Miasto kotów

Oko odpuściło, dało się wyspać i dziś nic a nic nie dokuczało, mogłem więc wdrożyć w życie plan ewakuacji z Chorwacji. Droga prowadziła dalej na południe wzdłuż wybrzeża Adriatyku – do Czarnogóry. Już w autobusie miałem pierwszy kontakt z mentalnością tego kraju – to nadal coś jak nasz peerel z wersji z Misia 🤪. Babka sprawdzała bilety i strasznie się na mnie wkurzyła, że nie mam wydrukowanego, tylko w aplikacji flixbusa (ale to nie był ich autobus, to jakaś sojusznicza lokalna linia). Pokrzyczała, podenerwowała się, ale wyraziłem skruchę mimo faktu, że flixbus nic nie pisał o konieczności drukowania biletu. A po mnie kolejne 20 osób miało też tylko w aplikacji – myślałem, że babkę coś trafi 🤪. I nie przemawiało do niej, że połowa autobusu nie widziała notki o konieczności drukowania, była święcie przekonana o swojej racji.

Odkrycie #125

W autobusie dosiadła się do mnie podróżniczka z Japonii, Erica, z którą gadało nam się tak dobrze, że postanowiliśmy na ten jeden dzień pobytu w Kotorze połączyć siły na jego zwiedzanie. Byliśmy co prawda zakwaterowani w dwóch różnych miejscach, ale Kotor jest na tyle mały, że były one od siebie oddalone o raptem kilkanaście minut. Przy moim hostelu znów zderzyłem się z czarnogórską rzeczywistością 😱. Pod wskazanym na bookingu adresem, były zamknięte na głucho drzwi, a na nich instrukcja. „Otwórz skrzynkę pocztową” – w środku było hasło do wifi i nr Whatsapp, pod który trzeba było napisać z informacją, że się dotarło. Kilkanaście minut potem przyszły kolejne instrukcje – dużo tekstu i zdjęć – hostel był jakieś 300 m dalej i szło się tam labiryntem starego miasta – zdjęcia pokazywały gdzie skręcać. Pod nowym adresem była brama, a w niej w ciemnym korytarzu niepozorna skrzynka, w której były klucze. Instrukcja mówiła „wybierz sobie klucz i znajdź łóżko z tym samym numerem”. To było najbardziej skomplikowane zakwaterowanie, jakie kiedykolwiek widziałem 🤪. Ale teraz wiem gdzie trzymają klucze i mogę nocować w Kotorze za darmo na zawsze 😆.

Kraj nr 28 – Czarnogóra

Pogoda nagle gwałtownie się załamała, zaczęły walić pioruny, z nieba lunęły strumienie wody. Schowaliśmy się z Ericą w restauracji i zjedliśmy kalmary i grillowane mięsko i kiedy skończyliśmy akurat skończyła się burza i wróciło mocne słonko, które wszystko wysuszyło – a chwilę wcześniej ulicami płynęły rzeki! Namówiłem moją japońską kumpelę do wspinaczki na górującą nad miastem ruinę fortecy. Prowadziła tam ostro pod górę ścieżka z szaloną ilością schodków i nagrodą w postaci coraz lepszych widoków na zatokę kotorską, która wygląda jak fiord – piękna woda i wysokie brzegi z każdej strony. Kotor to też (dosłownie w tłumaczeniu również) miasto kotów – jest ich tu sporo, czują się władcami, nikt ich nie zaczepia, czują się bezpiecznie i nie uciekają. Były też na wszystkich postojach podczas wspinaczki – pozując do zdjęć, śpiąc, albo przyjmując należne im głaskania i pieszczoty od turystów. Cała wyprawa zajęła nam dobrze ponad dwie godziny – i schodziliśmy już po zmroku – który znów przyspieszył – ciemno robi się już o godz. 19. Potem jeszcze krótka wizyta w kafejce na dachu i przyszła pora rozstania – Erica jutro skręca na północ, ja na południe, ale i tak udało nam się wspólnie popodróżować przez ponad 11 godzin dziś. Zleciało szybciej niż gdy spędzam dzień tylko ze sobą i swoimi myślami 🤪.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirPaul

Co tak mało zdjec z kotami? 🙂 ps trzeba było brac namiary od Japonki, miałbys nocleg w Japonii