Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

Fotoblog - reaktywacja v.2

Strona: « < 1 2 3 4 5

Autor Post
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 162

Moknę w Szczecinie

Obraz wysłany przez użytkownika
Mokro, zimno i ciemno - nie o taką jesień walczyliśmy

Przedwczorajszy dzień spędziłem moknąc w Szczecinie. Plan wycieczki był bardzo ambitny – od zadań bardzo trudnych – jak zdobycie jakichkolwiek informacji na temat mojej pracy z centrali Lotto, do super łatwych, takich jak zamiana talonu prezentowego z 4F na jakiegoś fanta. I jak to w tym przewrotnym świecie bywa – super trudne elementy zakończyły się sukcesem, a poległem na najłatwiejszym, ale może po kolei ;).

Pogoda na mój wyjazd trafiła się chyba najgorsza z możliwych – padało cały czas, czasem jedynie delikatnie zwalniając, ale ogólnie napierdzielając deszczem i wiatrem tak, że parasolka nic nie dawała i buciki (tu mój błąd, bo bezmyślnie polazłem w letnich) i skarpetki były przemoczone już po 10 minutach. Spodnie też po dłuższej chwili się poddały i poczułem mokro w majtach, nawet kurtka coś tam popuściła i rękawy bluzy też były mokruteńkie. Byłem tylko 40 km i pół godziny pociągiem od domu i gorącego prysznica i suchych ciuchów, ale od razu wyobraziłem sobie siebie w podróży – w takim deszczu i zimnie, przemoczony, z perspektywą spania w zimnym namiocie i niemożnością nałożenia czegoś suchego. Nie jest to zbyt miła perspektywa, ale i z takimi atrakcjami muszę się liczyć szwędając po świecie bez kasy :D.

Zacząłem od wizyty w biurze Lotto. Moją wymówką było podpisanie aneksu do umowy – wpakowałem się do kadr i zacząłem robić zamieszanie, bo zadawałem niewygodne pytania o niektóre podpunkty dokumentu (w stylu 'co znaczy skanowanie unieważnionych dokumentów z punktu 3?” albo „o czym mówi punkt 5 załącznika 1 odwołując się do lit f) pkt 1, podczas gdy ten punkt ma tylko litery a-d?”. - tak, miałem w pracy któregoś dnia za dużo czasu i przeczytałem umowę w prawo i w lewo wyłapując kupę nieścisłości i błędów :D). Kadry nie znały odpowiedzi na moje pytania, wywołany przez telefon szkoleniowiec też nie, ale i tak kazali mi podpisać i się nie mądrzyć :D. Przy okazji zadałem pytanie o moją dalszą karierę zawodową – czy dostałem tą pracę z automatami czy nie. I ku memu zaskoczeniu uzyskałem odpowiedź – że a i owszem i zaczynam prawdopodobnie od 1 grudnia i że jak to, nikt mi jeszcze o tym nie powiedział, myśleli że już wiem? :D.

Kolejny punkt wycieczki – Urząd Wojewódzki i odbiór paszportu. Tym razem też poszło zaskakująco sprawnie, bo po ostatniej wizycie gdy czekałem ponad godzinkę w kolejce spodziewałem się najgorszego, a tu – sprawnie w 5 minut było po akcji. Być może pomogła ta kijowa pogoda, bo kto nie musiał, to się nie pałętał załatwiać spraw urzędowych. Paszport ładny, każda strona na wizy ma inny obrazek w tle – a to Piłsudski, a to Maryja, a to Kaczyń... a nie, tego ostatniego jeszcze tam nie wsadzili.

Obraz wysłany przez użytkownika
Kibelek w Urzędzie Wojewódzkim - bardzo spoko, polecam :D

Podniesiony na duchu udanymi sprawami uderzyłem po najdroższy brakujący mi sprzęt na wyjazd – nowy telefon. Po wielogodzinnych researczach wybrałem sobie wcześniej upragniony model. A tu zonk, sprzedawca dziwnie na mnie popatrzył i mówi, że to słaby pomysł, bo ten telefon od roku nie ma dostępu do sklepu googla, więc żadnej aplikacji sobie normalnie nie zainstaluję. Ups, moje researcze jak widać nie są na najwyższym poziomie. Nie poddałem się jednak i dałem sobie wcisnąć inny model, o którym wcześniej nawet nie słyszałem – Oppo A74. Sprzedawca miał taki sam i pokazywał mi na nim zdjęcia swojej żony, żeby zademonstrować jakość kamerek. Skusiłem się i jestem uboższy o 1035 zł, ale bogatszy o nowy aparat. Którego jeszcze nawet z pudełka nie wyciągnąłem – zajmę się tym dziś. Chyba.

I na koniec – 4F. Tu miałem talon prezentowy na 100 zł i byłem pewien, że coś tam sobie wybiorę – w grę wchodziły albo kąpielówki albo bielizna termalna. Ale srogo się zawiodłem – kąpielówek już nie ma, bo po sezonie, a bielizny jeszcze nie ma, bo podobno za ciepło i jeszcze sezonu nie ma. Huh. Zresztą, ceny tam są jakieś kosmiczne. Za 99,99 zł mogłem kupić sobie bejzbolówkę albo dwie – trzy pary skarpetek. I tyle. Czyli jednak prezent od Lotto cały okazał się być bezwartościowym badziewiem :D. Karty nie zrealizowałem, a ocieplające kalesony kupię sobie (jeśli zechcę, bo jeszcze nie wiem czy chcę) za jakieś grosiwa w Pepco czy coś.

Obraz wysłany przez użytkownika
Szczecin w deszczu

Mimo wszystko- wyjazd do Szczecina udany. Paszport, telefon i wieści o pracy to całkiem niezłe osiągnięcie jak na jeden dzień i w sumie warto było zmoknąć.
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 176

Kryzysowe schizowanie

Ostatnie tygodnie nie były dla mnie zbyt udane. Delikatnie mówiąc. Cała masa kumulujących się przyczyn doprowadziła do tego, że zacząłem poważnie wątpić w sens i powodzenie wyprawy. Po głowie kłębiły się myśli typu „a po co to wszystko”, „to się i tak nie uda”, „poświęcę na to tak dużo, a potem to się i tak zmarnuje”, 'jestem za stary i nie dam rady". Słowem – deprecha i marazm na całego. Rozmemliło mnie tak bardzo, że od miesiąca nie odpaliłem nawet UWO i nawet w grze nie zrobiłem ani jednego nowego odkrycia. A co dopiero mówić o robieniu tu wpisów.

Przede wszystkim dostałem po kieszeni – październik był słabym miesiącem zarobkowo, ale to co mi zafundował listopad w pierwszej swojej połowie, to już zupełna padaka – nie tylko nie wystarczy mi na odłożenie na wyprawę, ale jeśli ten trend się utrzyma (a utrzyma, bo zostało raptem kilka dni i cud się nie zdarzy), to nie wystarczy na zrobienie nawet comiesięcznych opłat – już musiałem sięgnąć do oszczędności i naruszyć środki przeznaczone na wyjazd. Ludzie chyba obrazili się na Lotto, bo przestali u mnie kupować, obroty dzienne spadły mi z w stosunku do miesiąc temu o ponad 50%. A tu jeszcze w grudniu trzeba będzie zrobić opłaty za ubezpieczenie i zdrowia i mieszkania – wymagane przez bank do kredytu.

Siadło mi też zdrowie. Od dwóch tygodni czuję się jak zdechły Azorek – nie mam sił, najchętniej bym tylko spał. Gdzieś po drodze przyjąłem też drugą dawkę covidowego szczepienia i dostałem paszport – tym razem aż tak mnie nie sponiewierało jak za pierwszym razem, ale też pewnie swoje dołożyło do ogólnego samopoczucia. Najgorsze jest jednak to, że od kilku dni budzi mnie co rano kłucie w oku. Łzy lecą ciurkiem, czuję jakbym miał tam jakieś ziarenko piasku. W ciągu dnia już tak nie boli, chociaż dziś mam wrażenie, że widzę jakby przez mgłę. Ponieważ boli tylko w nocy, obstawiam, że to coś z powieką, skoro pojawia się tylko jak oko zamykam. Do okulisty będę miał czas wybrać się dopiero we wtorek – choć jest szansa, że do tego czasu może samo już przejdzie?

Pogoda, czyli zimno, mokro i ciemno, już nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem słońce, też dokładają swoje cegiełki do ogólnego skopanego samopoczucia. No i za kilka dni minie pół roku jak pracuję dla Skarbu Państwa i wychodzi na to, że mam już tego dość. Praca znudziła mi się, męczy mnie i mierzi. Jest strasznie nużąca i nie sprawia mi już frajdy. Zmuszam się, by tu przyłazić każdego dnia. A potem wysiedzieć te 11 godzin. Robiąc w kółko to samo i to samo. I zaczynają mnie wykańczać etyczne wątpliwości – zakumplowałem się już z większością moich graczy i fakt, że tracą u mnie całe pensje/renty/emerytury coraz mocniej mi już uwiera. Nie przemawiają do mnie argumenty kierownictwa, że „to dorośli ludzie i wiedzą co robią” - to są ciężko uzależnione osoby, które nie grają dla przyjemności, ale z przymusu i fakt że moim zadaniem jest ich wyzysk, a nie pomoc, ciąży.

Wszystko to przełożyło się na spory psychiczny dołek i ogólne zniechęcenie do życia. Tak jak pisałem, straciłem nieco wiarę w sens powodzenia moich wyjazdowych planów. Nowy telefon, od dwóch tygodni leży w pudełku, raz spakowany namiot nadal przytroczony do rzuconego w kąt plecaka, zaniedbałem się też ze spacerami po lesie. Jest źle. Do tego wszystkiego wbiłem w listopadzie kolejny level (w sensie były moje urodziny) i to też mnie nie nastroiło optymistycznie :D. Nie ma co się oszukiwać – to już ostatnie chwile na to, by narażać się na takie niedogodności, lada rok będę już na takim etapie życia, że jedyną formą wakacji będą all exclusive w hotelowym basenie, a nie namiot rozbijany w deszczu nad szkockim jeziorem. To mnie też mocno przygniata i wywiera presję czasu – muszę z wyjazdem zdążyć przed totalnym zdziadzieniem. Czyli – jeśli w przyszłym roku nie wyruszę, to raczej nie wyruszę już wcale. Stąd moje schizy związane i ze zdrowiem i z kasą – to są dwa czynniki generujące najwięcej stresu. A wyjazd ma być stresu pozbawiony, ma być ucieczką od codziennej nudy i właśnie stresu, sposobem na totalne wyluzowanie. Jeśli ma być po prostu nowym źródłem stresów, kłopotów i problemów, to zupełnie mija się z celem – stąd moje wątpliwości co jego zasadności. Ale – jeśli nie pojadę, to i tak będę się męczył tu gdzie teraz jestem. Sami widzicie, że kryzysowe schizowanie, to zamknięty krąg depresji bez możliwości ucieczki :D.

Udało mi w końcu jednakże na tyle zmobilizować, że spojrzałem na całą sytuację jakby z boku, na pewno pomogło też jej tu opisanie (marudzenie Morraka czasem się jednak na coś przydaje, huh!). Nazwałem problem i zgodziłem się sam ze sobą, że coś z tym trzeba zrobić, samo użalanie się nad sobą i marnowanie dnia za dniem oczekując na cud nic nie dadzą. Zadałem sobie „jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie – co lubię w życiu robić.” I mam zamiar zacząć to robić. Ile by się tej kasy do kwietnia nie uzbierało – wyruszę i tak. Nie pozwolę by finanse, a właściwie ich brak popsuły mi moje marzenia :). Odpaliłem sobie ku pokrzepieniu serca Assassin's Creed Odyssey, wspiąłem w grze na kilka punktów widokowych, ponapawałem się pięknem otaczającej mnie przyrody i genialnymi połączeniami górskich szczytów i porwanej linii brzegowej i na nowo naładowałem akumulatory marzeń. Nie chcę do końca życia siedzieć za biurkiem i klepać w excela ani siedzieć w okienku i sprzedawać ludziom złudzeń, chcę z dobytkiem na plecach odwiedzić milion nieznanych miejsc, spotkać ciekawych i zwariowanych ludzi, chcę polizać lodowiec, spróbować nie dać się oszukać indyjskim scamerom, spróbować nie dostać rozwolnienia od podejrzanego owocu na jakiejś indonezyjskiej wyspie, zdziwić się że moknę w deszczu na pustynii, szukać w miarę osłoniętego miejsca na rozbicie namiotu w górach Peru, złapać stopa w którymś ze stanów USA w których łapanie stopa jest zabronione, mieć nadzieję że mojego obozowiska nie odwiedzi niedźwiedź podczas biwaku w Kanadzie i wypluwając płuca zastanawiać się, dlaczego myślałem że górska wspinaczka w Alpach przy mojej kondycji to był dobry pomysł. Wracam więc do planowania wyprawy i będę się starał codziennie robić coś, cokolwiek, co mnie do niej przybliży. Trzymajcie kciuki :D.

Obrazków dziś brak, bo tematyka poważna i nie będę was rozpraszał obrazeczkami drzewek i takich tam :D.
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 554
Tutaj nie ma zmiłuj! Jedź w świat i dawaj foty :D
_______________
PS4 / PS3 / PS2 / PSX / PS VitaTV / PSP / WiiU / GBC / Saturn / 3DS / Atari 600 / Iphone
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Cze 2012
Posty: 118
Brzmi jak jesienna chandra, trzeba przecierpieć do pierwszych śniegów, potem już powinno być z górki xp.
_______________
Take a good hard look at the mother fucking blimp!
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 181

Praca

Obraz wysłany przez użytkownika
Szczecin nieodmiennie zachwyca urodą

Dawno nie było dram pracowych, więc nadrabiamy ten temat. Czy ja już wspominałem, że Lotto ma niesamowity bałagan i niesamowity brak kompetencji jeśli chodzi o poziom zarządzania całością? Zupełnie jakby na kierowniczych stanowiskach nie byli zatrudniani ludzie ze względu na wiedzę i doświadczenie, ale upychani tam członkowie rodzin, osoby z jedynej słusznej partii i takie, którym się wisi przysługę albo dwie. Ale mogę się oczywiście mylić i brak fachowości jest zupełnie przypadkowy, a ja się nie znam :D. Dzisiejsze narzekanie będzie na temat szkolenia z automatów. Jak już wspominałem, być może za jakiś czas moja praca zostanie nieco urozmaicona – dostanę pod swoją opiekę salon z automatami do grania. Nikt oczywiście nie wie kiedy i na jakiej zasadzie, każdy ma swoją teorię i zakulisowe poufne informacje, które się wzajemnie wykluczają. Już się z tym pogodziłem i już mnie to nie dziwi. Miałem mieć szkolenie w poniedziałek, ale kiedy w piątek nadal nie było informacji, sam się do centrali odezwałem, czy aby o czymś nie zapomnieli. I – jak się okazało, faktycznie zapomnieli mnie poinformować, że a i owszem szkolenie się odbędzie. Szkolenie miałem w salce szkoleniowej Lotto – gorszej dawno nie widziałem – słońce wali wprost w oczy przez szyby, ekran projekcyjny był przez to niemożebnie jasny, po ścianach stały automaty z kawą i lottomaty, które cały czas niemożebnie szumiały, zagłuszając wszystko co się mówiło. Już tam byłem wcześniej, więc próbowałem siąść gdzieś dalej od źródeł hałasu, ale pan prowadzący wpadł w panikę gdy się do niego zbliżyłem. Okazał się mieć totalną fobię na temat wirusa – zagroził że jeśli ktokolwiek choć zsunie na moment maseczkę z nosa, przerywa szkolenia i spotykamy się w innym terminie. Rozsadził nas (ja i 2 starsze panie) po odległych kątach sali, jak najdalej od siebie. A potem sam zamaseczkowany zaczął bardzo cicho coś tam opowiadać. Nic nie było widać na odległym ekranie, nic nie było słychać przez szum i jego mamrotanie, zapowiadało się znakomicie :D.

Szkolenie trwało dobrze ponad 4 godziny. Przez 3 godziny pan opowiadał nam historię gier hazardowych i anegdotki ze swojej kariery. Potem się gapnął, że pora przystąpić do konkretów i zaczął w przyspieszonym tempie opowiadać jak działają programy komputerowe do obsługi systemu. Już na pierwszy rzut oka wiedziałem, że program też był robiony przez jakiegoś znajomego na kolanie, który pewnie wygrał przetarg za grube miliony. Wyjątkowo nieprzejrzysty, bardzo nieprzyjazny użytkownikowi i pełen bardzo wkurzających dupereli. Typu trzy pola do wypełnienia przy logowaniu klienta, ale widać tylko 2, do trzeciego trzeba przeskrollować myszką. Zatwierdzanie wszystkiego tylko kliknięciem myszką w przycisk „Zatwierdź”, zatwierdzanie enterem nie działa – i takie tam. Inna sprawa, że babki ze szkolenia i tak były przegrane, bo na komputerach nie operowały i hasło typu „scrollowanie myszką” czy „lewoklik” były dla nich pustymi hasłami. Kolejny bezsens polegał na tym, że nie szkoliliśmy się na automatach, bo podobno ustawa nie pozwala, szkolenie było czysto teoretyczne i puszczony raz filmik jak to ustrojstwo działa. Potem pan prowadzący z bólem serca widocznym w oczach zaprosił jedną z pań do podejścia do jego biurka i miała w praktyce potestować zatwierdzanie operacji chociaż na terminalu płatniczym. I się zaczęło. Pan nie miał za grosz cierpliwości, a pani nie była zbyt kumata. Zaczął się na nią strasznie wydzierać – co oczywiście tylko jeszcze bardziej ją zdenerwowało i już całkiem zapomniała nawet jak się nazywa. Metody dydaktyczne jak z czasów głębokiego PRL, gostek nie chciał do niej podejść żeby jej spojrzeć przez ramię, co robi źle, terminal gasił się po 5 sekundach nic nie robienia, więc zanim babka przez łzy wyczytała gdzie jest Wpłata, gdzie Wypłata, znów musiała go rozkodowywać 8-cyfrowym szyfrem. Po czym gościu się darł „wpłata, jasne, jasne?????!??!??”, ponieważ jeśli komuś będziesz wystarczająco głośno krzyczał że jasne, to wtedy się najłatwiej nauczyć.

Obraz wysłany przez użytkownika
Wytęż wzrok i znajdź szczecińśką tęczę

Druga babka była nieco bardziej kumata i dużo bardziej opanowana, ale nieznajomości komputerów nie przeskoczysz i też jej nie szło, tyle że ta przynajmniej nie reagowała na wrzaski prowadzącego i po niej to pięknie spływało. Szczęśliwie i dla niej i dla mnie, w połowie jej testów, w budynku Lotto siadł prąd, a pan prowadzący stwierdził, że tak mają często i teraz pół dnia pewnie nie będzie, więc koniec szkolenia, a certyfikaty dostaniemy w późniejszym terminie. Nie nauczyłem się niemal nic, mam jedynie jakieś mgliste pojęcia o tym jakie programy mamy i jak to ma mniej więcej wyglądać – ale w zasadzie cieszę się z tego. Ostatnio marudziłem na nudę i powtarzalność w pracy, więc jeśli w końcu przejdę na te automaty będę miał jakieś wyzwanie – ogarnąć to wszystko bez zaplecza szkoleniowego. Już nie mogę się doczekać :D.

Żeby nie było że szkolenie tak całkiem zmarnowane, to kilka ciekawostek zapamiętałem i teraz się nimi z wami podzielę. Według ostatnich badań, aż 45% osób grających w Lotto na automatach jest uzależnionych od tego. Połowa osób które pykają na jednorękich bandytach robi to, bo czuje wewnętrzny przymus. A moim zadaniem jako sprzedawcy będzie zwiększyć ich liczbę, aktywnie namawiając nowe osoby do zostania graczem – czyli tak jakbym namawiał dzieci na palenie papierosów, byle się uzależniły – milutka perspektywa :D. Grając na automatach nie można robić zdjęć, ani robić notatek – nie mam pojęcia jak mi się coś takiego uda wyegzekwować – mimo że podgląd z kamer na graczy będę miał nonstop. Jest w teorii całkiem spory zwrot kasy – Ustawa o hazardzie narzuca na Lotto obowiązek ustawienia na automatach 75% progu wygranych (takie zdrapki mają 38%), Lotto samo z siebie niektóre automaty podkręca do 90% (tak, można to dowolnie w każdym momencie edytować, można ustawić, że każda gra będzie wygrywała albo że żadna nie wygra nigdy – i to jest robione zdalnie i płynnie). Najciekawszy jest fakt, że w przeciwieństwie do zwykłego lotto i zdrapek, tu wygrane nie są opodatkowane – jeśli wyciągniesz z automatu 100.000 zł, nic nie musisz za to płacić podatku, całość jest twoja. Jest to przy okazji niezła gratka dla przestępców piorących pieniądze – podobno popularna jest taktyka odkupywania wygranych – i przy okazji z lotto też. Jeśli wygracie 2 mln w lotto, nie musicie iść po wygraną do nas – my zabierzemy wam 10% podatku. Mafia zapłaci ci za ten los 2,2 mln na czysto (które jednakże będziesz sam musiał przed skarbówką do końca życia ukrywać), a sama uzyska 1,9 mln wypranych pieniędzy. Adresów i kontaktów nie dostałem – może miały być w tej części szkolenia, która się z powodu awarii prądu nie odbyła :D.

Obraz wysłany przez użytkownika
Jak tu nie dostać depresji, jak świat wygląda tak

I bonus ciekawostka nr 2, jeszcze świeża, przed chwilą była klientka która chciała żeby jej wygooglować datę urodzin św. Marty (i dzień i rok) i na tej podstawie wytypowała sobie następnie (po jakichś tajnych wyliczeniach na stoliczku) liczby do gry. Milusio.
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Cze 2012
Posty: 118
Prawdę mówiąc nie dziwię się, że pracują tam takie nieprzyjemne typki - jeśli twoja kariera zawodowa opiera się na żerowaniu na uzależnionych ludziach, z którymi w dodatku sympatyzujesz, to albo się szybko wykruszasz, albo zamieniasz się w bezdusznego akwizytora :P .
_______________
Take a good hard look at the mother fucking blimp!
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 183

Nie dorastajcie

Jeśli ktoś z was ma jeszcze ten komfort, że może o tym zadecydować – posłuchajcie mnie uważnie, nie dorastajcie, bycie dorosłym to kłamstwo i pułapka, lepiej pozostać na wcześniejszym etapie. Skąd takie głębokie przemyślenia? 4 lata temu kryzys wieku średniego pchnął mnie do szalonego kroku, jakim był zakup własnego mieszkania. Poszło mi to zaskakująco sprawnie i w zasadzie bezboleśnie i stałem się szczęśliwym właścicielem kredytu na 30 lat. Ilość opłat jakie przy okazji takiej inwestycji się pojawiła trochę mnie przytłoczyła, a potem wcale nie było i nie jest lepiej. Prąd, gaz, woda, śmieci, podatek od nieruchomości, podatek od działki, rata kredytu. A wszystko oczywiście cały czas idzie do góry. Na dodatek pod koniec roku dostaję zwykle kumulację – bo tam bonusowo wpadają jeszcze dwa wymagane przez bank do kredytu ubezpieczenia. Bank cwanie zabezpieczył się w ten sposób, że ubezpieczyłem zarówno chałupę – od pożaru, powodzi itd. jak i moje życie – i obie polisy opłacać muszę ja, ale w przypadku ich wypłaty, musiałem zrobić cesję na bank i to on kasiorkę dostanie. Co w przypadku ubezpieczenia na życie nie jest zbyt pocieszające – bankowi opłaca się wysłać płatnego zabójcę żeby mnie wykończył, bo dostanie wtedy za mnie wypłatę O_o. Polisa za życie dodatkowo jest cena z roku na rok rośnie o prawie 100 zł – teraz jest coś koło 400 zł, za te 25 lat będzie już 2500 zł rocznie. No horror i koszmar. Pożarowa jest uzależniona od wartości mieszkania i w zeszły czwartek przeżyłem niezły szok, gdy ją odnawiałem – okazało się, że ceny mieszkań w Goleniowie poszły w ostatnich latach w górę jak szalone. W zasadzie kupiłem je w ostatnim sensownym momencie. Od 2017, czyli w cztery lata cena rynkowa wzrosła o 35%. Gdybym dziś je chciał sprzedać, to mógłbym zarobić jakieś 60-80 tysięcy zł. Kusząca perspektywa, ale gdzie ja wtedy będę mieszkał jeśli wyjazd nie wypali i będę musiał wracać na tarczy i w niesławie (w sumie i tak nie będę miał gdzie wracać przez rok, bo na tyle będę chciał początkowo mieszkanie wynająć). Aha – a cały ten skok cenowy mieszkań oznacza też, że i cena ubezpieczenia poszła 33% w górę. Coś za coś :D. Pani ubezpieczycielka postraszyła też mnie trochę na temat wynajmowania – żebym wtedy dokupił już sam dla siebie dodatkowe ubezpieczenia – nie tylko dlatego, że najemcy mi coś popsują, ale jeśli moja instalacje elektryczna popsuje najemcy dajmy na to kompa – to jest to moja wina i mam mu oddawać kasę. Ała. Ogólnie temat wynajmu mam jeszcze zupełnie nie ruszony, a czuję że to będzie grubsza kwestia – i jako że zostały 4 miesiące do kwietnia – wypadałoby już z nią na poważniej ruszać...

Z innej beczki - wczoraj byłem na szczepieniu przeciw WZW a i WZW b. Okienka szczepieniowe było od 8 do 8:30, ale zaspałem i poszedłem po czasie. Trafiłem jednakże na przerwę w szczepieniach dzieciaczków (które się między 8:30 a 11cośtam odbywa) i pani z punktu szczepień, robiąc potępiające miny i podkreślając swoją dobroć i litość, przyjęła mnie. Była ogólnie jakoś mocno podkurzona, ale jak się okaząło nie na mnie - druga pielęgniarka zwróciła jej wręcz uwagę żeby swoich frustracji na mnie nie wyłądowywała. I - co zaskakujące, trochę ją to uspokoiło :D. Dostałem po zastrzyku w każde z ramion, zapłąciłem 285 zł za oba w sumie, następna dawka za miesiąc, a kolejna w maju. Niby już po terminie wyjazdu, ale to najwyżej sobie na ostatnie zastrzyki wpadnę na moment do Polski. Podwójna żółtaczka w organiźmie nie sponiewierała tak jak zastrzyki covidowe, ale i tak przespałem więcej niż 12 godzin wczoraj, w trzech turach. I rano jak dziś wstawałem do pracy, to wcale wyspany nie byłem, jeszcze bym sobie pochrapał.

I jeszcze spojrzenie na mapę ograniczeń covidowych na świecie. Trochę dobrych wiadomości, trochę też złych, aczkolwiek te złe dotyczą najbliżej europejskiej okolicy, a więc na wiosnę powinny poznikać. Zresztą, złe wieści dotyczą głównie podróżnych bez szczepionek i utrudnień dla nich - więc już mnie nie interesują.

30.11 otwiera się Kambodża, póki co zmusza do pozostania w jednym miejscu przez pierwszych 5 dni (ale na terenie całego miasta, nie ma pokojowej kwarantanny)
02.11 - Indonezja - co prawda niektóre wyspy, jak Bali wciąż mają lokalne przepisy, ale jako większość wpuszcza na 3 dniową kwarantannę
01.11 - Peru - wylatują obowiązkowe testy
01.01.22 - otwiera się Malezja
30.04.22 - największy hicior - otwiera się w końcu Nowa Zelanda - co prawda zapraszając na aż tygodniową kwarantannę po wlocie
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 192

Grudniowy miszmasz

Zaczynamy standardowo od narzekania na pracę. Lotto szarpnęło się na wielką akcję wymiany systemu sprzedaży – start planowany był wczoraj na godzinę 12, koniec dziś o 9 rano. Podczas aktualizacji oprogramowania sprzedaż miała być niemożliwa i według słów kierownictwa potrzebna była chwilka cierpliwości dziś z rana zanim wszystko miało zacząć działać. Jak myślicie, o której w końcu to ruszyło? Pracuję od 9 do 20. Dziadostwo ruszyło o... 19:30. Przez 10 i pół godziny siedziałem i nudziłem się jak mops wypędzając klientów i przepraszając ich za sytuację. Na dodatek pocieszała mnie świadomość, że siedzę tu na bezdurno -bo nic nie zarobię. Uroki śmieciówkowej umowy – siedzieć tu muszę, ale zarobić nic się nie da. Nowoczesne niewolnictwo pełną gębą. Chociaż moment, niewolnicy byli przynajmniej karmieni, ja nie mam tak dobrze jak oni :D. Aha, oczywiście dziś odwiedził mnie też tajemniczy klient. Totalnie sobie tego nie zgrali w czasie, ale o tym jak dobrymi są managerami już ode mnie wiecie dawno :). Właśnie – tajemniczy – był już u mnie po raz drugi. Pierwszy raz wewrześniu ocenił mnie na 6/10 i największy zarzut był taki, że nie byłem schludny. Ciekawe jak oceni mnie dziś, kiedy mogłem go tylko przegonić ;D.

Obraz wysłany przez użytkownika
Stary aparat - nie radził sobie po ciemku.

Przeskakujemy na temat covida. Najnowszą atrakcja jest wersja omicron, która sieje postrach na całym świecie, powodując ostre reakcje wielu krajów – niestety skierowane też przeciw osobom zaszczepionym - taka Irlandia i Portugalia przywróciła obowiązkowe testy po przyjeździe, całkiem zamknął się znów Izrael, Maroko, Japonia i Hong Kong też nikogo nie wpuszczają. Kraje, które miały się otwierać - Australia i Filipiny zrezygnowały z tych planów, Indonezja przedłużyła kwarantannę do 10 dni (czyli w praktyce zamknęła się). Lista jest dłuższa i przygnębiająca, więc dalej nie wymieniam :D. Ale – jest światełko nadziei w tym morzu pesymizmu. WHO wydało oświadczenie, w którym skrytykowało gwałtowne reakcje rządów na ten wariant. A i owszem, jest bardziej zaraźliwy, ale to w zasadzie dobrze. W chwili obecnej na świecie króluje wariant delta, który stanowi jakieś 99% obecnych przypadków. Omicron jest w stanie go wykosić – i powinniśmy się o to postarać, bo jest mniej szkodliwy – jego objawy nie są tak zabójcze jak delty – jakieś tam zmęczenie i takie tam, ogólnie lżejsze. Nie ma co więc zamykać granic, tylko trzeba się zarażać na potęgę i łapać odporność póki jakiś groźniejszy wariant znów go nie wykosi.

W końcu, po prawie miesiącu, zmobilizowałem się do przesiadki na nowy telefon. Trochę to trwało, bo mimo bardzo cwanego asystenta- programiku, który sam się wszystkim zajął, to i tak a) trochę trwało – kopiowało ponad 3gb danych b) haseł nie przenosiło, więc trzeba było do wszystkiego szukać po stu notatnikach i zatwierdzać mailowo/ sms-owo i takie tam. Ale – w końcu mam nowy telefonik i jestem z niego zadowolony. Wiadomo, trochę inny, więc jeszcze pełnego komfortu i przyzwyczajenia nie ma. Ale zdjęcia robi lepsze i widać to gołym okiem, zwłaszcza te wieczorne. Zabrałem na leśny spacer oba telefony naraz i robiłem zdjęcia w tych samych miejscach aby to sobie udowodnić. Widać to zresztą po wielkości plików - nowy robi je 2 razy większe (6-7 Mb, podczas gdy stary 2-3 mb).

Z kasą nadal słabo, listopad był najgorszym miesiącem od początku mojej pracy – na konto wpłynie 10-tego grudnia poniżej 2.000 zł – kicha i dwie tony mułu i tym bardziej fakt, że dziś tez pracuję za darmo nastawia mnie mało optymistycznie. A jak sobie jeszcze pomyślę, że było ich stać na wynajęcie tajemniczego klienta który miał mnie szpiegować, a nie stać ich na porządne placenie mi, to robię się jeszcze mniej szczęśliwy i pozytywnie do nich nastawiony :D. Mikołajki uratowała szczęśliwie moja mama, litując się nade mną i kupując mi w Decathlonie wypatrzone spodnie trekingowe i kilka par podróżniczych skarpetek– to była już ostatnia brakująca mi część podróżniczej garderoby. Są super – dużo kieszeni, wszystkie na suwaki, odczepiane nogawki od kolan w dół – więc działają i jako krótkie spodenki, jak i dłuższe.

Obraz wysłany przez użytkownika
Nowy aparat.

Problem z okiem nadal nie rozwiązany – boli mnie od dwóch tygodni – czasem na 2-3 dni się uspokaja, a potem i tak wraca. Budzi mnie to niemal codziennie – bo ból pojawia się podczas długiego snu (godzinna drzemka jest bezpieczna), w ciągu dnia też nic nie dolega. Problemem jest tylko długie zamykanie oczu. Czuję wtedy pod powiekami jakby piasek albo jakieś cosie, które mocno bolą. I potem przez jakiś czas boli wszystko – z kichaniem włącznie. W sobotę wybrałem się nawet w końcu do prywatnego okulisty, ale zostałem wyśmiany – mają zajęte terminy do końca tego roku i fakt, że mnie boli nie jest dla nich argumentem żeby przeganiali swoich stałych zarezerwowanych klientów. Zapisałem się więc do mojego lekarza rodzinnego na środową wizytę i tam podobno dostanę skierowanie do okulisty – ale też czort wie na kiedy, możliwe że też dopiero na styczeń. Ale może da mi jakąś receptę na jakieś kropelki czy inne oszukaństwa, którymi będę się miał do tego momentu sam leczyć. Co jak co, ale oślepnąć przed wyjazdem wolałbym nie, bo to jedna z tych spraw, która by wyprawę przekreśliła :(.

Dzisiejsze frustracje pracowo - kasowe skupiły się na biednej (?) wróżce, o której już kiedyś pisałem. Wpadła i mimo że nic nie działało, została pogadać - zawsze gada jak najęta. Była jak zwykle mocno wczorajsza, ale miała wymówkę, że całą noc siedziała nad czarami dla klienta. Kiedy wyraziłem życzliwe zainteresowanie, jaką to ciężką przypadłość miała (a zwykle to coś w stylu pracy kamieniami i kadzidełkami nad zdjęciem faceta, którego jakaś kobitka chce w sobie rozkochać), opowiedziała, że dziś leczyła raka... Bo jakaś babka leczyłą się normalnie i lekarze nic nie mogli poradzić, więc wróżka kazała lekarzy olać i skupić się na mocy kamieni i kadzidełek. I tu już nie zdzierżyłem i wysłuchała ode mnie kilku przykrych słów prawdy. Wpadł też emerytowany wojskowy od wojny w Wietnamie, ale moje plany wyciągnięcia z niego wspomnień i ich opublikowania niestety upadają - gość coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością, prawie nie reaguje na to co się do niego mówi, opowiada co sam chce i coraz mniej skłądnie mu to wychodzi. Dziś po nagabywaniu o Wietnam przypomniał sobie tylko krótkie spódniczki rosyjskich telegrafistek, a potem płynnie przeszedł do 10 minutowej opowieści o swoich mocach. Otóż za pomocą kromki chleba na sznurku potrafi przeprowadzić badania miejsca pod kątem żył wodnych. Jak chlebek mu się kiwa na boki - jest źle, jak przód -tył - fantastycznie. A jak trafi na skrzyżowanie żył wodnych, to trzeba stamtąd uciekać, bo jak się będzie tam mieszkało/spało, to wszyscy umierają. Jak jego kolega, który postawił tapczan na skrzyżowaniu żył wodnych i jeszcze się z tego śmiał, a tydzień później zginął w wypadku na motorze. Fakty autentyczne! Z żyłami wodnymi nie ma żartów. Tu już byłem litościwy i się nie nabijałem, ale grzecznie zapytałem o to, jak te żyły dorwały go na motorze - pan się tym nie przejął, powiedział że nie wie, ale tak to działa po prostu i trzeba uważać.

Obraz wysłany przez użytkownika
I tak mnie już po dodaniu zdjęć tknęło, że może trzeba było dać po takich samych zdjęciach nowym i starym, żebyście mieli porównanie - następnym razem ;-).
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 06 gru 2021, 22:41. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania – dzień 201

Oko

Nie wiem czy zauważyliście, ale wcięło mnie na prawie tydzień. W zeszłą środę wybrałem się w końcu do doktora z bolącym od dłuższego czasu okiem – nic ciekawego nie stwierdził, ale dał mi skierowanie do przychodni okulistycznej (nie można tam sobie ot tak po prostu pójść, skierowanie potrzebne). Niestety, w środę była już zamknięta, nie można się było już też rejestrować przez telefon, pozostało mi przyjść następnego dnia, w czwartek. I to był ostatni moment. Noc ze środy na czwartek oko dało mi już taki koncert bólu, że nie dało się spać. To coś, piasek, kryształek, czy co to tam było drapało okrutnie. Oko udawało mi się utrzymać zamknięte tylko w jednej jedynej pozycji, najmniejszy ruch gałką oczną oznaczał przeszywający ból. I oczywiście jak tylkoz zasypiałem, tym okiem ruszałem i mnie to budziło. Do przychodni dowlokłem się cudem. Dostałem bonusowo światłowstrętu, nawet w zdrowym oku, do tego zaczął padać śnieg i on też oślepiał. Szedłem zataczając się, na siłę otwierając oczy palcami co kilka kroków by ocenić czy idę dobrze. Na bank wyglądałem jak pijany albo naćpany. W przychodni nie chcieli mnie i tak przyjąć, bo mieli grafik pełen, ale chyba wyglądałem tak żałośnie, że zgodzili się, żebym siedział i czekał aż się kolejka zwolni umówionych osób i może będzie jakieś okienko przerwy.

Okienko pojawiło się po prawie 2 godzinach dogorywania na korytarzu przychodni – lampy tam mają swoją drogą tak okrutne, że nawet gdybym miał sprawny wzrok, to by mi przeszkadzały , a co dopiero przy moich atrakcjach. W końcu lekarka się zlitowała i mnie wezwała. Po zajrzeniu mi w oko stwierdziła fizyczne uszkodzenie rogówki (być może faktycznie wsadziłem sobie tego palca w oko te 2 tygodnie temu), które bardzo źle się zagoiło – warstwy rogówki naszły na siebie, tworząc coś jakby strupek na oku – i to on mnie tak bolał. Jej werdykt brzmiał – na 90% skończy się to zabiegiem na oku – abrazją rogówki, czyli usunięciem zniszczonego nabłoka, tak żeby oko mogło na nowo rozpocząć proces odbudowy.

Google opisuje to dość hardcorowo, mimo że przy okazji uspokaja, że jest to zabieg prosty i bezpieczny.
Powierzchnia rogówki jest osuszana celulozową gąbką chirurgiczną i musi pozostać sucha, aby ułatwić identyfikację obszarów do usunięcia. Zdjęcia nabłonka dokonuje się przy użyciu szczoteczki, ostrza, diamentowego wiertła lub przy pomocy specjalnego urządzenia – epikeratomu. Nieco energiczniejsze skrobanie szczoteczką lub ostrzem pozwala zidentyfikować brzegi uszkodzenia, które następnie można chwycić kleszczami i zdjąć.

Jak dla mnie jednakże wsadzanie mi wiertła w oko wcale a wcale nie brzmiało jak coś, co chciałbym przeżyć. Okulistka stwierdziła, że na zabieg i tak i tak trzeba czekać, więc równie dobrze można spróbować szczęścia z tą 10% szansą na samoistne wygojenie przez weekend. I dostałem receptę na 2 rodzaje kropli i maść, którymi miałem oko maltretować do poniedziałku, licząc na cud. Kropelki kosztowały prawie 200 zł, ale był to jeden z takich momentów, gdy nie można oszczędzać, bo oko mimo wszystko dość wysoko stoi w moim rankingu rzeczy ważnych.

Obraz wysłany przez użytkownika
Tu już prawie wracałem do życia

I rozpoczął się 3-dobowy horror. Nadal nie mogłem z tym okiem nic zrobić – w sensie bolało okrutnie, nie dawało spać, przez 3 dni i noce siedziałem w ciemności, wszystko mnie raziło – nawet światło z telefonu. Jakimś cudem odpaliłem youtuba i znalazłem pierwszy lepszy darmowy audiobook – padło na Tajemnice XX wieku Wołoszańskiego. Boże, jakie to było nudne. Akcja rozwleczona, nieistotne szczegóły celebrowane („wyjął zapałki, prawdopodobnie z prawej kieszeni spodni, następnie potarł o opakowanie – być może ruchem z góry w dół...” itp.) godzinami – przesłuchałem ich chyba w sumie ze 30 godzin. Ale wyboru nie było. Do tego wszystkiego doszła mi gorączka, zasypiałem i budziłem się co kilka minut, nieważne czy była to noc czy dzień. W krótkich momentach snu śnili mi się Hitlerowcy dziabiący mnie nożami po oczach (dzięki, Wołoszański), z nosa ciekło, łez wylałem przez ten weekend więcej niż przez ostatnie 30 lat życia w sumie. Głównie łez automatycznych, bo bolące oko je samo generuje, ale było też trochę uczciwego płaczu – może nie tyle z bólu, co z poczucia bezsilności i przemęczenia. Miałem już tego wszystkiego całkowicie dość i po raz kolejny stwierdzam, że nie nadawałbym się na tortury – po jednym dniu z tym okiem gotowy byłem wydać wszystkich i każdego z osobna, każdą tajemnicę, byle tylko to się już skończyło. Drobnym gejmczejńdżerem było odkrycie faktu, że odciągnięcie siłą powieki od gałki ocznej (paluchami) daje ulgę.

W niedzielę nastąpił cud i przesilenie – obudziłem się, co prawda po godzinnej drzemce, ale bez bólu. I od tamtej pory moje momenty snu stawały się coraz dłuższe, a ból nie wracał – wczoraj przespałem po raz pierwszy od chyba 2 tygodni ciurkiem całe 7 godzin. W poniedziałek o własnych siłach dotarłem do przychodni na kontrolę. Okulistka bardzo się zdziwiła widząc mój stan – myślała, że jednak będziemy robić mi zastrzyk znieczulający w oko i skrobać je. Co prawda ranka na oku nadal jej się nie podoba, bo nadal się nie zagoiła i ja na to oko nadal widzę ledwo co, ale najważniejsze – już nie boli, już mogę w miarę normalnie funkcjonować. Dostałem instrukcję dalszego zakrapiania i termin kolejnej kontroli na czwartek (jutro). Ale tym razem wycenia moje szanse na samoistne wygojenie na 90%, a konieczność ciachania na 10%. Jutro będę znał ostateczny werdykt.

Obraz wysłany przez użytkownika
To co, poleczymy się?

Po kroplach nadal widzę jak przez mgłę, dotąd zdrowe oko dostało zapalanie spojówek(wki?) i wyskoczył na nim jęczmień (pchanie paluchów do oczu przez tydzień widocznie nie wpływa za dobrze na ich zdrowie, huh), nadal nie mogę za długo siedzieć przed kompem (ten tekst pisałem w 3 przysiadach przez 2 dni), ale to już nie są tortury i kaźnie, ale takie bardziej niedogodności, upierdliwości. Teraz główne przeciwności losu to już nie ból i cierpienie, ale nuda i niecierpliwość. Więc postęp jest ogromny. Do pracy jest szansa, że wrócę może przed Świętami, ale nic na siłę – nawet jeśli oznacza to, że w grudniu nic nie zarobię (moja super śmieciówkowa umowa nie zakłada chorowania, mam tylko prowizję, więc nie chodzenie do pracy oznacza nie zarabianie). Trudno, trzeba będzie sięgnąć do podróżniczych oszczędności i trochę ich nadszarpnąć – ale przy takich akcjach nie ma wyboru.

Czy problem z okiem jest moją winą? Tylko jeśli przyjąć, że popełniłem błąd nie wybierając się do lekarza wcześniej. No ale kto wiedział, że to się samo nie zagoi, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto sam nie miał nadziei że ignorowanie problemu sprawi, że sam sobie pójdzie :D.

Obraz wysłany przez użytkownika
Jeszcze z pracy - już wtedy miałem zwidy i zamiast Mikołaja na tej zdrapce widziałem Fidela Casto...
Spoiler:
Obraz wysłany przez użytkownika

Ale w sumie... nadal widzę!
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 202

Z ostatniej chwili

Po wizycie o okulisty wieści są takie pół na pół. Dobre są takie, że rana w oku się zaleczyła, nie trzeba będzie w nim grzebać ostrymi przedmiotami. Jeszcze trzy dni zakraplania i w poniedziałek mogę wracać do pracy i ratować choć cień grudniowej wypłaty.

Złe są takie, że oko nie będzie takie jak wcześniej –popsuło się, poleciało o jakieś pół dioprii. Potrzebne będą nowe okulary – i tak miałem zamiar je wyrabiać – w sumie dobrze, że jakoś na jesieni się za to nie zabrałem i czekam na tę umowę o pracę, żeby na pracodawcę część kosztów za szkła przerzucić- bo bym i tak musiał teraz nowe robić. Mam się też spodziewać nawrotów bólu w losowych momentach, a także zawrotów głowy, światłowstrętu i takich tam - ale nie powinny jednorazowo trwać dłużej niż godzinka. Mam nie panikować i przeczekiwać. Jeśli którymś razem będzie to trwało niż dwie godziny - dopiero wtedy mam na sygnale lecieć do przychodni. Milusio.

No ale nic, co nas nie zabija, to nas podobno wzmacnia, więc nie ma co się załamywać. Wyjazd nadal aktualny, w zasadzie jeszcze bardziej teraz chcę jak najwięcej tego świata zobaczyć, bo naprawdę życie jest krótkie i kruche – głupi palec wsadzony niechcący w oko może je zmienić w ułamku sekundy. Na gorsze :D. Trzeba korzystać póki jeszcze nie jestem wrakiem człowieka i jako tako się do czegokolwiek nadaję :D.
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 210

Nawzajem!

Rok 2021 powoli dobiega końca, właśnie wróciłem z ostatniej przedświątecznej zmiany w pracy (ludzie dziś powariowali, kupowali na tony, moje prowizyjne zarobki dziś to 80 zł na rękę na godzinę - gdybym tak zarabiał codziennie, to bym raz dwa na dwa okrążenia Ziemi zarobił :D), szykuję się do wigilii (w tym roku wyjątkowo nie kebab, bo ulitowali się nade mną sąsiedzi, którzy postanowili dokarmić), ale znajdę dwie minutki żeby po staropolsku życzyć wam wszystkim moim wiernym czytelnikom - Nawzajem :D.

Obraz wysłany przez użytkownika
W pracy świąteczny nastrój

Ale żeby nie było, to słów kilka na temat wyjazdowy też się pojawi. Wczoraj byłem na dwóch kolejnych szczepionkach - druga dawka WZW B i pierwsza dawka tężca. Po jednej w każde ramię - i bolą oba już drugi dzień, aczkolwiek tężec bardziej. Być może dlatego, że organizm jeszcze zmęczony po akcji z oczami, a może dlatego, że w zeszłym tygodniu byłem jeszcze na antybiotykach i to się jakoś żre ze szczepionkami. Nie dowiemy się, bo nikogo o to nie pytałem :D. Dostałem też tym razem uczciwą książeczkę szczepień i powoli ją zapełniał - kolejny zastrzyk 20 stycznia, potem dur brzuszny jakoś w kwietniu i obie WZW w maju.

Obraz wysłany przez użytkownika
Wpadłem w nałóg szczepienia się - od listopada przyjąłem 6 zastrzyków.

Oko w miarę się uspokoiło. Od końca zakraplania tylko raz obudził mnie ból, znów było to samo, ale samoistnie po pół godzinie się skończyło. Czyli tak jak lekarka ostrzegała, że może być. Moje kwietniowe plany Camino też stanęły trochę pod znakiem zapytania - miałem iść z ciotką, ale ona wtedy jednak nie może - jej najbliższy wolny termin to lipiec. I teraz pytanko - czy chce mi się iść samemu? Czy jednak odpuścić Camino i już w kwietniu ruszać od razu na stopa dookoła świata? W związku z niezbyt dużym budżetem martwię się, że Europa pozbawi mnie całej kasy i na tym podróż się skończy. Więc może od razu ruszać gdzieś dalej? Azja południowo- wschodnia? Ameryka Południowa? Takie mam teraz dylematy. No nic, jak się coś wyklaruje, to dam znać. Porady mile widziane :D

Obraz wysłany przez użytkownika
Do południa wyglądało na to, że będą białe święta, ale potem popłynęło.
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 227

Oko kontratakuje

Jakie są największe zagrożenia podczas podróży dookoła świata? Wirus, który rozpętał epidemię i epidemię strachu? Brak kasy, a co za tym idzie głód i niewygoda? Mordercy, złodzieje, oszuści, gwałciciele i fanatycy religijni? Pogoda - ulewy, powodzie, trzęsienia ziemi, tsunami, huragany? Dzikie zwierzęta, w tym te najbardziej pospolite - stada dzikich psów? Robactwa, pająki, skorpiony, czy inne stworzonka na tyle małe, ale na tyle wredne żeby zrobić krzywdę? Rozwolnienia, malarie, tyfusy i inne cholery? Otóż nie, największym zagrożeniem dla mnie jestem... ja sam. Kiedy na początku grudnia wsadziłem sobie palca w oko - zabolało. Jak mogliście przeczytać, okrutnie się przez to przemęczyłem, ale miałem nadzieję, że to już koniec. Myliłem się...

Obraz wysłany przez użytkownika
Oczko mu się odlepiło. Temu misiu.

Po jakichś trzech tygodniach względnego spokoju (aczkolwiek co kilka nocy budził mnie ból - tyle że lekarka uprzedzała, że tak może być, więc nie panikowałem), w zeszłą środę obudziłem się ponownie niezdolny do funkcjonowania. Godzinę zajęło mi przyzwyczajanie oka do światła, mimo że uszkodzone jest tylko lewe, to prawe się z nim solidaryzuje - razem z lewym płacze, zamyka się i dostaje światłowstrętu. Był to jednak dzień, gdy musiałem iść do pracy - pierwszy raz w nowym roku i ostatni dzień, gdy mogłem załatwić sprawy inwentaryzacyjno - finansowe. Doczłapałem i przez trzy godziny niemal na czuja, płacząc i ścierając z oczu kolejne fale łez załatwiłem wszystko. I w południe punkt zamknąłem. Pechowo okazało się, że goleniowska przychodnia okulistyczna w środy uznała, że nikt chorować nie będzie i nie przyjmowała pacjentów. Najbliższy szpital okulistyczny był w Szczecinie, a ja nie byłem w stanie przeżyć jazdy pociagiem przez taki kawał. Któryś z klientów miał za to info, że u jednego z optyków przyjeżdża czasem okulista ze Szczecina na badania wzroku. Zadzwoniłem tam - i faktycznie, miał być tego dnia, ale miał grafik pełen i nie chcieli mnie przjąć. Ból jednakże skłonił mnie do działań, o które sam siebie nie podejrzewałem.

Wparowałem do tegoż okulisty, olałem recepcję, olałem czekającą kolejkę i wpakowałem do gabinetu. Nie dając lekarzowi dojść do słowa przedstawiłem swoją sprawę. Zgodził się mnie przyjąć, zadając na wstępie najważniejsze pytanie, czy mam ze sboą portfel :D. Chwilę potem (i to dosłownie chwilę, dobadał tylko tego jednego pacjenta, przy którym mu przerwałem), ignorując złe spojrzenia czekających umówionych pacjentów znów wchodziłem do gabinetu. Dostałem genialne znieczulenie w postaci kropelki w oko, po której po sekundzie ból całkiem ustał i mogłem nie tylko nie chować twarzy przez światłem, ale dałem sobie świecić laserem po oczach. Zachwycony zapytałem, jak długo to potrzyma, ale niestety okazało się działać tylko przez 5 minut. Szkoda. W każdym razie - diagnoza nie była zbyt dobra. W zasadzie była bardzo zła. Doktor powiedział kilka przykrych słów pod adresem mojej poprzedniej okulistki - rana nie została zaleczona, za wcześnie i bez kontroli pozwoliła mi odstawić leki i wrócić do pracy. Diagnoza: rozległa erozja rogówki. Rana czyli. Podobno nie głęboka, ale za to bardzo długa. Dość konkretnie machnąłem się paznokciem po oku. Doktor przypisał mi krople i maść, zgarnął 150 zł i życzył wytrwałości.

Obraz wysłany przez użytkownika
Diagnoza: będzie bolało.

I wytrwałość bardzo była potrzebna. Przez kolejne 3-4 doby mordowałem się tak samo jak poprzednim razem. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że tym razem krople bolały. Przez pierwsze dwa dni byłem ślepy jak nietoperz. W dzień znaczy prawe niby zdrowe oko widziało jeszcze kontury, ale wieczorami i nocami łapało totalny światłowstręt, nie dawałem rady patrzeć nawet w ekran telefonu, światełko na bojlerze dobijało, a migające za oknem światełka na choince ogrodowej sąsiadów doprowadzały do szału. Spać się oczywiście nie dało, bo o ile zamknąć oko się udawało, ale tylko w jednej pozycji, to zmiana ułożenia głowy na poduszce, albo ruch gałką oczną oznaczało piorun bólu i wybudzenie. Do tego doszła gorączka i majaki. Słowem - powtórka z rozrywki z grudnia. Przy okazji - jak myślicie, co było dla mnie jako nowicjusza wśród osób (na szczęście chwilowo) niewidzących najtrudniejsze? Podcieranie - bo skąd wiedzieć, czy już, czy trzeba sięgać po następny zestaw papieru??? Wszystko też starałem się celebrować - zwykle się spieszę, z myciem zębów, jedzeniem itd. Tym razem i tak nie miałem nic do roboty, więc rozciągałem w czasie wszystkie najprostsze czynności - straszna tortura i nuda. Trochę pomogła siostra cioteczna, która po paru dniach podzieliła się kodem na storytel i od tamtej pory mam się czym zająć. słuchając audiobooków (na pierwszy ogień poszło Oko Świata z cyklu Koło Czasu).

Poprzednim razem wzrok mi wrócił po 3 dobach. Tym razem trwało to prawie 4. Pierwsze trzy doby wytrzymałem cierpiąc z godnością, ale kiedy minęły te 3 dni i 3 noce i nic się nie zmieniało, trochę mnie to podłamało. Było trochę rozczulania się nad sobą, trochę łez rozpaczy i bezsilności, trochę okrzyków protestu. Ale kiedy po 4 nocy obudziłem się tylko raz krzycząc z bólu, a dziś wręcz przesypiając całą noc jednym ciurkiem - uznałem, że w końcu odbiłem się od dna. Ale o tym i o problemach z pracą, L4 i innych duperelach - już następnym razem.

Obraz wysłany przez użytkownika
I już wiem, czemu te krople tak piekły - to nie do oczu, to do dupy!!!!
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Faza planowania - dzień 229

Będę żył

Dziś mija tydzień od ostaniej wizyty u okulisty i początku drugiej tury problemów z okiem i właśnie wróciłem z kontroli. Lekarz powiedział, że mnie nie poznał i bardzo się zdziwił, że udało mi się dojść do siebie, bo - jak sam powiedział - tydzień wcześniej mi tego mówił, żeby mnie nie przestraszyć, ale rokowania były bardzo słabe i spodziewał się, że to się skończy wizytą w szpitalu. A tu niespodzianka - przeżyłem :D. Dostałem też pochwałę za moje zachowanie w zeszłym tygodniu - podobno jak na osobę z dziurą w oku zachowywałem się nad wyraz spokojnie, racjonalnie i mówiłem z sensem zamiast tarzać się po podłodze z płaczem i pianą na ustach :D. I tylko dlatego mnie wtedy przyjął, że wyglądałem jak milion nieszczęść nawet bez użycia sprzętu do zaglądania do oka. Diagnoza z dziś -w zasadzie prawie się wyleczyłem. Prawie, bo dla spokoju sumienia przedłużam rekonwalescencję o jeszcze jeden tydzień -ostatnio za wcześnie ogłosiłem sukces i wróciłem do pracy, co jak widać nie skończyło się zbyt dobrze. Przyniosłem też leki, które dostałem w grudniu - i lekarz stwierdził, że byłem leczony nie na fizyczne obrażenie oka, tylko na jakieś wirusowe coś -stąd zapewne brak sukcesu i ponowne problemy po miesiącu. Argh. Zawsze powtarzałem i wersji tej trzymam się nadal- lepiej nie chorować i lekarzy unikać jak się da.

Obraz wysłany przez użytkownika
Ostatni tydzień w skrócie - od zera do bohatera :D.

Wątek pracowy - ku przypomnieniu - pracuję od maja 2021 w Lotto, handluję marzeniami i mam tak śmieciową umowę, jak to tylko możliwe. Zero urlopów, wynagrodzenie oparte na samej prowizji, chorować nie wolno. Od listopada mam obiecywaną zmianę umowy na normalna o pracę - w związku z przeniesieniem mnie na nowy punkt Totalizatora w którym są również automaty do gry. Punkt został oddany do użytku, ale nie obsadzony prawie 3 miesiące temu i czekamy na kolejny ruch szefostwa. W chwili obecnej mamy w Goleniowie 4 punkty, w których pracuje w sumie 8 osób. Brakuje nam więc 2 osób do obsadzenia nowego punktu, Biorąc pod uwagę dotychczasowy styl zarządzania, obstawiałem, że któregoś dnia o 8 rano dowiem się, że od 8:30 pracuję na nowym punkcie. I byłem blisko!
Tyle że póki co - nie ja. Jedna z kobitek z innego punktu została przeniesiona na ten nowy od poniedziałku 4 stycznia. Tyle, że zapomnieli jej o tym powiedzieć i dowiedziała się dopiero następnego dnia, gdy we dwie pojawiły się w pracy w starym punkcie i każda z nich twierdziła, że grafik jej pokazuje, że to jej dzień. Po konsultacji z centralą prawda wyszła na jaw - od wczoraj powinna pracować gdzie indziej, dzień była na wagarach :D. Na nowym punkcie okazało się, że w środku jeszcze wszystko po remoncie, trzeba sprzątać syf, pudła i tynk, a na dodatek automaty do gry tak w zasadzie nie działają, mimo że wcześniej przeszły niby wszystkie testy i miały nawet oficjalne odebranie przez urząd celny i prezesów, czy kogoś tam. I nie ruszyły do dziś, czyli dobry tydzień później. Mimo to, w dwóch punktach pracuje po 1 osobie, czyli nie mają zmienniczek, a co za tym idzie dni wolnych. Na to wszystko jeszcze dzień później odpadłem przez oko ja, pogarszając całą sytuację, bo teraz w trzech punktach nie ma zmiennika. Całe szczęście że szefostwo to jakoś tak jednym uchem tylko rejestruje i nie reaguje, bo normalnie powinni się tym mocno stresować :D Mimo wszystko - mam nadzieję, że jakoś do końca lutego dostanę normalną umowę mimo wszystko, bo jeśli chcę ruszać w trasę z początkiem kwietnia, a mój okres wypowiedzenia to miesiąc, to przynajmniej ze 2-3 dni popracuję przed jego złożeniem :D. I wezmę 500 zł dofinansowania na okulary...

Obraz wysłany przez użytkownika
Zima wróciła

Bonusowe dni wolnego, mimo nie do końca zaleczonego oka, wykorzystuję do powrotu do leśnych spacerów. Przedwczoraj, w pierwszy dzień po 6 spędzonych w piżamie i nie wystawianiu nosa z domu, przelazłem tylko 7km, a i to w dużych mękach, ale wczoraj i dzis, mimo mrozów, pykło już codziennie ponad 15 km. Z nie najgorszym tempem, nieco tylko niższym niż przed chorobą. Przetestowałem też przywiezioną z sylwestrowej wizyty u rodziców odzież termiczną. Kupiłem (znaczy naciągnąłem tatę na zakup) największy rozmiar - XXL i przy zakłądaniu gaci przeżyłem szok, bo nie dało rady naciągnąć ich do końca tyłka. XXL! Bliższe przyjrzenie się problemowi jednakże nieco mnie uspokoiło - punkt krytyczny był na łydkach - tam się zbyt dużo blokowało - łydy mam piechura/kolarza, czyli same mięśnie, a nie tłuszcz - i tej wersji będę się trzymał w każdym sądzie. Im na nodze wyżej, tym dużo dużo gorzej, ale z łyd jestem dumny :D. Po ubraniu bielizny i spojrzeniu w lustro, widok przedstawiał się naprawdę żałośnie, na tyle że oszczędzę wam tu tego wyniku - Robin Hood Faceci w Rajtuzach to to nie było, bardziej jakieś niemieckie porno sado-macho. Ale nic to, pierwszy miesiąc z plecakiem i 1000 km w nogach i brzuch zniknie razem z 10 kg zbędnego tłuszczyku. Tak było na każdym dotychczasowym Camino :D. A wracając do bielizny - na rajtuzy narzuciłem zwykły dres i nieśmiało wyjrzałem na mróz - i było super. Zimna nie lubię, a tu nic a nic zimno mi nie było - nawet w te najwrażliwsze rzeczy chowane w spodniach. Nic sobie nie zaziębiłem, nic nie przewiałem - a biorąc pod uwagę, że nie planuję podczas podróży pchać się w zimne tereny, powinna się sprawdzić i w trasie. (I tak, wiem że są ciepłe regiony, gdzie w dzień +30, a w nocy blisko zera - tam oceniam też w śpiworze i rajtuzkach dam radę).

Obraz wysłany przez użytkownika
Ubranko termiczne - zdało egzamin.
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 12 sty 2022, 22:02. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Zdaje się, że zapomniałem wspomnieć, że ten wątek przestaje być oficjalnym źródłem informacji o mojej wyprawie. Zapraszam na pełnoprawnego bloga:
https://jrkrpg.pl/blog/

Tam znajdziecie wszystko to, co pojawiło się tu dotąd + kilka najnowszych wpisów.
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika

Strona: « < 1 2 3 4 5

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1