Lost Odyssey (Xbox 360)

Lost Odyssey

Wydania
2007()
2008()
Ogólnie
Kolejny jRPG, Giurek twierdzi, że wart świeczki.
Widok
tpp
Walka
turowa
Recenzje
Sir_Giurek
Autor: Sir_Giurek
16.04.2009

Achtung! Ponownie poniżej recenzowany tytuł ukończyłem w wersji hiszpańskiej. Nie byłby to żaden problem, gdyby nie fakt, że „genialni” Hiszpanie pozmieniali część nazw własnych. Część z nich wyłapałem (np. oryginalna Seth została zastąpiona w wersji hiszpańskiej na Sez - aby zachować taką samą wymowę), ale na pewno nie wszystkie. Tak więc kilka nazw może pojawić się przekręconych. Czujcie się ostrzeżeni :P.

Lost Odyssey nie próbuje stworzyć gatunku jRPG na nowo. Ba! jest przedstawicielem chyba najbardziej oldschoolowej wersji japońskich gier fabularnych, dość powiedzieć, że na wielu forach ludzie określają gameplay LO jako taki sam jak w grach sprzed 15 lat. W skrócie - stara forma w nextgenowej grafice. Tyle słowem wstępu.

Gra wita nas filmikiem przedstawiającym wielką bitwę toczoną pomiędzy armiami Republiki Uhra i Królestwa Gohtza. Obie armie składają się nie tylko z "groźnych panów z bronią białą", ale także z potężnych mechaniczno-magicznych machin bojowych (wyglądają tak dziwacznie, że nawet ciężko je opisać). Nie mamy bowiem do czynienia z kolejnym zwykłym światem fantasy. Świat Lost Odyssey znajduje się w okresie szału tak zwanej "rewolucji magiczno-industrialnej". Magia używana jest do napędzania potężnych machin takich jak np. pociągi, kolejki szynowe czy chociażby czołgi i coś na wzór mechów. Mieszanka wybuchowa (chociaż fanów FF pewnie niczym wielkim nie zaskoczy), generalnie sam design świata, wygląd tych wszystkich machin i architektury naprawdę robi wrażenie. Ale wróćmy do naszej bitwy. W pewnym momencie widzimy postać przebijającą się przez zastępy żołnierzy Gohtza zostawiając za sobą ciała pokonanych wrogów. Po chwili najazd kamery i wcielamy się w owego wojownika - w taki sposób twórcy gry rozwiązali problem tutoriala. Uczymy się walczyć (klasyczna turowa walka, typowa dla większości jRPG), leczyć, prowadzimy starcie z bossem, na którego pokonanie oczywiście trzeba znaleźć sposób, itp. Nagle na niebie pojawia się meteoryt, pędzący wprost na pole walki. Uderzenie jest tak potężne, że ziemia pęka, a przez szczeliny zaczyna wypływać lawa grzebiąc wszystkich żołnierzy. Jedynym ocalałym jesteś Ty. Tutaj zaczyna się gra właściwa, a naszym pierwszym zadaniem jest wydostanie się miejsca katastrofy. I od tego momentu już dokładnie wiemy, że mamy do czynienia z typowym (co niekoniecznie jest wadą) jRPGiem – grę możemy zapisać tylko w specjalnych miejscach (bądź na mapie świata), wrogowie losowo wyskakują na nas znikąd... pełen oldschool. A jednak dla tak zatwardziałego fana zachodnich gier fabularnych jakim dotąd byłem (bo ostatnio kilka tytułów powoli zaczyna mnie do japońszczyzny przekonywać) jest to szok. Jak to, do cholery jasnej, nie mogę zapisać gry w dowolnym momencie?! Walki losowe też czasami potrafią irytować, chociaż muszę przyznać, że nie odczułem tego tutaj tak bardzo jak chociażby przy DSowych Finalach (wiem, nigdy chyba nie dam tym grom spokoju :P). Po chwili zwiedzania napotykamy na „naszych” żołnierzy - są oni zaskoczeni, że żyjemy, podobno znajdowaliśmy się w samym centrum katastrofy, w którym to NIKT nie miał prawa przeżyć... a my nie mamy nawet zadrapania...

Bohater gry, wojownik Kaim Argonar, jest bowiem nieśmiertelny. Problem w tym, że dotąd nie dość, że nie zdawał sobie z tego sprawy (przez 30 lat walcząc na usługach Republiki Uhra) to dodatkowo nie pamięta co się z nim działo wcześniej, jedynymi wspomnieniami z przeszłości wydają się męczące Kaima koszmary, w których to próbuje (z marnym skutkiem) dobiec do dziecka zanim to spadnie ze skarpy do morza... Fabuła gry jest niezwykle zawiła, pełna zwrotów akcji (część jest przewidywalna od początku, ale nie z powodu nieudolności scenarzystów. Rzekłbym nawet więcej – mimo tego, że właściwie od początku wiemy co się dzieje i kto jest „tym złym” to scenariusz jest poprowadzony w tak mistrzowski sposób, że ciężko oderwać się od konsoli) i nie ogranicza się do typowego „uratuj świat”. Mamy zawiłe machinacje polityczne, stałą walkę o zapobiegnięcie wojny pomiędzy trzema największymi krajami (oprócz Uhra i Gohtza jest jeszcze Wolny Stan Oceaniczny Numary, pacyfistyczna nacja prowadzona przez księżną Ming, która od wielu lat pozostaje odizolowana od reszty świata nie mieszając się w sprawy polityki zagranicznej), długą podróż (tytułową Odyseję) w poszukiwaniu własnego siebie (w trakcie gry Kaima nawiedzają kolejne sny i wspomnienia, fragmenty te zostały nazwane "tysiącem lat snów". Są to dłuższe i krótsze opowiadania, które -jeśli nie mamy akurat ochoty na czytanie -możemy pominąć i wrócić do nich z poziomu menu), szybko dowiemy się także, że nie jesteśmy jedynym nieśmiertelnym. Mało tego - wszyscy z nich są w jakiś sposób powiązani. Postacie, jakie będą nam towarzyszyć (w sumie jest ich dziewięć, z czego piątka to śmiertelnicy. Naraz w drużynie może znajdować się do pięciu postaci) a w szczególności Jansen Friedh oraz Seth Balmore należą do czołówki najlepszych bohaterów w historii gier. Kaim jest osobą raczej zamkniętą, dość antypatyczną, szanującą swoją prywatność i bardzo oszczędną w słowach. Gdy po raz pierwszy poznajemy Seth wydaje nam się ona natrętną panienką z ADHD (panienką niezwykle gorrrącą ^_^) co stanowi z początku niezły kontrast. Piszę "z początku" ponieważ szybko okazuje się, że jest ona jednak osobą bardzo czułą i uspokaja się trochę, nabiera głębi itp. Najlepszy jest jednak Jansen – typowy polski (no z charakteru przynajmniej) cwaniaczek, któremu tylko w głowie dobry napitek, panienki i filozofia "jak zarobić, a się nie narobić", do tego nie grzeszący odwagą. Ach i nie, nie jest to żaden łotrzyk a mag... Nasz główny oponent to również jeden z najciekawszych badassów z jakimi się spotkałem - widać, że gość naprawdę jest szajbnięty i niezwykle potężny.

Tak tą grę chwalę i chwalę, a chociażby JRK wie, że wcale od początku tak różowo nie było... Niestety, zanim gra zacznie się rozkręcać i pokazywać swoje wszystkie atuty, a my zaczniemy doceniać robotę Mistwalker minie...no, przynajmniej w moim przypadku musiało minąć 9 długich i średnio ciekawych godzin. I gdyby nie Dżej właśnie, siedzący mi na głowie z tekstami typu "graj, to niezrecenzowane jest, graj ku*wa, chyba, że chcesz poznać Pana Mariana i jego Magiczne Rajstopy Zagłady" (uwierzcie, nie chciałem) to zapewne szybko bym sobie LO podarował. Chwała jednak bossowi - tak od drugiego DVD (a gra zajmuje ich...4 !) zaczyna się robić wprost niesamowicie miodnie. A im dalej tym ciekawiej. Jedyną rzeczą, która mi trochę przeszkadzała to dziwne, jakby na siłę dodane elementy "nie-RPG", jak np. skradankowa ucieczka z więzienia... nie mam ogólnie nic przeciwko tego typu udziwnień, jeśli jednak mają one tylko jakikolwiek sens i są dobrze wykonane. Tutaj stopień trudności tych fragmentów jest równy zeru, podobnie z poziomem wykonania (nawet jak pojawia się jakaś trudność to gra SAMA ją za nas rozwiązuje, zazwyczaj prezentując nam mało mądry filmik). Po cholerę je dodawano ? Najlepszy jest jeszcze z tego wszystkiego moment ucieczki okrętem podwodnym, w stylu quick time-owych zręcznościówek – tam mamy przynajmniej fantastyczną animację w tle, oraz towarzyszące nam emocje. Brak konsekwencji twórców pojawia się jednak także w innej kwestii – nieśmiertelności naszej postaci. Przeżyła ona upadek meteorytu, wciąż dowiadujemy się, że "nieśmiertelni" nie mogą zginąć w wyniku ran zadanych przez zwykłych ludzi, ale podczas walki zginąć naturalnie się da, co równoznaczne jest z końcem gry. A że poziom trudności miejscami jest naprawdę chory (za to jaka satysfakcja po ukończeniu gry!)...

Oprawa audiowizualna stoi na bardzo wysokim poziomie – nie sposób się tym wszystkim nie zachwycić. Muzyka łatwo wpada w ucho i nie denerwuje (nawet więcej – bardzo mi się podobała), wygląd postaci (a zwłaszcza mimika – w tej kwestii ponownie Jansen nie ma sobie równych) oraz ich animacja jest rewelacyjny. Niestety początkowe lokacje są słabo zaprojektowane, niektóre elementy zdają się nie pasować do otoczenia, co tylko wzmacnia nie najlepszy początkowy odbiór gry. Później jednak nie ma tego problemu – wszystko jest przepiękne i nie mogę się do niczego przyczepić.

Jeśli zatem lubisz klasyczne jRPG jest to tytuł dla Ciebie. A nawet jeśli nie lubisz to daj mu szansę i przemęcz się te 8-9h. Ja nie żałuję tej przygody.

Plusy:
+ rewelacyjna fabuła i świetne postacie
+ oprawa audio-wideo
+ dłuuuga
+ interesujący, oryginalny świat
+ powrót do korzeni gatunku jRPG (wiem, dziwnie to wygląda jak pisze to fanboj zachodnich cRPG, ale co na to poradzę :P)

Minusy:
- brzydkie menusy
- czasami zbyt trudna
- bezsensowne wstawki „nie-RPGowe”
- pierwsze 8-9h nie należy do zbyt ciekawych...

Ocena końcowa: 4/5


Obrazki z gry:

Dodane: 16.04.2009, zmiany: 21.11.2013


Komentarze:

Bezapelacyjnie najlepszy jrpg na Xbox'a,świetne postacie,dramatyczna fabuła,piękna grafika,oraz cudowna muzyka Uematsu tworzą spójną całość.Przyczepić się jedynie mogę do sposobu prowadzenia środków transportu na mapie świata,oraz ograniczeniach rozwoju bohaterów(podobnie jak w Suikodenie).Jak dla mnie 9/10


[Gość @ 24.05.2014, 10:29]

Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?