Cypr

Oj to był ciężki dzień, a poprzedziła go jeszcze cięższa noc. Jak pamiętacie, w poprzednim odcinku dotarłem na lotnisko 19 godzin przed czasem, styrałem się 20 km spacerem w słońcu i gotowałem się na noc na lotnisku. Miało być niewygodnie, ale w miarę ciepło. Byłem naiwny 😱. Paryskie lotnisko okazało się być tak zaściankowe jak mało które na świecie – po ostatnim locie, więc w okolicach godz. 23, wywalają bowiem wszystkich i je do 4 rano zamykają na cztery spusty. I mają gdzieś, że ludzie mają przesiadki i czekają na poranny lot – wypad na mróz i deszcz. Szczęśliwie wczoraj akcja wypędzania przeciągnęła się do północy przez jakieś zamieszanie z bagażami z ostatniego lotu, więc koniec końców na mrozie (no dobra, było plus 8 stopni) spędzić musiałem tylko 4 godziny.

Myślałem o spacerze powrotnym na dworzec pociągowy – w sam raz zajęłoby to tyle czasu, ale raz, że byłem już mocno padnięty, a dwa zakumplowałem się z innym wypędzonym, który nie miał kondycji. Kemal, bo tak ma na imię mój nowy ziomal, jest z Cypru Północnego i wracał właśnie z nieudanej próby znalezienia pracy w Dublinie. Przegadaliśmy te 4 godziny na ławeczce pod lotniskiem, tyle że ja wlazłem w mój śpiwór, a Cypryjczyk marzł. Z jego opowieści poznałem nieco historii Cypru – aż do 1960 był brytyjską kolonią, a w 1974 miała tam miejsce wojna, po której turecka północ odłączyła się od greckiego południa. Północ uznawana jest za niepodległe państwo tylko przez Turcję, reszta świata uznaje to od 50 lat za tereny przez ową Turcję okupowane. Cypr jest w Unii Europejskiej i północ też w niej oficjalnie jest jako część Cypru – mój kumpel ma więc europejski paszport. Ale nie jest różowo. Południe używa euro i radzi sobie w miarę dobrze, północ liry tureckie, które ostatnio lecą na łeb i szyję, więc bieda i ubóstwo. Dwie waluty, dwa języki, a niby jeden kraj, skomplikowana sytuacja. Na Cyprze jeździ się po złej stronie ulicy, używa złych wtyczek do kontaktu (miałem problem z ładowaniem telefonu), nie ma ani metra torów kolejowych, jest za to granica, opuszczone strefy niczyje (w tym lecące przez miasteczka turystyczne pełne porzuconych hoteli, gdzie wstęp jest zakazany), są też strefy należące nadal do Wielkiej Brytanii, która trzyma tam bazy wojskowe i nie pozwala się do nich Cypryjczykom wtrącać. Stosunki między południem i północą się ostatnio uspokoiły i znów można normalnie przekraczać turystycznie granicę za okazaniem dowodu. Kumpel ostro mnie do siebie zaprasza na północ, ale raz, że dziś byłem padnięty i kolejna podróż przez całą wyspę nie wydawała mi się atrakcyjna, a dwa, że bilety autobusowe są tu raczej drogie. Jeszcze przemyślę.

Zmęczenie zmęczeniem, ale gdy wylądowałem i dotarło do mnie, że po raz pierwszy w życiu jestem na Cyprze, że kolejny punkcik na mapie marzeń zamienił się w realny ląd pod stopami i tamto niebieskie zaraz obok lotniska to wody Morza Śródziemnego, siły mi wróciły. I mimo nieprzespanej nocy, długiego lotu i głodu, postanowiłem iść do miasteczka 20 km na piechotę. Albo czysta adrenalina albo naprawdę jestem nie do zdarcia, jak się tak dobrze zastanowić 😱. Niestety, wersja trasy brzegiem szybko upadła, bo teren lotniska był tam ogrodzony i trzeba było iść poboczem. Po kilku kilometrach emocje opadły, zmęczenie wróciło z wzmożoną siłą, a spacer po asfalcie wśród pędzących aut nie sprawiał aż takiej frajdy. Mimo to parłem naprzód. I parłbym pewnie do wieczora, ale szczęśliwie po 15 km i trzech godzinach zatrzymała się ciężarówka, kierowca gwizdnął na mnie i machnął ręką i tak złapałem bez łapania pierwszego stopa w tej podróży. I bardzo dobrze, bo te 5 km, które ci dwaj greccy robotnicy (z Aten) mnie podrzucili, były tragiczne – droga w remoncie, rozkopana, zakurzona i w pełnym słońcu. Uratowali mnie jak nic, na lotnisko jadę już jak burżuj autobusem bez kombinowania!

Couchsurfingowa hostka niestety mnie olała i mimo obietnicy nie odpisała, ruszyłem więc w stronę hostelu. Myślałem, że po kolejnych zrobionych 20 km od razu padnę, ale prysznic znów mnie pobudził i zamiast spać ruszyłem na zwiedzanie. I tak wpadło mi kolejne 12 km w nogach i kolejne odkrycie z UWO – Królewskie katakumby. Strasznie mnie cieszą te momenty, gdy kolejne miejsca z gry, o których nigdy bym nawet nie słyszał, gdybym nie grał w UWO, zamieniają się w prawdziwe lokacje. Trochę jak magia i czarodziejski ołówek 😜. Tym razem miejsce okazało się ogrodzonym otwartym terenem, bez strzałek i bez map, w którym początkowo bylem mocno zagubiony, ale już wkrótce pokazało swoje atuty – to stare greckie nekropolis, czyli miasto umarłych. Pełne naziemnych i podziemnych grobowców, wykutych w litych skałach. Kilka z nich zostało przystosowanych dla zwiedzających (schodki, poręcze itp.), inne można zwiedzać na własne ryzyko, niczym prawdziwy tomb raider. Wszystko to zaraz nad morzem, super lokalizacja. Podziemne sale miały kolumny, pokoje, przedsionki, ukryte przejścia, okienka, przez które widać było kolejne korytarze i grobowce. Wszystko przypominające normalne domy i miasto, tyle że dla zmarłych. Grobowce wyglądały mało zachęcająco – gdybym był żmiją, to mieszkałbym właśnie w takich norach, ale do kilku i tak wlazłem, stukając najpierw dla odpędzenia ewentualnych węży. W całym tym parku było ledwie kilka osób i miałem te wszystkie atrakcje prawie cały czas tylko dla siebie, co tylko potęgowało wrażenie z plądrowania starożytnych grobowców. Warto było pograć w UWO, żeby to miejsce odkryć 😜.

Odkrycia #33-#34

Mam w tej miejscowości (Pafos) jeszcze jedno odkrycie, ale po kolejne będę musiał ruszyć w inne części wyspy – zobaczymy czy mi się to uda. Będę próbował, bo frajda z wizualizacji tych wirtualnych miejsc, jak już wspomniałem, daje mi niezłe zastrzyki szczęścia i powera 😜

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Mat

O proszę. Pierwsza miejscówka, której szczerze zazdroszczę:)