Czy jestem niezniszczalny?

Przed wyjazdem jedną z moich głównych obaw była moja kondycja – w głowie i sercu czuję się co prawda młodo, ale nie byłem pewien co na to reszta organów zewnętrznych i wewnętrznych. Po tych 50 dniach trudów podróży z zadowoleniem stwierdzam więc, że ciało też zgodziło się, że nie ma sprawy, przestawiamy się w tryb dwudziestolatka – jestem nie do zdarcia. I dziś tej dwudziestolatkości rzuciłem spore wyzwanie.

Dzień zacząłem od wycieczki w regiony Rodos, gdzie nie tylko turyści, ale i lokalsi zapuszczają się sporadycznie. Górek tu sporo i mimo że wysokością na papierze nie straszą – ot, 200-500 metrów, to są tam bardzo ostre podejścia, a i startować trzeba z poziomu morza, więc nie ma oszukiwania. Pokręciłem się trochę zadupiami, gdzie trawa i bambusy tak pozarastały drogi, że miejscami aż rozsadziły asfalt (a że częścią tych dróg idzie teraz obwodnica – przez ten remontowany most – to i ruch tam spory i wygląda to dziwnie, gdy taki sznurek aut przedziera się przez krzaczory). Potem pokręciłem się po okolicznych wioskach i podjąłem próbę zdobycia kolejnej, już bardziej turystycznej górki – z opactwem na szczycie. Było jednak zdecydowanie za gorąco (apteka przy noclegu pokazywała plus 30) i organizm trochę się buntował. Psychicznie pomagał fakt, że byłem bez plecaka i w każdej chwili mogłem zrobić odwrót – ale i tak na samą górę nie dotarłem. I tak wyszło mi 250 metrów podejść i 18 km całości, więc nie jest źle. Rodos przy okazji jest bardziej zielony niż Cypr (ten jest głównie żółty i brązowy, trawa i roślinki mocno spalone słońcem) – jest też dużo drzew, wzgórza są wręcz porośnięte gęstymi lasami – przynajmniej te, które się zbyt strome na uprawę lub zabudowę (czyli większość z nich). Widokowo jest tu więc bardzo ładnie i spacer sprawia sporą frajdę, nawet jeśli słoneczko i podejścia dają trochę w kość.

Pomęczyłem się, natrudziłem,  a to wcale nie jest jeszcze koniec atrakcji na dziś. Przede mną teraz dwa raczej wyczerpujące dni. Mój prom odpływa o 7 rano, wsiada się godzinę wcześniej, a jedyny autobus, który mógłby mnie tam zawieźć, przyjeżdża na styk – nie mogę więc ryzykować i zdecydowałem, że na prom pójdę piechotką – to tylko niecałe 15 km. W nocy zamiast spać będę więc spacerował – start planuję na godz. 02:00, trasa będzie biegła początkowo ulicą, potem plażami – latarka jest, bluza też w końcu pierwszy raz od nocy na lotnisku w Paryżu do czegoś się przyda.

Na promie spędzę 17 godzin – ale nie kupowałem kabiny, tylko taki lotniczo/autobusowy fotel/krzesło – dopiero się okaże, czy da się w tym spać. Zresztą może być mi szkoda spać, bo trasa będzie mega ciekawa. Aż siedem różnych greckich wysp i 8 portów. Zakładam optymistycznie, że choroby morskiej nie dostanę i będę się mógł rejsem cieszyć, a nie modlić się nad kiblem o jego zakończenie 😜. Ale to nadal nie koniec atrakcji. Do celu (który zdradzę jutro, trzeba budować napięcie wśród czytelników!) przypływam dobrze po północy. A mój nocleg jest po drugiej stronie wysepki – znów kilkanaście kilometrów od portu. Taxi odpada, bo cena to 25 euraków (drożej niż cały rejs czyli by wyszło 😂), pozostaje kolejna nocna piesza przeprawa. Aha, a port znajduje się na jedynej niskiej plaży i na dzień dobry trzeba się schodami wspiąć 250 metrów w górę. Czyli: przede mną dwie nieprzespane noce, obie z pieszymi wycieczkami, a za mną dzień łażenia. Jeśli to przeżyję, to już chyba nic mnie nie złamie 😜.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments