Holy Wars: Sons of Enoch (Komórki (inne)) Holy Wars: Sons of Enoch (Komórki (inne))

Holy Wars: Sons of Enoch

Wydania
2007()
Ogólnie
Chodzona w prawo bijatyka z bardzo silnie zarysowanymi elementami erpegie. Przyjemna dla oka, mniej dla ucha, niesamowicie miodna i wciągająca. Komórka potrafi!
Widok
z góry/zboku
Walka
zręcznościówka
Recenzje
Yoghurt
Autor: Yoghurt
21.08.2005
Komunikacja miejska... Niezależnie od naszego geograficznego położenia, czy jesteśmy w Warszawie, w Nowym Jorku, w Timbuktu czy w Kuala Lumpur, zawsze jest przerażającym horrorem. Każdy pasażer jest twym potencjalnym wrogiem- jeden zajmie ci miejsce, gdy pójdziesz skasować bilet, inny potraktuje cię siatą z zakupami po nerkach /o wypraszam sobie... no chyba że siatka z piwem:) -Nerka99/, a na koniec, dla dopełnienia obrazu apokalipsy, staniesz tuż obok kogoś, kto na śniadanie zeżarł kilogram czosnku. Dlatego też każdy na pokładzie stara się absorbować swój umysł czymś, co pozwoli mu zapomnieć, że uczestniczy w tej odwiecznej mordędze. Wielu sięgnie po słowo pisane i wyciągnie (w zależności od swych preferencji) Super Ekspres, Życie na Gorąco, Przegląd Sportowy albo (w przypadkach, gdy trzeba zapozować na inteligenta) opasłe tomiszcze napisane przez autora, którego nazwiska nawet nie da się wymówić. Inną powszechną praktyką jest odcięcie swego zmysłu słuchu i zagłuszanie charkotu silnika i gwaru wokół nas poprzez odpalenie swego przenośnego odtwarzacza. Jeśli dodatkowo zamkniemy oczy, możemy na chwilę odpłynąć w zupełnie inną przestrzeń i wyrzucić z głowy świadomość tego, że znajdujemy się w śmierdzącym, rozklekotanym pojeździe pamiętającym epokę wczesnego Gierka (a wokół nas sterczą osobnicy, którzy zdawali maturę jeszcze za Bieruta). Postęp technologiczny dał wszystkim tym, którzy skazani są na dłuższy pobyt w rozklekotanych machinach śmierci, wiele nowych możliwości. Jeszcze do niedawna jedyną alternatywą dla lektury i słuchawek w uszach było co najwyżej bicie kolejnych rekordów w "Wężu" na pamiętnej Nokii 3210. Na szczęście przenośne konsolki w rodzaju Nintendo DS czy PSP i telefony komórkowe mają obecnie pamięć operacyjną nierzadko przekraczającą możliwości komputerów, przy których spora część z nas spędziła swoją młodość. Nie jesteśmy już więc ograniczeni do trzysetnej wersji Tetrisa lub Wilka łapiącego kurze jajka (do dziś trzymam oryginalną, sowiecką wersję owej gry w szufladzie, moje wnuki sprzedadzą ją za grubą kasę).

Współczesne gry na komórkę mogą nas zaskoczyć uroczą grafiką i niezgorszym gameplayem, jeśli oczywiście dysponujemy odpowiednio mocnym telefonem. Pamiętam, jak wyzłośliwiałem się na komórkowe Might&Magic. To było w roku 2005, w Polsce nie mieliśmy japońskich cudeniek technicznych trzeciej generacji i większość programów, poza tym że była prezentowana w większej palecie barw, wciąż nie wykraczała poza proste schematy. Teraz dobry telefon możemy kupić za grosze, zaś programowaniem na przenośne aparaty telefoniczne zajmują się nawet giganci rynku, choćby Ubisoft. Oczywiście, nadal w większości przypadków mamy do czynienia ze zręcznościówkami i gierkami logicznymi, ale czasem trafią się też rzeczy warte naszej, erpegowej, uwagi. Na przykład Holy Wars.

Tytuł ten pełnymi garściami czerpie z dwóch ukochanych przeze mnie gatunków- jRPG i zapomnianych już nieco bijatyk "Idź ciągle w prawo", które na zachodzie zwie się "Beat'em-ups". Specyfika sterowania za pomocą telefonicznej klawiatury oraz ograniczona "ładowność" pamięci komórki powoduje, że więcej w HW rozwiązań z bijatyk, a mniej z Final Fantasy czy Chrono Triggera, ale tego, czym inspirowali się autorzy, nie zauważyłby tylko zupełny laik. Nasza karta postaci to uproszczona wersja tego, co znamy z Fajnali, wliczając w to ekran ekwipunku i umiejętności. Chmurki dialogowe oraz system zakupów także zdają się być żywcem przeniesione ze SNESowych klasyków.

Podobnie ma się rzecz z oprawą- projekty postaci mają wyraźne korzenie w japońszczyźnie. Jak na możliwości telefonów, grafika jest bardzo urokliwa- zarówno bohater, jak i przeciwnicy są narysowani z dbałością o drobne szczególiki, tła zaś znów przywodzą na myśl stare dobre gry z Super Nintendo. Gorzej ma się muzyka i dźwięki- są proste i mało kto zapamięta główny motyw muzyczny. Zaś odgłosy podczas walki potrafią się szybko znudzić.

Fabuła? Absolutny standard, bez większych zakrętów w scenariuszu. Po raz nikt nie wie który nasz dzielny heros ratuje świat przed zagładą, wędrując po świecie i pokonując wszelakie monstra. Jedynymi naprawdę ciekawymi przeciwnikami są bossowie, którzy zwyczajowo mają nam zawsze coś do powiedzenia i zaimplementowano im jako taką osobowość. Oczywiście nie są w żadnym razie tak zapadający w pamięci jak Kefka z FFVI, ale spotkania z nimi należą do najbardziej emocjonujących.

I to nie tylko ze względu na to, że są ładnie narysowani i odsłaniają przed nami kolejne tajniki fabuły. Na każdego twardego paskudnika należy znaleźć sposób. Walki z nimi nie są proste, gdyż w takich momentach stajemy samotnie (drużyny niestety brak) wobec przeważających sił przeciwnika. Badguye nigdy nie pokazują się pojedynczo, zwykle mamy do wykończenia na arenie, poza nimi, także chmarę pomniejszych niemilców. Jako że HW to w dużej mierze nawalanka, podstawą podczas starć jest wyuczenie się ciosów specjalnych, przypisanych do każdej z posiadanych broni. Dwuręczny topór jest powolny, ale potrafi wyrzucić kilku przeciwników w powietrze, których w locie! możemy potraktować kilkoma szybkimi ciosami miecza. Nauka nowych combosów to podstawa przetrwania, zaś poleganie tylko na jednym orężu daleko nas nie zawiedzie.

Innym elementem erpegowym poza stopniowym przyswajaniem sobie kolejnych śmiercionośnych skilli i zbieraniem masy narzędzi zagłady, jest standardowe zdobywanie poziomów. Każdy pokonany przeciwnik zapewnia nam przypływ expów, zaś odpowiednia ich ilość to skok na nowy level i większa ilość punktów życia. Dlatego też dobrym pomysłem jest sieczenie respawnujących się wrogów. Mimo że staje się to monotonne, jest potrzebne, by mieć jakieś szanse z mocniejszymi wrogami.

A gdzie tłuc takowe wraże jednostki? Nasza postać porusza się po sporej mapie świata (którą eksplorujemy powoli, zaś do otwarcia niektórych przejść do nowych miejscówek wymagane jest wykonanie konkretnej czynności), a gdy dojdzie do random encountera (kolejna rzecz charakterystyczna dla jRPGów) lub gdy dotrzemy do jakiejś ważniejszej lokacji, widok z lotu ptaka zmienia się w klasyczny dla chodzonych bijatyk widok "z boku". Wtedy mamy szansę zrobić zakupy, podleczyć się (jeśli trafimy do miasta), zdobyć jakiś przedmiot potrzebny nam do posunięcia się dalej (najczęściej chroniony przez masę kreatur), bądź przedostać się do nowej części krainy przez jaskinię, tunel, lochy czy inny standardowy dla RPGów krajobraz, po którym szlaja się legion paskud chcących pozbawić nas życia.

Nie brzmi to wszystko zbyt skomplikowanie i szczególnie odkrywczo, prawda? Owszem, Holy Wars nie jest kamieniem milowym gatunku, nie jest produktem oryginalnym i powalającym na kolana. A jednak dzięki prześlicznej grafice, dynamicznym i absorbującym walkom oraz niesamowitym pokładom miodności drzemiącym w tej grze, nie sposób się od niej oderwać. Cholerstwo po prostu wciąga, szczególnie jeśli przed nami perspektywa długiego stania w korkach i przebijania się przez miasto autobusem. Najbliżej jej do automatowych wersji Dungeons&Dragons, które też niczym szczególnym się nie wyrózniały, a potrafiły zatrzymać człowieka w salonie gier na długie godziny, właśnie dzięki ładniutkiej oprawie i prostemu, a jednocześnie wymagającemu od nas zaangażowania, systemowi różnorakich combosów. Jeśli nie wozicie ze sobą jakiejś przenośnej konsolki, Holy Wars będzie waszym wybawieniem od koszmarnej rzeczywistości komunikacji miejskiej.

Gra testowana na Ericcsonie k800i.

Moja ocena: 8/10

Obrazki z gry:

Dodane: 22.04.2008, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?