Zima po kanadyjsku

Jak pisałem wcześniej, najstarsi kanadyjscy drwale nie pamiętają kiedy ostatni raz tu w lutym nie było śniegu – a jednak – na mój przyjazd zima zarządziła zawieszenie broni i obdarzyła mnie niemal wiosenną aurą z dużą ilością promieni słonecznych i nieprzeżartych przez sól do odśnieżania butów. Wczoraj jednakże pogoda przypomniała sobie o swoich obowiązkach i wróciła do normy – w radio przez cały dzień trąbili o zbliżającej się śnieżycy, radzili ograniczyć niepotrzebne wyjazdy z domu, zaopatrzyć się w zapasy żarcia, wody i leków i czekać na najgorsze, które miało uderzyć koło wieczora. Wykorzystałem ten dzień na jeszcze jeden spacer po Toronto – wjechałem też na CN Tower. O ile w niedzielę widoczność była znakomita i milion ludzi usiłowało wjechać na górę (co po tłumach w akwarium mocno mnie do tego pomysłu zniechęciło), tak dziś, przy fatalnej widoczności, silnym wietrze i zasysających jak zwariowane płatkach śniegu, miałem windę na górę i w dół tylko dla siebie.

Wieża jest ogromna, gdy powstała w 1976 roku była najwyższym budynkiem świata – i nadal robi wrażenie. Winda jest zewnętrzna i w połowie przeszklona, są też wizjery w podłodze. Z wysokościami nie jestem za pan brat, podczas jazdy mocno telepało, a jechało się aż na 140 piętro. Winda minęła górne piętra sąsiednich wieżowców i sunęła nadal w górę, wysoko ponad świat. Widoki niesamowite, nawet mimo małego zasięgu wzroku. Zimowe Toronto w mgle, z białymi dymami buchającym z kominów i kratek wentylacyjnych na ziemi (idzie się piechotą przez takie miejsca jak przez Isengard Sarumana 😆), malutkimi samochodami, ledwie majaczącym drugim brzegiem jeziora miało swój niewątpliwy urok. I nic a nic nie żałowałem, że mój wzrok nie sięga tych kilkunastu kilometrów dalej, jak w słoneczny dzionek. Część szyb miała zabudowę do pasa, część była od samej podłogi – i tam podchodziłem z większą rezerwową. Na szczycie nie było poza mną niemal nikogo – zwykle znaleźć kawałek szyby dla siebie to wyzwanie. Podglądałem reklamy spacerów na zewnątrz wieży na uprzężach (totalnie nie dla mnie, musieliby mnie przekupić minimum milionem dolców żebym się skusił), ucieszyłem z zamkniętej atrakcji w postaci szklanej podłogi (nie musiałem ze sobą walczyć by tam wejść) i z czystym sumieniem, zaliczając największą atrakcję Toronto zjechałem na dół.

Zajrzałem też do muzeum pociągów i na plaże nad Jezioro Ontario (kolejne z Wielkich Jezior) – wiało okrutnie, niemożebnie zimno i jeszcze chlapało zimną wodą w twarz – sprawdziłem też temperaturę wody ręką – tu i dwa miliony dolców by nie wystarczyły, by mnie namówić na kąpiel 😆.

Dziś mam wylot z Kanady – kierunek Europa, siora podrzuciła mnie na lotnisko 8 godzin przed lotem, korzystając z okienka pogodowego. Wczoraj przez złą pogodę odwołano 25% lotów, dziś póki co nie poleciało 20% (porannych, bo największy atak pogodowy był nocą). Czyli nie jest pewne, czy polecę i ja. Póki co, śnieg ani marznący deszcz nie padają i niemal wszystkie przyloty i odloty są tylko opóźnione, a nie odwołane. Mam jeszcze kilka godzin oczekiwania. Albo kilkanaście 😆.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments