Rodos

Noc w luksusowych warunkach minęła mi znakomicie, przy okazji mija już tydzień od spodziewanego comiesięcznego ataku oka i… nic! Znaczy dziś akurat trochę z rana popłakało, ale po godzince od pobudki było już ok – wstępnie ogłaszam więc, że po 5 miesiącach sytuacja uspokoiła się – oko ewidentnie leczy się z dnia na dzień, odwyk od kompa i dużo słońca działa leczniczo.

Odkrycie #40 – na Kolosa się spóźniłem – zburzony!

Dzisiaj w planie było zwiedzanie Rodos – z główną atrakcją w postaci stolicy – też o nazwie Rodos. Pozostał tylko taki detal, że ta stolica oddalona jest od noclegu o jakieś kilkanaście kilometrów. Ale jak już zapewne zdążyliście się zorientować, lubię chodzić, więc nie przestraszyło mnie to. Ruszyłem wybrzeżem na północ. Całość zajęła mi jakieś 24 km i większą część dnia, ale nic a nic nie żałuję. W przeciwieństwie do Cypru, Rodos jest bardziej nastawiony na pieszych – zwłaszcza, że główna droga z lotniska do stolicy wytyczona jest niemal nad samym brzegiem. Dlatego są i chodniki, a momentami nawet specjalne trasy spacerowe zawieszone nad morzem. A morze miało dziś genialne kolory – różne odcienie błękitu, w zależności od głębokości i fazy przypływu, mimo że trasa trwała tyle godzin, nic a nic się nie nudziłem.

Samo Rodos również okazało się być bardzo widowiskowe – stare miasto jest nadal otoczone murami miejskimi i pełne zabytków. Rycerze z krucjat, którzy tu się osiedlili po utracie zamków w Ziemi Świętej, bronili z sukcesem wyspy przez wiele, wiele lat. Spacer wąskimi uliczkami miasteczka sprawił mi ogromną frajdę – z dotychczas widzianych starówek oceniam tą najwyżej. W końcu jednak wyspa upadła, a zakonnicy przenieśli się na inną – Maltę, której już nie stracili i którą trzymają pod swoją kontrolą do dziś.

Wisienką na torcie zwiedzania miasta była wizyta w centrum dowodzenia krzyżowców – Pałacu Wielkiego Mistrza Zakonu Rycerzy. Wrażenie robił już z zewnątrz swoją wielkością, ilością baszt, fos i murów. Trochę walczyłem ze sobą na okoliczność wejścia do środka, bo bilet kosztował aż 8 euro (cypryjskie atrakcje były rzędu 2.5 – 4.5 euro), ale w końcu się przemogłem – to w końcu jedno z odkryć UWO i po to tu przyjechałem. Zwiedzić coś, co w innym przypadku by mnie nie skusiło. I w sumie nie żałuję – komnaty w środku też robiły wrażenie – rycerze żyli tu raczej na bogato. Sal było od groma i ciut ciut, a w każdej ochrona, która patrzyła mi na ręce i marudziła na okoliczność maseczki zsuwającej się z nosa – mieli więcej personelu niż w Luwrze – poważnie podchodzą do ochrony zabytków, zupełne przeciwieństwo wyluzowanego pod tym względem Cypru. Najbardziej podeszła mi tu wystawa poświęcona wcześniejszym dziejom Cypru – czasom Bizancjum. Mieli szalone ilości eksponatów z tamtych czasów – monety liczące 1500 lat, kości do gry, które w sumie przez tyle wieków nadal wyglądają tak samo, zbroje, dużo ceramiki (greckie amfory!) i takich tam. 8 euro nie poszło więc na darmo i serce aż tak mocno mnie już nie bolało 😜.

W planach miałem zobaczenie jeszcze jednego odkrycia i przy okazji jednego z siedmiu cudów świata starożytnego – Kolosa Rodyjskiego. Zbudowany 2300 lat temu z brązu, bronił wejścia do portu i był szczytem myśli techniczno-artystycznej. Niestety, okazało się, że trochę się spóźniłem – Kolos nie postał nawet 100 lat i trzęsienie ziemi przetrąciło mu kolana, przewalając go. I tak poleżał sobie przez prawie 900 lat, aż wyspę zdobyli Arabowie i udowodnili, że ich renoma kupców jest słuszna – sprzedali Kolosa na złom, kupiec wywiózł go statkiem na stały ląd, a stamtąd gdzieś dalej w świat na grzbietach 900 wielbłądów. Taki mój pech, gdybym tylko przybył tu nieco wcześniej…

Wizyta w Rodos miała jeszcze jeden cel – wpadłem do portu po odbiór mojego zakupionego online biletu na statek – a tak, nie opuszczam wyspy drogą powietrzną, ale po raz pierwszy w tej wyprawie – jak przystało na gracza UWO – drogą morską. Ale jak, gdzie i po co – o tym już jutro. Dziś jeszcze tylko wspomnę, że na nocleg wróciłem autobusem, który pędził drogą wzdłuż wybrzeża (a czasem było dość wysoko) tak szybko, że kilka razy żegnałem się z życiem na co gorszych zakrętach – ale widać jechał tą trasą już tysiąc razy, wiec i tysiąc pierwszy przeżyliśmy!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments