Ku nowej przygodzie

Po prawie miesiącu tuczenia u rodziców domu (zdaje się, że odzyskałem te kilkanaście kilogramów wagi, które w podróży udało mi się zrzucić – rok podróżowania na darmo!) znów nadszedł czas pakowania. Jadą ze mną właściwie te same rzeczy, z którymi podróżowałem do tej pory – z nowości są tylko nowe sandałki i klapki. Jedzie też ze mną mój wierny plecak, materac, śpiwór i namiot. Ale jest też jedna duża nowość – w swoim szaleństwie postanowiłem spróbować przetaszczyć ze sobą komputer. Samo pudło, bez monitora. Plan był ambitny – sprzęt jest kruchy, a czekała go najpierw wielogodzinna jazda pociągiem przez Polskę, a potem 5,5 godzinny lot samolotem. Zabezpieczyłem jak się dało – ostreczowałem, wypchałem folią bombelkową, styropianem, obwiązałem kocem, znów ostreczowałem, wsadziłem w dwie wielkie torby (nie mieścił się do niczego innego), znów ostreczowałem i okleiłem taśmą. Potwór po tym wszystkim ważył ponad 17 kg i był masakrycznie niewygodny w niesieniu – rączki torby były zaprojektowane tak, by zadać niosącemu jak najwięcej bólu i zwłaszcza przy takim obciążeniu doskonale się z tego wywiązały. Do tego 15 kg plecaka i bluza z kurtką na mnie, bo już się do środka nie zmieściły. A dni akurat oczywiście trafiły się bardzo ciepłe, więc pot płynął ze mnie strumieniami.

Lot miałem z Krakowa o 13:30 i nie było sensownego połączenia, żeby na niego zdążyć, pojechałem tam więc dzień wcześniej – i żeby było śmieszniej najsensowniejsze połączenie kolejowe Chełm – Kraków prowadziło przez Warszawę. Pierwszym pociągiem był słynny kijowski „przemytnik”, który od rozpoczęcia wojny z Kijowa już nie jeździ, a startuje na granicy, więc skończyły mu się wielogodzinne spóźnienia. Ukraińskie koleje dowożą pasażerów do granicy i przesiadają się zapewne, bo pociąg już w Chełmie (30 km od tejże granicy) miał 13 wagonów zapchanych podróżnymi po sufit. I żeby było śmieszniej, najbardziej „wschodnio” wyglądałem ja z moimi oklejonymi, samoróbkowymi tobołami – pozostali pasażerowie, w 99% Ukraińcy, to pełna kulturka – schludne kolorowe walizeczki, a kiedy przechodził wózek WARS-u, prawie każdy bez wahania brał kawę za 10 zł – znów tylko ja skąpiłem 😆. Wygląda na to, że w „europeizacji” Ukraińcy już przynajmniej mnie przegonili 😱. W Warszawie przesiadłem się w straszliwie drogie pendolino, w którym znów głównie słyszałem ukraińskie głosy dookoła. Z jakiegoś powodu tak nowoczesny i bajerancki pociąg nie był jednak przystosowany do przewożenia bagaży – na półce nad głową nie mieścił się nawet mój plecak. W przedsionku był stojak na bagaże i zająłem 1/3 jego przestrzeni. Ale widać pendolino jeżdżą tylko biznesmeni z neseserkami, a nie objuczeni tułacze, bo miejsca wolne zostały tam do końca trasy.

W Krakowie miałem nocleg kilkaset metrów od dworca i komputer doniosłem tam z najwyższym trudem, robiąc masę przystanków na odpoczynek. Wieczorem spotkałem się z braćmi stryjecznymi (w Krakowie ten stopień pokrewieństwa nazywa się kuzynostwem), połaziliśmy po Rynku, pod Wawelem i takie tam. Kolejnego dnia znów taszczyłem mój dobytek na dworzec, tym razem poszło nieco sprawniej, bo rano jeszcze takiego upału nie było. Na lotnisku Ryanair mnie trochę przestraszył, bo skierował mnie do bramki z samoobsługą bagażową, a oba miałem problemowe (plecak potrzebował rynienki, komputer też był niestandardowy), ale znalazłem i bramki normalne – trochę ukryte i nimi się na wyświetlanych tablicach nie chwalili, ale były. Potem już tylko 5,5 godziny lotu i byłem na wyspie docelowej. Ale o tym już może w następnym odcinku!

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirpaul

pewnie do Trójkąta Bermudzkiego tylko nie wiem po co Ci taki wielki komputer 😛 (wyższy poziom podróżowania z takim komputerem na plecach 😛 ) nie lepiej laptopa czy notebooka? 🙂