Styrany w Tiranie

Wieczorem do hostelu przyjechał van pełen Polaków, ale dostali swój własny pokój i mogłem się cieszyć prywatnością. Tym boleśniejszy był rano budzik, który wyrwał mnie ze snu przed 7. Musiałem, bo trzeba było wracać piechotką te dwie godzinki do miasta, by zdążyć na poranny autobus. Dworzec w stolicy Czarnogóry miał te same zasady, co w Kotorze – czyli tylko gotówka i trzeba kupić dodatkowy bilet do przejścia przez bramkę. Tu na szczęście było to nieco bardziej cywilizowane, bo można było czekać na autobusy już za bramką – więc nie było napierającego na nią dzikiego tłumu jak wczoraj.

Pomysł na dziś to przejazd do Tirany, czyli stolicy kolejnego kraju na trasie – Albanii. To moja pierwsza wizyta tutaj. Kierowca, Albańczyk, okazał się niezłym naciągaczem, niczym nie ustępując swoim czarnogórskim kolegom. Za bagaż kasował 2 euraki, mimo że bagażnik miał tylko z tyłu i malutki – wszystko w nim było na wpych, cieszyłem się, że mój plecak jest w pokrowcu, bo przyjął na siebie większość syfu i smarów. Autobus był jeszcze większym gruchotem niż wczoraj, na dodatek było masakrycznie mało miejsca na nogi – a trasa trwała pięć godzin. Dobrze, że widoki znów rekompensowały. Albania nie jest aż tak górzysta jak Czarnogóra – albo akurat taką trasą jechałem. Znaczy, a i owszem, góry widać cały czas dookoła, ale da się je objechać bez serpentynek i jazdy nad przepaściami.

Kraj nr 29 – Albania

Albania do niedawna była fortecą komunizmu, zamkniętą nawet dla braci ze wschodniego bloku i jeszcze nie do końca wyszła z tego okresu. Nadal widać mnóstwo biedy, choć przeplata się z bogactwem i nowoczesnością. Po ulicach jeżdżą i nowe auta, ale widziałem też kilka furmanek konnych – jeden konik ciągnący wóz wypchany czymś tam. Nowoczesne wieżowce obok niemal glinianych lepianek i duże ilości typowo komunistycznych obskurnych blokowisk. Przed Tiraną kierowca zapytał, czy ktoś wybiera się na lotnisko – jeden Włoch potwierdził. Kierowca zrobił mu wykład na temat tego, że z miasta nie ma tam busów, są tylko taksówki za 40 euro. Siedzący koło mnie Albańczyk zaczął protestować, mówiąc, że są busy za 5 euro i on może zaprowadzić, ale kierowca go zakrzyczał. Po czym zaproponował Włochowi, że chociaż nie mamy lotniska w rozkładzie, to on z dobroci serca, nic nie mówiąc swojej firmie i nakładając drogi go tam zawiezie. Za jedyne 20 euro. I chromolić resztę autobusu, która chce jechać do Tirany i nie czuje potrzeby tracenia dodatkowego pół godziny. Facet się zgodził, a kierowca zarobił kolejne euraki na lewo.

Dworzec w Tiranie okazał się skupiskiem kilkunastu budek różnych przewoźników. Postanowiłem od razu zorganizować sobie bilet na kolejny dzień, bo tu nic przez internet załatwić się nie da. Znalazłem budkę z odpowiadającym mi kierunkiem (zdradzę jutro), wchodzę i pytam. Babka odpowiada, że najbliższy autobus jedzie tam pojutrze i kosztuje 40 euro. Mocno mnie tym zmartwiła, powiedziałem, że się zastanowię. Na koniec jednak rzuciła, że nie ma co się zastanawiać, bo tylko oni tam jeżdżą i nie ma wyboru. I w tym momencie odpaliło mi się olśnienie. Obszedłem pozostałe budki i oczywiście znalazłem kolejne oferujące tą samą trasę – na kolejny dzień i za połowę ceny. Oszukańcy na każdym kroku. W ramach oszczędności wybrałem najtańsze połączenie, które niestety startuje już o 3 w nocy (i jedzie się 6 godzin). Wahałem się, czy z tej okazji szukać w Tiranie hostelu, ale miałem 13 godzin czekania, a było mocno gorąco.

Skusiłem się. I to nie był zły pomysł, bo hostele tu po 7 euro, darmowe wifi bardzo przydatne, prysznic wzięty, godzinka przeleżakowana, kilka wypadów na miasto bez plecaka.

Tirana na pewno nie ma szans w walce o pierwszą trzydziestkę najładniejszych stolic Europy, ale ma swój klimat. Widać, że jest właśnie w okresie gwałtownego rozwoju – wszędzie budują się wieżowce, przez co wygląda jak plac budowy. To, co mnie zaskoczyło, to duże tłumy na ulicach – aż googlowałem, czy jakieś święto, ale w necie piszą, że tu po prostu bardzo lubią spacerować i spotykać się na mieście. I czuć mnóstwo energii – po zakochanych w sieście i leżakowaniu południowcach robi to dobre wrażenie. Oczywiście, nadal jest mnóstwo syfu na ulicach, dziur w jezdniach i chodnikach, żebraków, którzy, inaczej niż na Zachodzie, nie klęczą w pozycji proszącej, ale siedzą rozwaleni z papieroskiem w zębach i patrzą na ciebie z nienawiścią (i widać ta strategia działa, bo kapelusze przed nimi pełne), ale ma to swój ekspresyjny klimat. Pałętają się też psy i koty, których nikt nie przegania – więc kolejny plus za miłość do zwierzaków.

Po zapadnięciu zmroku raz jeszcze ruszyłem w miasto – i zaskoczył mnie fakt, że ludzi na ulicach było jeszcze więcej. W sumie nic dziwnego, w ciepłych krajach zawsze tak jest, ale jakoś o tym zapomniałem. Nawet betonowy i pusty za dnia główny plac zamienił się w ruchliwe miejsce spotkań – karuzela, budki z lodami, lokalni grajkowie (głównie tureckie zawodzenie), grupki rozmawiających i śmiejących się osób. Bardzo fajny klimacik, nawet jeśli miasto jest tylko sporadycznie oświetlone – a czeka mnie jeszcze po północy przeprawa na dworzec 😜.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirPaul

Kto to na 6 zdjęciu? z twarzy wygląda trochę jak Lenin, ps troche za duzo zdjęć pod światło próbuj drugą ręką zasłaniać słońce albo z innych kątów czy innej strony (albo o innej porze dnia :P)

enialis

Kto to na 6 zdjęciu?

To Sulejman Pasza Bargjini, albański dowódca w imperium osmańskim oraz założyciel Tirany, taki tam gostek w fezie ;P .

Chociaż pomniki Lenina i reszty ferajny kiedyś też dumnie prężyły piersi na placach Tirany, teraz pewnie Jacek mógłby je znaleźć w którymś muzeum.

enialis

To okablowanie to już sztuka, niechybnie trafi na listy UNESCO xD