Na tropie Atlantydy

Bez zaskoczenia – noc w łóżku przespałem jednym ciurkiem, bez budzenia się – chyba się starzeję, bo jednak wolę spać na miękkim materacu i pod czystą narzutą niż na twardej ławce w starym śpiworze 😂.

Dziś w planie było odkrycie Atlantydy. Bo chyba nie wspomniałem, że jedna z najsensowniejszych teorii jej dotyczących wskazuje właśnie na Santorini? No to wspominam 😜. Wybuch wulkanu, zatopienie wyspy, zagłada całej rozwiniętej cywilizacji – wszystko się ładnie zgadza. Nowe badania wskazują, że w przeciwieństwie do ruin w Pompejach – tu nie znaleziono zwłok ani za dużo skarbów – mieszkańcy zostali ostrzeżeni i zdążyli nawiać z dobytkiem. Ale nie wszyscy – fale tsunami po wybuchu dotarły aż na Kretę, więc i większość uciekających statków musiał spotkać marny los. A cios dobijający zadali sąsiedzi, wykorzystując katastrofę i zamieszanie do dokonania inwazji. Zresztą sąsiedzi też dostali przez wybuch – i nie tylko sąsiedzi – chmura pyłów dotarła nawet do Chin, powodując fatalne plony i głód (tak tak, 3500 lat temu Chińczycy już prowadzili na ten temat zapiski, huh). Kilka lat temu jeden z badaczy wyskoczył też z inną teorią – umieszczając biblijne wyjście Żydów z Egiptu na okres po wybuchu – plagi egipskie ładnie wkomponował w efekty superwulkanu na klimat.

Odkrywanie Atlantydy postanowiłem zacząć od antycznego miasta Thera, ma szczycie pobliskiego wzgórza. Oznaczało to wspinaczkę na 350 metrów, ale byłem przekonany, że podołam. I kto wie, jak by mi to poszło, gdybym na dzień dobry nie zgubił drogi i nie zaczął się wspinać jakimś dzikim szlakiem na szagę. Coś mnie tknęło dopiero, gdy zjechałem kawałek po sypkim pumeksie, drapiąc się ostem po kostce. Sprawdziłem mapę – faktycznie byłem kilkaset metrów od szlaku. Cóż, musiałem zawrócić i poszukać właściwej ścieżki. A ta była dużo bardziej przyjazna użytkownikowi, ale i prowadziła zaraz przy krawędzi góry, więc zaraz przy przepaści. Udało mi się wspiąć raptem jakoś na 1/5 wysokości, gdy zaczęło się robić źle. W głowie zaczęło mi się kręcić jak przy bujaniu na statku, nogi odmawiały posłuszeństwa, jakby mi ktoś natłukł pieściami w mięśnie,  musiałem przejść do wspinaczki na czworaka i co kilka kroków i tak robić postoje. Na dodatek wrócił wiatr, który uparł się zepchnąć mnie w przepaść, a słońce nie było tak łaskawe jak wczoraj – też próbowało zamordować mnie temperaturą. Podjąłem jeszcze 2-3 próby podejścia wyżej, ale naprawdę co kilka kroków traciłem i oddech i równowagę. Trzeba było podjąć męską decyzję, zwalić niepowodzenie na złe obuwie na taką przeprawę (sandałki faktycznie się nie nadawały, no ale inne buty zostały w Paryżu) i pokonany wrócić do schroniska. Tam na momencik położyłem się, by odsapnąć i… obudziłem się trzy godziny później. Ewidentnie rano nie byłem jeszcze w pełni wypoczęty, za wcześnie wyrwałem się na szlak. No trudno, nie zawsze się w życiu wygrywa, czasem góra okaże się w starciu… górą.

Całkiem się jednak nie poddałem i po drzemce wróciłem na szlak. Tym razem jednak zmieniłem kierunek i zamiast drugiego podejścia na górę skręciłem na południowy zachód wyspy. Tam też były starożytne ruiny i tam trzeba było wejść tylko na jakieś 200 metrów – i to nie po skalnych półkach, a spokojnymi podejściami wśród winnic. Miasteczko miało też wenecką fortecę i plaże z czerwonym i czarnym piaskiem. A droga prowadziła też znów nad skarpą z widokiem na pobliski wulkan, więc do widoków nie można się było przyczepić. Aplikacja pokazała mi, że wyprawa zajęła mi 25 km i zrobiłem ponad 400 metrów podejść – czyli więcej niż gdybym się zdecydował przeć jednak na Therę 😛. Jak zwykle nie żałuję, spacerek i tak był przedni (mimo że wykopaliska już mi przed nosem zamknęli, zapomniałem, że to sobota). Na dobranoc tym razem zjadłem porządnego gyrosa i jutro już powinienem być w pełni sił bojowych!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments