Azorskie okienka pogodowe

Próba przestawienia się ze spaniem z powrotem na europejski czas jest póki co od dwóch nocy sabotowana przez imprezowiczów pod oknem. Ściany są tu chyba z papieru, bo słychać każdy krok na ulicy, a co dopiero pijackie przyśpiewki i kłótnie w rytmach dyskoteki. I tak od północy do czwartej rano. Mój hostel jest położony na starówce, więc to tu toczy się nocne życie wyspy. Chociaż tyle dobrego, że mogę za dnia odsypiać, bo codziennie leje przynajmniej do południa. Dziś wręcz słońce wyszło dopiero około godz. 17, więc calutki dzień spędziłem ukrywając się pod dachem.

Wczoraj za to rozpogodziło się już około 14, miałem więc kilka godzin bez deszczu, które wykorzystałem do ostatniej minuty bardzo skrupulatnie. Na wulkan było już za mało czasu, ale na 20 km spacer wgłąb wyspy w sam raz. Aczkolwiek chyba do końca wyspany nie byłem, bo wszystko mnie wzruszało – za gardło łapała mnie soczysta zieleń, liczne kolorowe kwiaty, pszczoły, motylki, jaszczurki, jakiś dziwny wielki ptak z długim rozłożystym białym ogonem, który mi mignął w lesie bambusowym, ale najbardziej – bo niemal aż do łez – krowy na niesamowicie zielonych pagórkach, tak nażarte trawą, że zamiast się paść, filozoficznie wpatrywały się w dal. Ewidentnie brak snu albo w końcu mi odbiło 😆. Żeby dotrzeć do polnych, gruntowych ścieżek nie trzeba było iść daleko – miasteczko szybko się skończyło i mogłem zacząć kontakt z przyrodą. Kurtka została w hostelu i dobrze, bo nie przydałaby się – temperatura dochodziła nawet do +22.

Kilka razy musiałem zawracać, bo droga okazywała się zalana ogromnymi kałużami bez możliwości ich obejścia. Raz znalazłem też ścieżkę, której na internetowych mapach nie było. Wąska, wciśnięta między nieznane mi dżunglowate rośliny, z podłożem ukrytym przed wzrokiem, więc równie dobrze mogło tam być gorsze bagno niż te widoczne kałuże. Ale chęć przygody wygrała i tam wlazłem – kiedy następny raz będę miał okazję być prawdziwym odkrywcą trasy na wyspie gdzieś na środku oceanu? 😆 Doczepiłem długie nogawki, narzuciłem bluzę, by nic mnie nieznanego i potencjalnie trującego nie podrapało i żałując braku maczety, ruszyłem w krzaki. Takiej frajdy dawno już nie miałem – zdecydowanie jestem podróżnikiem naturystycznym niż miastowym 😆. Przeżyłem, było super, aczkolwiek buty wyzionęły przy tym niemal ducha – ciągle deszcze zamieniły podłoże w poślizgowe błocko. Jutro ostatni dzień na wyspie i póki co prognoza twierdzi, że padać wcale nie będzie, więc trzymajcie kciuki, żeby rano się to potwierdziło, bo wtedy uderzyłbym na wulkan albo dwa!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments