Przezwiedzane Ateny

Egzotyczne warunki noclegowe raz jeszcze zagwarantowały mi doskonały nocny sen i rano obudziłem się wypoczęty, choć nie do końca wyleczony. Postęp jednak był zauważalny gołym okiem i zadecydowałem, że jestem już gotowy na intensywne zwiedzanie. Zagadka – co jest gorsze niż przebijanie się przez centrum Aten w godzinach porannego szczytu? Odpowiedź – przebijanie się przez centrum Aten w godzinach porannego szczytu, gdy temperatura zbliża się do plus 30 stopni. To był jakiś horror komunikacyjny – na niemal każdym skrzyżowaniu stali policjanci kierujący ruchem, gwiżdżący i machający rękoma i z tego co widziałem, nie bardzo jednak mający nad tym żywiołem kontrolę. Jako pieszy miałem trudne zadanie, ale i tak cieszę się, że nie byłem jednym z tych biednych znerwicowanych kierowców.

Odkrycia #48 – #50

Pierwszym celem mojej wyprawy (i początkowo jedynym, miał być spokojny dzień), było Muzeum Narodowe, w którym namierzyłem dwa interesujące mnie odkrycia z UWO. Grecja właśnie ogłosiła, że od 1 czerwca (czyli za tydzień) kończy z obowiązkowymi maseczkami i miałem nadzieję, że w muzeum już wyluzują – ale nic z tego, ochroniarze dalej ganiali i domagali się zasłaniania nosa. A klima nie była dostępna w każdej sali. No trudno. Przynajmniej eksponaty były bardziej niż zadowalające. Tysiące mniejszych i większych przedmiotów ze starożytnej Grecji – domowego użytku, dzieł sztuki, zbroi, broni, złotych ozdób, wyposażenia pogrzebowego, wazy, malowidła, posągi – co tylko sobie dusza zapragnie zobaczyć z greckiej historii – na pewno to mają na wystawach. Wszystko ładnie opisane i po grecku i po angielsku. I tak w sam raz na spokojne rzucenie na wszystko okiem w 2 godziny, więc nie ma ani przesytu, ani niedosytu. Najbardziej zaciekawiły mnie artefakty z Santorini, jako że dopiero co tam byłem oraz prezentacja ekspansji Greków. W którymś momencie przez jakieś 200 lat wpadli w manię kolonizowania – ich kolonie, miasta i osady handlowe upstrzyły niemal całe wybrzeże morza Śródziemnego, Czarnego, aż po Hiszpanię. Grecki był Krym, Sycylia, większość dzisiejszej Turcji. I handlowali z całym znanym światem – na greckich wyspach znaleziono m.in. wyroby z bursztynu sprowadzanego z terenów dzisiejszej Polski! Na wschód ich kupcy dotarli do Afganistanu, opływali też Europę Zachodnią. Oglądanie tych wszystkich waz z malowidłami, hełmów, mieczy, figurek zwierzęcych i rzeźb nimf sprawiło mi sporą frajdę – mimo że większość wygląda jak rekwizyty filmowe z jakiegoś historycznego epickiego planu zdjęciowego 😂. Tak bardzo greckie, że aż wydają się fałszywkami.

Po muzeum na chwilę zajrzałem do Maca (pierwszy raz w tej podróży, ale skusili mnie swoim kibelkiem) i popijając waniliowego shake przez okno obserwowałem śpiącego pod drzewkiem bezdomnego. Fachowym okiem oceniłem jego legowisko – na bezczela na środku deptaka, wśród setek ludzi – choć z drugiej strony bezpiecznie – koledzy po fachu go w takiej lokalizacji przy świadkach nie złupią. Przez głowę przeleciały mi myśli, że jestem już prawie na jego poziomie i w tym momencie typ się obudził, sięgnął po butelkę po wodzie i nie wstając, zamienił ją w przenośną toaletę. Po czym wyrzucił pełną butelkę w trawę i wrócił do spania. A to jednak nie jestem, ciągle wiele wiele nauki przede mną, zanim mógłbym zamieszkać na ulicy 😱.

Było mi ciągle mało atrakcji, dlatego postanowiłem upolować jeszcze jedno odkrycie w okolicy – leżącą jakieś 20 km od Aten wyspę Salaminę. Jeśli coś wam ta nazwa świta, to bardzo dobrze, bo powinna, jako że na historii uczyliśmy się o niej – jako o miejscu wielkiej bitwy morskiej podczas wojen perskich. 20 km w tym upale było ponad moje siły (a jeszcze przecież trzeba wrócić), postanowiłem więc sprawdzić, jak działa ateńskie metro. I działa całkiem spoko, mimo że wizualnie wpisuje się w charakter miasta – czyli zdezelowane i zdewastowane wagony, bez klimy (ale okna otwarte, nawet pod ziemią, więc się nie usmażyłem). Metrem dojechałem do portu w Pireusie (kiedyś osobne miasto, dziś dzielnica Aten), tam przesiadłem się na autobus i kolejne 40 minut jechałem wzdłuż morza do kolejnego portu. Całość podróży trwała półtorej godziny i kosztowała 1.20 euro, więc całkiem spoko. W porcie czekał już prom na Salaminę – i trzeba było na niego biec. Bilet na rejs kosztował 1.10 euro i przez zakup prawie się na prom spóźniłem – ale widziałem, że z pokładu obsługa macha na mnie, żebym biegł. No to pobiegłem, ale w którymś momencie mojego biegu zaczęli odpływać. Zdegustowany zatrzymałem się, na co obsługa zaczęła znów intensywnie machać i poganiać mnie – ich plan polegał na tym, że miałem wskoczyć na odcumowujący trap, do czego zachęcali wyciągając z niego ręce, by mnie złapać. Nie jestem pewien, jak przebiegał mój proces myślowy i jakie czynniki decyzyjne mnie do tego skłoniły, ale dodałem gazu i przeskoczyłem. To był mój pierwszy (i po głębszej analizie mojego postępowania już po fakcie, również ostatni) raz, gdy wskakiwałem na płynący już statek. Mogę dopisać do CV 😜.

Sama wyspa w zasadzie nic ciekawego do zaoferowania nie miała, ale skoro już tam byłem, to przespacerowałem ją aż na drugi brzeg i z powrotem. Powrót obył się bez większych przypałów, no może poza tym, że nie było gdzie kupić biletu i autobusem jechałem na gapę (ale po naradzie z kierowcą, który niby pozwolił). Ateny tym samym uważam za zwiedzone.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments