Avencast: Rise of The Mage

Wydania
2007()
2008()
Ogólnie
Hack'n'slash w konwencji magicznej. Fabularnie czuć Harrego P. na kilometr, ale nie przeszkadza to grze w niczym. Typowy niskobudżetowy średniak.
Widok
izometr/TPP
Walka
czas rzeczywisty
Recenzje
Grimm
Autor: Grimm
13.11.2010

Dawno temu Avencast został wrzucony w postaci dodatku do pisma Click!. Wówczas jako pierwszy na JRK's RPGs wypowiedziałem dość niemądre zdanie w stylu: komu by się chciało grać w taki liniowy, arcade'owy szmelc? Po przejściu i wtopieniu kilku godzin w tę grę, słowa swoje cofam.

Słowem wstępu
Zanim Avencast pozwoli w siebie pograć, trzeba przeprowadzić dwie ważne operacje. Pierwsza - we właściwościach trzeba zaznaczyć opcję "uruchom jako administrator", druga - zaznaczyć zgodność z Windows XP/Vista. W ten sposób nie tylko gra startuje bez problemu, ale i unikamy późniejszych bugów związanych z przeglądaniem menu opcji w czasie rozgrywki. Mało co nie rzuciłem Avencast w cholerę, gdy po przestawieniu kilku wskaźników, gra się wieszała, a ostatniego zapisu dokonałem przed kilkoma godzinami.

Polska wersja Avencast jest wyposażona w najnowszą łatkę, co nie oznacza, że można grać bezpiecznie. Potrafi zawiesić się, gdy przechodzimy z jednej lokacji do drugiej, gdy nawiązujemy rozmowę z osobą, która właśnie się teleportuje, czy gdy robimy screenshoty. Błędy te jednak nawiedzają grę sporadycznie i jeśli zaprzyjaźnimy się z opcją quicksave, nie stanowią większego kłopotu.

Odpalamy
Gra zaczyna się od przyjemnego dla oka filmiku, w którym dowiadujemy się co nieco o tajemniczej przeszłości naszego młodego herosa i o tym, w jaki sposób trafił do szkoły dla magów - Avencast. Część tutorialowa zaczyna się od lekcji alchemii, podczas której bohater smacznie sobie śpi. Za karę nauczyciel wysyła go na dywanik do jego mentora, który stwierdza, że czas nadszedł na praktyczne poznawanie sztuki magicznej. Niedługo potem akademię spotyka tragedia, a przebrzydły herszt demonów - Morgath - staje się zagrożeniem dla całego świata.

Wstęp ewidentnie inspirowany powieściami o czterookim sataniście spod pióra J.K Rowling. Sam Avencast przypomina trochę Hogwart. Pełno w nim tajemnic i ukrytych przejść, ciało nauczycielskie ma swoje sekrety i bywa dość ekscentryczne, a adepci nie mają nic lepszego do roboty jak łażenie po całym kompleksie i szukanie kłopotów. Fabuła z czasem nabiera rumieńców, zaskakuje zwrotami akcji, pod koniec udziwnia się i zaczyna niepotrzebnie krążyć, ale odzyskuje rezon na walkę z finalnym bossem.

Na początku najistotniejszą sprawą jest wybór kamery. Mamy kilka możliwości, w zależności co wybierzemy, gra będzie nam się kojarzyć bardziej z Devil May Cry lub Neverwinter Nights. Dla mnie jedynym trybem, dzięki któremu mogłem grać komfortowo, był klasyczny widok "zza pleców".

W rozgrywkę wprowadza nas pierwsze zadanie od naszego mentora. Poznajemy w nim podstawy walki fizycznej, magicznej i system rozwijania postaci. Za każdym razem, kiedy zdobywamy nowy poziom, dostajemy 10 punktów, które można władować w jedną z trzech ścieżek magii - krwi (walka z bliska), duszy (walka na dystans) i przywołania (nie wymaga tłumaczenia) - albo w atrybuty prowadzonej postaci, jak np. ilość życia, many czy efektywność czarów.

System czarowania przypomina nieco Arx Fatalis. Używamy odpowiedniej kombinacji klawiszy i myszki, żeby wywołać dany efekt magiczny. Możemy też część czarów przypisać do skrótów, żeby trochę łatwiej było.

Zabawa przypomina bardziej arcade'owe i taktyczne Diablo lub Blood Omen: Legacy of Kain, przynajmniej na starcie. Akcja jest tak szybka, że bez opanowania uników i fikołków, nie idzie przeżyć, a prawie każdy przeciwnik wymaga innego podejścia taktycznego. Niestety dość szybko dostajemy w swoje ręce czary, które sprawiają, że stajemy się niepokonani. Mniej więcej w połowie zmieniamy się z delikatnego maga w czołg spamujący te same 3-4 zaklęcia. Nasza esencja życiowa i mana automatycznie się regenerują, co jeszcze bardziej ułatwia rozgrywkę. Eliksirami uzupełniającymi te dwa wskaźniki ratowałem się tylko w walce końcowej. Cholera, nawet nie miałem okazji zjeść kanapki, którą dostaje się na samym początku.

Oprócz doświadczenia po przeciwnikach dostajemy również ekwipunek i złoto. Mamy również handlarza, u którego możemy kupić/sprzedać wszystko co do szczęścia nam niezbędne. System ten nie jest jednak zrównoważony, bo najlepszy sprzęt w grze dostajemy za darmo, a zapotrzebowanie na eliksiry jest niewielkie. Co do samych przeciwników, ich gatunków jest niewiele i w miarę szybko zaczyna nam doskwierać ich brak różnorodności.

Avencast cierpi również na nadmierną liniowość. O ile dodatkowych zadań jest garstka, to są one zazwyczaj nieciekawe i nudne. Opcje dialogowe to śmiech na sali. Zazwyczaj mamy dwie ścieżki do wyboru: "Zrobię to teraz!" i "Zrobię to później!". Można się zastanowić, po co w ogóle to zaimplementowali, skoro można było pójść drogą Diablo/Diablo 2.

Otoczenie
Graficznie gra przypomina pierwszą odsłonę Neverwinter Nights. Nie jest zatem tragicznie, ale dobrze też nie jest. Lokacje, które przyjdzie nam odwiedzić przez pierwszą godzinę czy dwie są mało inspirujące. Akademia razi monotonią, podobnie pierwsze miejsce, którą ujrzymy poza jej murami - krypta cmentarna. Szczęśliwie, później robi się lepiej. Nasz ostateczny egzamin rozgrywa się w kryształowych jaskiniach, które urzekają swoim minimalizmem. Potem jest jeszcze ciekawiej i ładniej, aż do samej końcówki, która niestety pod tym względem trochę zawodzi. Jedyny mankament - ustawiając kamerę najdalej jak to możliwe, widać czarny okrąg na brzegach ekranu i wczytujące się obiekty.

Muzyka i dźwięki
Dźwięki czarów są jak najbardziej poprawne. Problem miałem z odgłosami, jakie wydają z siebie niektórzy przeciwnicy, gdy dostaną laską po gębie. Do dziwnych należą również dźwięki, jakie nasz bohater wydaje, gdy akrobacje wyprawia. Ogólnie jednak, nie ma do czego się przyczepić.
Muzyka jest fajna. Dzieli ona jednak problem ze wcześniejszymi składnikami Avencast, czyli po jakimś czasie zaczyna przeszkadzać jej powtarzalność. W ostatniej lokacji muzyczka, która towarzyszyła walce, zaczęła działać mi na nerwy tak bardzo, że ją wyłączyłem.

Polonizacja
Jest naprawdę dobrej jakości. Błędów w tłumaczeniu nie znalazłem, były pojedyncze literówki tu i ówdzie, ale nie ma to większego wpływu na odbiór gry. Gra głosowa naszych aktorów również stoi na niezłym poziomie. Fakt, słychać że do całej produkcji zatrudniono 4-5 aktorów, ale nie przeszkadza to w niczym.

Podsumowanie
Avencast jest poprawnym średniakiem, skierowanym głównie do fanów hack and slashy. Gra podobała mi się, ale nie na tyle, żeby plusy przysłoniły minusy. Rozgrywka bywa ciekawa i interesująca, lecz pod koniec wieje nieco nudą. Jest to tytuł w miarę krótki, prosty, przyjazny w obsłudze i tani. Świetnie nadaje się jako przerywnik między większymi produkcjami.

Moja ocena: 3/5


Obrazki z gry:

Dodane: 15.11.2010, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?