przeciwnej, a także krój liter i menusów. Niestety drażni fakt, iż na jednym ekranie upchnięto zbyt dużą ilość informacji wywołując czasami uczucie zagubienia. Dość schematyczna, a przy tym uboga kolorystycznie (przeważnie odcienie błękitu i zieleni) dwuwymiarowa mapa taktyczna kontrastuje z naprawdę ładnymi tłami podczas bitew oraz walczącymi na nich nieco zinfantylizowanymi sprite'ami wojaków. Owe sprite'y zobaczymy również podczas dialogów (chociaż trochę mniejsze). Wizualizacje ataków specjalnych/ czarów są do przyjęcia. Ważną zimną w stosunku do poprzedniego wydania jest wprowadzenie świetnego animowanego intro.

Muzykę podobnie jak w przypadku Riviera: The Promised Land skomponował Minako Adachi, więc także i tym razem usłyszymy zbliżone melodie. Ogólnie rzecz biorąc przeważają energetyzujące brzmienia wywołujące wrażenie pośpiechu oraz ciągłej akcji. Czasem jednak daje się odczuć jakby czegoś jeszcze zabrakło, aczkolwiek udźwiękowienie nie powinno nikogo odrzucić, zwłaszcza że obecny jest bardzo dobrze podłożony angielski dubbing. Narrator ze swadą i wyraźnie czyta wszelkie wprowadzenia do poszczególnych misji, a wszyscy bohaterowie oraz ich oponenci posiadają charakterystyczne dla siebie głosy. Naprawdę można odczuć werwę obecną w dialogach Yggdry, czy z przyjemnością posłuchać kpiących komentarzy Milanora.

W porównaniu do większości taktyków i podobnie jak w Fire Emblem rozgrywka jest dość hermetyczna, bowiem składa się z następujących po sobie serii misji, przegradzanych rysem fabularnym oraz prostymi przygotowaniami do boju. Niewielkich rozmiarów mapa taktyczna została podzielona na pola, jednak gracz nie ma tu wielkiej swobody ruchów. Przypomina to trochę niektóre gry od Idea Factory jak choćby Generation of Chaos (kto grał ten wie, o co chodzi), bądź by daleko nie szukać nieco bardziej skomplikowane szachy połączone z karcianką. Właściwie to przedbitewny dobór odpowiednich kart jest kluczem do zwycięstwa bardziej niż samo planowanie posunięć. Każda karta oprócz oczywiście ustalonego ataku specjalnego/zaklęcia, siły zadawanych obrażeń posiada liczbę punktów ruchu, które jeśli zostanie wybrana dotyczą całej drużyny, a nie tylko pojedynczej postaci. Dodatkowo ewentualnie znajdziemy na niej symbol jaką bronią postać winna się posługiwać by z niej efektywnie skorzystać, bądź wskazuje na płeć. Czasem użycie takowej uzależnione jest od pory dnia jak np. leczenie (w grze obecny system dzień-wieczór-noc). Wszystkie misje posiadają ustalony limit kart jakie możemy pobrać z talii, szczęśliwie starcia zostały podzielone na mniejsze etapy z automatyczną regeneracją już zużytych. Wyczerpanie całej talii w trakcie boju równa się końcowi zabawy. Bohaterowie atakować mogą pojedynczo, lecz na dłuższą metę jest to nieopłacalne oraz samobójcze, bowiem wróg posiada zawsze przewagę liczebną. Dlatego właśnie powinniśmy nacierać jak największą grupą tworząc formację czyli tytułowy "union", który może ostatecznie zawierać nawet osiem jednostek, o ile rzecz jasna fabuła na pozwoli. W zależności od płci union grupuje jednostki po obydwu przekątnych bądź prostopadle (na krzyż). Wróg bierny nie jest i również tworzy podobne formacje. Twórcy zezwolili wprawdzie tylko na jeden atak na turę, jednak przeciwnik robi to częściej w zależności iloma samodzielnymi armiami dysponuje. Mimo wszystko bitwa to seria autonomicznych pojedynków. Jako że broń obowiązuje system papier-nożyczki-kamień, trzeba sobie odpowiednio zaplanować jak nasi wojacy wchodzić będą do boju. Każdy bohater/przeciwnik na planszy to jeden oddział (pluton?) składający się z ośmiu ludzi. Pojedynek odbywa się bardzo płynnie na szybko ładującym się osobnym ekranie. Podobnie jak w serii FE podzielony jest na dwie połowy z dwiema drużynami wymachującymi bronią. Efektowna walka kończy się gdy wszyscy wojownicy jednej ze stron polegną. Nie zawsze oznacza to rozbicie danego plutonu, najczęściej kończy się na obniżeniu poziomu morale, które tu są ekwiwalentem punktów życia z innych gier. Dopiero jego spadek do zera powoduje, iż oddział idzie w rozsypkę. W trakcie animowanego starcia nie mamy wiele do roboty jak tylko ustalać taktykę (agresywną bądź defensywną) oraz ładować specjalny pasek, którego pełny stan pozwala aktywować "speciala" przypisanego danej karcie (po spełnieniu innych warunków). Ubytek morale to różnica "potencjałów" kart użytych przez nas i wroga plus inne bonusy (np. od pory dnia czy rodzaju terenu). Mimo dynamizmu bitwy toczą się stosunkowo długo nawet po włączeniu "przyśpieszenia". Celem misji wbrew pozorom nie zawsze jest wybicie wszystkiego co żyje, często trzeba po prostu przebić się do wyznaczonego miejsca. Ogólnie jednak rzecz biorąc, mimo przyjemnej zabawy trudno pokazać tutaj swój kunszt strategiczny. Rozgrywce bliżej raczej do gry logicznej na zasadzie gdzie, kogo najpierw i jak wykluczyć z dalszej walki.

Elementów RPG nie ma w grze specjalnie wiele, punkty morale, poziom i 4 statystyki. Punkty EXP dostajemy za udział w bitwie, nawet jeśli nie udało się nam rozbić przeciwnika, a dokładniej otrzymują je te postacie, które objął stworzony przez nas union. Po mapie taktycznej poukrywane są różne przedmioty, aczkolwiek dość mało, co wymaga "macania" każdego pola i może prowadzić do porażki. Pokonany wróg może też porzucić łup, ale także podnieść go z ziemi wprost sprzed naszego nosa. Część podarków otrzymujemy odwiedzając porozrzucane to i ówdzie wioski, lecz w tym przypadku twórcy okazali się dość złośliwi, więc często dostajemy tylko figę z makiem w postaci dobrego słowa, które nie regeneruje straconego czasu. Przedmioty są ważne, bowiem tylko one w efektywny sposób przywracają morale, którego straty po bitwie nie zostają samoczynnie uzupełnione. Inny sposób to dać bohaterowi odpocząć odsuwając od najbliższych walk, bądź w czasie potyczki skorzystać ze specjalnej karty, co wymaga jednak nieco zachodu. Wracając do przedmiotów. Nasze postacie mogą je nosić przy sobie, ale raz założonych nie da rady zamienić na inne. Szczęśliwie (bądź też nie) z czasem ulegają zniszczeniu pozwalając na wykorzystanie innego badziewia.

Yggdra Union należy do gier stosunkowo trudnych, a przy tym długich (około 40 godzin). Misje podzielone na mniejsze etapy sprawiają, iż zabawa jest nieprzewidywalna, co jednych ucieszy, a innych doprowadzi do szewskiej pasji. Mimo wszystko produkcja oferuje duże pokłady miodności przy nielicznych niedociągnięciach, więc wystawiam zasłużone 8/10. To była miła odmiana od licznych klonów taktycznego Fajnala czy Disgaei, trzeba jednak wziąć pod uwagę, iż mamy tu na dobrą sprawę do czynienia z hybrydą kilku gatunków, co wielu graczy nie przyjmie z otwartymi ramionami.

Sweet child of innocence
Are you drowning in your tears?
The time has come for you my friend
Don't hide from evil made by your own hands

PS. W chwili pisania tego artykułu cykl "Union" liczy już cztery pozycje tj. sequel/spin-off Yggdra Unison wydany na komórki i Nintendo DS, prequel Blaze Union (PSP) oraz pewną wariację na temat serii - Gloria Union (również PSP). Niestety wszystkie nie opuściły już więcej granic Japonii.

Moja ocena: 8/10


Obrazki z gry:

Dodane: 10.08.2011, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?