Mass Effect 2

Wydania
2010()
2010()
Ogólnie
Niemal idealne połączenie akcji i RPG. Do tego scenariusz lepszy od niejednego serialu science-fiction, ciekawe interakcje z NPCami, zachwycające widoki oraz świetna muzyka. No i ten finał, który w pełni wynagradza czas, który spędziliśmy na opcjonalnym rozwijaniu technologii oraz na zdobywaniu lojalności towarzyszy.
Widok
TPP
Walka
czas rzeczywisty
Recenzje
Cholok
Autor: Cholok
25.12.2010
W roku 2010 firma Bioware uderzyła z podwójną mocą, wydając prawie jednocześnie dwie wielkie gry, Dragon Age oraz Mass Effect 2. Obie świetne, ale ten drugi pomimo ograniczonej zawartości rpg wciąga bardziej i mówi wam to człowiek, który strzelanki omija szerokim łukiem. A to wszystko za sprawą świetnie opisanego uniwersum, wciągającej fabuły i odpowiednio dawkowanej walki przeplatanej zajmującymi rozmowami. Sam wątek główny jest bardzo dobry, ale już nie zaskakuje, ponieważ w części pierwszej odkryto pewne karty i już wiemy z kim walczymy. Tak, znowu Żniwiarze. Tym razem wykorzystują rasę Zbieraczy do swoich celów. Z racji tego że Shepard, główny bohater i jedyny, który może ocalić wszechświat, ginie już na początku, organizacja Cerberus postanawia go ożywić. Tak, Jezus stracił monopol. Sprawa jest poważna. Znikają całe ludzkie kolonie. Misja ocalenia jest samobójcza, a więc należy zwerbować najlepszych fachowców do drużyny. No i motywy Cerberusa nie są jasne, bo to nie jest organizacja charytatywna.

Rozgrywka jest bardzo podobna do tej z części pierwszej, czyli udany przeplot walk i wątków fabularnych. Lwią część rozgrywki pochłania werbunek towarzyszy i ich misji lojalnościowych. Oprócz wątku głównego możemy wykonać szereg misji pobocznych. Dlaczego używam słowa "misja", a nie "zadanie". Bo zadania wykonuje się jako misje i nie można wracać do miejsc już odwiedzonych za wyjątkiem kilku aglomeracji. Więc jeśli coś pominęliśmy, to przepadło. Widać tu pewną liniowość, bo wszystkie lokacje prowadzą po sznurku do celu. Jedyne rozgałęzienia prowadzą do bonusów. W praktyce nie ma żadnego zwiedzania. Tylko do przodu. A co jeśli znajdziemy zamkniętą skrzynkę, a my mamy za niskie umiejętności do jej otwarcia? Żaden problem. Usunięto te umiejętności i teraz można otworzyć wszystko rozwiązując proste mini gierki. Drzewko rozwoju doznało więcej cięć. Taraz mamy tylko kilka drzewek, w praktyce każda postać ma inne, tylko główny bohater nieco więcej w zależności od wybranej klasy. Nie ma też rozwoju dotyczącego typów broni. Nie ma ekwipunku. Jeśli znajdziemy jakąś nową broń to będzie jej mógł używać każdy towarzysz (jeśli mu pozwala klasa), i tak, rozmnoży się. Zaś pancerzy używa tylko Shepard. Medi-żel zredukował się do ograniczonej pojemności plecaka, którą można rozbudować. Podobnie jest z amunicją, którą zastąpiło przegrzewanie się broni. Pomimo 5-u typów broni, rodzajów amunicji jest tylko dwa. Dodajmy, że medi-żelu i amunicji się nie kupuje, tylko znajduje. To co można kupić? Ulepszenia za horrendalne ceny, elementy pancerza oraz... rybki. Shepard posiada swoją kajutę, w której ma akwarium i inne niepraktyczne rzeczy. Można kupować właśnie rybki, modele statków kosmicznych, chomika, dodać kilka elementów do wystroju wnętrz i pobawić się w przebieranki.

Wspomniane ulepszenia wymagają wyjaśnienia. Ulepszać możemy wiele rzeczy: siłę ataku i obrony, pojemność medi-żelu i amunicji, tworzyć ulepszone wersje broni, zwiększać moce biotyczne i techniczne, wydłużać czasy hakowania czy wreszcie udoskonalać możliwości Normandii, czyli macierzystego statku kosmicznego. Kupowane ulepszenia odnoszą skutek natychmiastowy, zaś znajdowane badania kosztują nas pewną ilość surowców. Surowce te znajdujemy na planetach, czasami w skrzynkach. No i tu mamy mini gierkę w postaci skanowania planet. Jest to prosta, ale i nudna zabawa. Całe szczęście, że zbieramy surowce tylko w razie potrzeby. Koniec z pojazdem znanym z pierwszej odsłony, ale też nie zdobywamy doświadczenia podczas eksploracji planet. Niestety, musimy kupować paliwo oraz sondy. Warto jednak oblecieć wszystkie planety w poszukiwaniu anomalii, co spowoduje zdobycie wielu zadań pobocznych. I tu nastąpiła duża poprawa. Teraz każda misja jest indywidualnie różna, a nie jak było wcześniej: 3 rodzaje pomieszczeń z różną zawartością.

Najważniejszą sprawą w Mass Effect byli i są towarzysze. W większości zwerbujemy nowych, resztę stanowią starzy znajomi, niektórych spotkamy niejako po drodze. Z każdym nawiązujemy za pomocą dialogów bliższe stosunki, a nawet romanse, co prędzej czy później zaowocuje misją zwaną lojalnościową. W wyniku jej ukończenie nasz towarzysz zmienia status na lojalny i co ważne odblokowuje dodatkowe drzewko rozwoju. Dodatkowo dostaje nowy strój, z reguły różniący się tylko kolorem. Ów status jest bardzo ważny w finale. Nielojalni członkowie zespołu mogą zginąć, tak samo nieulepszenie części statku może spowodować zgon pewnych załogantów. Lojalność może zostać zmieniona w wyniku konfliktów w załodze, a mamy takich dwa. Mogłoby być więcej. System moralny w postaci punktów idealisty i renegata został zachowany. Pomimo rozbudowy obu typów jednocześnie warto zdecydować się na jeden, ponieważ zażegnywanie konfliktów wymaga dużo punktów jednego z nich. Nowością jest zredukowana forma QTE służąca zdecydowanym akcjom podczas dialogów, dająca sporo punktów moralności i nie tylko.

Grafika i muzyka jest na wysokim poziomie, choć wizualnie już nie ma opadu szczęki. Przynajmniej jeden kawałek muzyczny powtarza się z jedynki, a pewnie znajdziemy więcej. Polski dubbing wypada dobrze, ale nie ustrzeżono się kilku błędów: rozbieżności pomiędzy napisami a głosem, no i czasem znikaniu końcówek zdań (pewnie angielskie odpowiedniki trwały krócej). A skoro już wymieniamy wady... Shepard nie lubi innych powierzchni niż płaskie, więc czasami zablokuje się na jakimś niskim wybrzuszeniu, jedno zabugowane zadanie, brak możliwości instalacji oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Chyba tyle. Niedużo, ale do ideału daleko. No i jeszcze DLC, ale o tym później. Brakuje epickich walk z bossami. No niby są bossowie, ale różnią się tylko dodanymi tarczami, a to jest trochę mało, zaś finałowa walka nie dorównuje tej z pierwszej części. Denerwujące są opisy broni i pancerzy. O ile jeszcze pancerze opatrzone są cyferkami to bronie już nie i dopiero w użyciu sprawdzimy ich potencjał.

Tutaj DLC podzielono na dwie kategorie: normalną płatną i darmową sieć Cerberusa. Wszystkie dodatki integrują się z grą w postaci dodatkowego sprzętu, misji czy towarzyszy. Oczywiście pomijamy rzeczy dostępne w wersjach kolekcjonerskich czy preorder. To i tak tylko zbroje i broń. No to jedziemy.

Miejsce katastrofy Normandii
Nie wiem, po co to. Możemy wrócić na miejsce katastrofy starej Normandii i pozbierać nieśmiertelniki poległej załogi. Aha, stawiamy pomnik i jeszcze zabieramy stary hełm do kapitańskiej kajuty. Jedna z niewielu misji, w której chodzimy solo i nie walczymy.

Zaeed - Cena Zemsty
Nowy towarzysz z rasy ludzkiej będący najemnikiem z przeszłością. W ramach misji lojalnościowej pomagamy mu tą przeszłość zabić. Nie obejdzie się bez wyborów moralnych, co daje dużą ilość punktów moralności. Generalnie towarzysz jest niezły, ale po skończeniu tej misji nie można z nim rozmawiać. Ma w swojej kajucie kilka rzeczy, które po dotknięciu wywołują monologi i na tym koniec. Niepełna implementacja. W czasie misji zdobędziemy też ciężką broń.

Projekt Hefajstos
Pojazd zastępujący starego Mako. Jest to poduszkowiec z możliwością skakania i samonaprowadzającymi się rakietami. Zestaw zawiera 5 misji, w których głównie wykorzystuje się ten pojazd, a więc zręcznościowe skoki po krach itp. Te misje są bardzo krótkie w stylu misji pobocznych N7. Nic specjalnego. Dla dekoratorów wnętrz: artefakt Protean. Dodatek instaluje też system paliwa i sond, który nie występował w normalnej wersji.

Zestaw innych strojów 1 (Garrus, Thane, Jack)
Tak jak w nazwie. Mogli się bardziej postarać, a zwłaszcza dostarczyć stroje dla wszystkich postaci.

Kasumi: Skradzione wspomnienia
Kolejny towarzysz, nowoczesny złodziej. Ciekawszy od Zaeeda. Interesująco walczy, używa kamuflażu by podkradać się do wrogów. Niezła jest też misja lojalnościowa gdzie wykorzystano złodziejskie możliwości, a i walki nie zabraknie. Można by rzucić tym dodatkiem za wzór dla twórców Pieśni Leliany. Oczywiście znajdziemy nową broń i dostaniemy strój wieczorowy. Tylko szkoda, że znowu popełniono powtórkę z Ceny Zemsty. Kajuta Kasumi zawiera drink bar. To zamiast kolejnego gadżetu do wystroju wnętrz.

Pakiet Nadzorca
Jeden z lepszych dodatków. Musimy pokonać Wirtualną Inteligencję, która opanowała kompleks badawczy. Niezła fabuła, trzy bazy do zbadania, pomiędzy którymi poruszamy się znanym już poduszkowcem. Na koniec epicka walka w wirtualnej rzeczywistości. Brakuje tylko samouczka dla pojazdu, bo ten jest tylko w Hefajstosie, zaś w opisie przypisania klawiszy jest błąd, napisane jest że prawy przycisk myszy stawia miny, a okazuje się, że zbiera przedmioty z oznaczonych kółkami miejsc. Generalnie, bardzo dobrze.

Kryjówka Handlarza Cieni
Kolejny świetny dodatek. I tutaj zgrzyt. Problemy techniczne nie pozwoliły wydać tego dodatku w polskiej wersji, co gorsze, nie można go zainstalować w ogóle. Polacy pokazali, że ów "problem techniczny" to około 600 KB wraz z polskimi napisami. Instalacja dodatku spowoduje, że niektóre dialogi zostaną zangielszczone, nie tylko te z dodatku, czasem niektórzy towarzysze rzucą angielskim hasłem w czasie walki. Dodatkową misję poszukiwania Handlarza Cieni zleci nam stara znajoma Liara. Co ciekawe, normalnie zleca nam inną misję, ale jak zagadnąłem ją o Handlarza Cieni, to wcześniejsza misja została automatycznie wykonana. Chyba jakiś bug. Mamy tu wszystko: śledztwo, wyścigi powietrznymi samochodami, czasowo mamy w drużynie Liarę, w końcu poznajemy osobiście Handlarza Cieni i pacyfikujemy jego statek. Walki z bossami są tutaj konkretne, jedna z Widmem asari, druga z Handlarzem. Co istotne, statek Handlarza po ukończeniu dodatku nie znika i możemy go odwiedzać w każdej chwili, a jest po co. W środku mamy do dyspozycji kilka terminali, kilka nieistotnych, jeden sprzedaje informacje o surowcach, na jednym możemy kupić misje, które kończą się sukcesem (kasa) lub nie (strata). Jeden przynosi nam prezenty w postaci surowców lub ulepszeń. Żeby nie było, architekci wnętrz też dostaną swoje akcesoria.

Przybycie
Jest to już ostatni dodatek mający łączyć się fabularnie z nadchodzącą trzecią częścią. Jednakże misja jest dostępna przed finałem gry tuż po zadaniu na Horyzoncie. W skrócie chodzi o uwolnienie dr Kenson z rąk batarian, a że misja jest delikatna, Shepard działa sam. Niestety, jest to bardzo słaby i krótki dodatek ograniczający się do walki, mało dialogów, a do Handlarza Cieni nawet startu nie ma. Finał tej historii rozstrzygnie się już w trzeciej części gry. Próbowano wprowadzić elementy skradankowe, ale ta gra po prostu do tego się nie nadaje. Podobnie jak wcześniej brakuje supportu dla polskiej wersji, ale nasi znowu sobie poradzili. Dodatek miał być kropką nad i, a tylko rozczarowuje.

Moja ocena: 4/5


Grimm
Autor: Grimm
10.02.2010
Zacznijmy od rzeczy mało przyjemnej. Electronic Arts jakoś w 2008 roku postanowiło objąć nasz wspaniały kraj swoimi korporacyjnymi mackami, kończąc współpracę z CD Projekt. Polski oddział EA, na chwilę obecną, w kule sobie leci, partoląc polonizacje i oszukując klientów. Z Dragon Age nie jest źle, bo na płycie mamy oryginalną wersję językową do wyboru, lecz Mass Effect 2 nie miał tyle szczęścia. Zamiast pograć po angielsku w ME 2, możemy grę zainstalować w języku czeskim lub węgierskim. Co prawda da się "odblokować" głosy aktorów zza oceanu, ale wiąże się to z ręcznym majstrowaniem w plikach (EULA złamana) lub z zakupem z EA Store/ Steam/ innego dystrybutora cyfrowego.

Szczęśliwie, o wpadce Electronic Arts zapomina się w momencie odpalenia Mass Effect 2.

Fabuła
Krótko po wydarzeniach z części pierwszej Komandor Shepard, wraz z załogą Normandii, kontynuuje walkę z Gethami, szukając dalszej aktywności Żniwiarzy. Podczas rutynowej misji dochodzi jednak do rzeczy bardzo nieprzyjemnej, dzięki czemu gra wciąga od pierwszych chwil. Określenie "hitchcockowski początek" pasuje tu jak ulał.

Po rewelacyjnym wstępie znów możemy zmienić naszego Sheparda, określając jego wygląd i klasę. BioWare mocno uprościło dostępne umiejętności klas, w porównaniu z Mass Effect 1. Dalej możemy wybrać Żołnierza, Szpiega, Szturmowca, Strażnika, Adepta lub Inżyniera, jednak ilość dostępnych rubryk, w których możemy lokować punkty doświadczenia, znacznie się zmniejszyła. Każdą klasą gra się troszkę inaczej, rzecz jasna.

Czeka na nas jeszcze samouczek, wplątany w główną oś fabularną, który nie zachwyca, mówiąc szczerze, po czym galaktyka znów staje przed nami otworem.

Shepard w drugiej części ME pracuje dla Cerberusa, tajnej organizacji, działającej na rzecz ludzkości. Może kojarzycie ją z jedynki, kiedy to walczyło się z agentami Cerberusa, będąc świadkiem ich ostro popieprzonych eksperymentów? Warto wspomnieć, że niszczeniem naszego nowego pracodawcy zajmuje się zarówno Rada Cytadeli, jak i ludzkie Przymierze. "Człowiek Iluzja", lider Cerberusa, zatrudnił prowadzonego przez nas bohatera, ażeby ten zajął się sprawą masowych zniknięć ludzkich kolonii na obrzeżach Drogi Mlecznej. Zdradzać więcej byłoby grzechem, więc na tym poprzestanę.

Rozgrywka
BioWare dokonało rzeczy niezwykłej, jeśli chodzi o import postaci z Mass Effect 1. Nawiązań do naszych poprzednich przygód jest bez liku. Fakt, są to głównie rzeczy drobne, jak gościnne wystąpienie osoby spotkanej podczas zabawy w ME 1, czy e-mail lub krótka wiadomość w serwisie informacyjnym, ale i tak postać warto zaimportować. Zapis z pierwszego ME może wpłynąć również na początkowy poziom Sheparda, ilość jego pieniędzy i posiadanych surowców.

Ach, surowce. Pamiętacie to bezsensowne zadanie poboczne polegające na zbieraniu różnego rodzaju minerałów, które nie dawały nic więcej poza doświadczeniem i kasą? W Mass Effect 2 są kluczem do przetrwania. Szkoda tylko, że zdobywamy je w najnudniejszej mini-gierce, jaką można było wymyślić. Zamiast jeździć Mako, jak w jedynce, jeździ się kursorem po planecie. W momencie, gdy skaner pokaże coś interesującego można kliknąć i *plum* strzelasz sondą, żeby zdobyć trochę cennego kamienia (dla dodatkowych śmiechów spróbujcie z Uranem). Dzięki surowcom możemy inwestować w nowe technologie i ulepszać Normandię.

Rozwijanie technologi zastąpiło ekwipunek z Mass Effect 1. Już nie mamy kompletnie zbędnych setek tysięcy karabinów i amunicji, które po dwóch walkach stawały się przestarzałe. Brak też pancerzy, które różniły się od siebie tylko barwą. Teraz mamy kilka, naprawdę ważnych sztuk broni, które możemy ulepszać. Pancerz też mamy jeden, lecz możemy dokupować różne jego "podzespoły" w sklepach i go modyfikować, jak tylko nam się podoba.

Skoro już o mini-gierkach wspomniałem, zajmijmy się nową odsłoną hakowania. W ME1 mieliśmy froggera, którego po 5 minutach wszyscy mieli dosyć i obchodzili go omni-żelem. W ME 2 z pewnością tego nie zrobimy. Główna przyczyna - brak omni-żelu. Froggera zastąpiono dwoma innymi mini-grami, które polegają na dobieraniu obrazków. Obydwie robi się szybko, przyjemnie i są dość banalne. Niestety, BioWare trochę nadużyło tych atrakcji, przez co gdzieś w połowie rozgrywki zaczynamy tęsknić za omni-żelem.

Lwią część nowego produktu BioWare spędzimy na zdobywaniu towarzyszy, wraz z ich lojalnością. Na początku automatycznie dostajemy dwójkę największych nudziarzy w naszej Drużynie A, którzy przy okazji są agentami Cerberusa. Aspołecznego murzyna i panią "doskonałość genetyczną", na szczęście niedługo potem dochodzi do nas "masseffectowa" wersja dr House'a w postaci biologa Mordina. A im dalej tym lepiej. Mordercy, najemnicy, antyczni wojownicy, nawet robot się trafi i parę osób ze starego składu. Postacie i misje z nimi związane to najlepsza część Mass Effect 2. Powiem więcej, zespół, jaki mamy do dyspozycji to najlepsza banda NPC, w historii gier BioWare. Rozmowy z nimi to nie tylko typowe narzekanie na życie, czy biadolenie o złej sytuacji rodzinnej, to również wielce interesujące debaty, gdzie jasno zdefiniowanej linii między dobrem, a złem nie ma. Na przykład wspomniany Mordin i rozmowy z nim dotyczące genofagium, które dotknęło Krogan.

Wbrew trendom z przeszłości, zdobywanie lojalności towarzyszy w ME 2 nie polega na tym, że zabieramy ich wszędzie i robimy to, co oni uznają za słuszne. Po pewnym czasie członkowie załogi sami dzielą się problemem, z którym potrzebują pomocy. Same misje "lojalnościowe" nie są masówką, jak zadania poboczne z pierwszego Mass Effect. Każda jest wyjątkowa. Każdą też możemy spieprzyć, całkowicie tracąc zaufanie podwładnego. Podczas rozwiązywania tych sytuacji, przyjdzie nam niejednokrotnie zastanowić się, co jest ważniejsze: zasady Sheparda (nasze), czy dobro członka załogi.

Świat, jaki zwiedzimy podczas przygód w kosmosie, jest zdecydowanie ciekawszy niż w prequelu. Zagościmy między innymi w: wyciągniętej prosto z Blade Runnera brudnej Omedze, która zachwyca, zarówno widokami, jak i wnętrzem (ach te kluby ze striptizem); Illium - mieście Asari, przypominające gwiezdnowojenne Coruscant; Cytadeli, która w końcu nie jest bezpłciową galerią handlową, nabrała charakteru, a wraz z nim barw. W dodatku każde miejsce jest pełne smaczków, dzięki którym z przyjemnością po nim wędrujemy. Co prawda nie ma zadań, gdzie się wtrącamy do prywatnych rozmów o aborcji (BioWare zresztą ładnie z tego żartuje), ale zamiast tego mamy zbrojmistrza tłumaczącego wojskowym żargonem zasady dynamiki Newtona, czy handlarza grami, który broni serii "Grim Terminus Alliance" i wspomina z nostalgią w głosie stare, dobre RPGi, których dziś się już nie robi.

Podział na dobro/zło zawsze był problemem w grach BioWare. Niegrzeczne zachowanie równało się z byciem dresiarzem, który bez powodu kopie noworodki. Alternatywa oznaczała natomiast, że będziemy jak Gandhi. Pierwszy Mass Effect trochę złagodził różnice w tym podziale, dając nam do wyboru tak naprawdę tylko sposób nastawienia Sheparda w rozmowie. Można było zachowywać się jak idealista lub jak dupek (renegat). W drugim ME doświadczymy dalszego rozwinięcia tego systemu. Galaktyka stała się bardziej mroczna i agresywna, w porównaniu z naszymi poprzednimi odwiedzinami, zatem zachowywanie się jak renegat ma tym razem sens. Nie mówiąc o tym, że czasem gra lepiej nas nagradza za taką postawę. Nie musimy już wydawać punktów doświadczenia na zastraszanie lub oczarowanie, jak w jedynce. Teraz paski idealisty/ renegata wypełniają się zależnie od naszych poczynań. Dochodzi do tego dodatkowy wybór w postaci "wtrącania" się. Działa to tak, że w pewnych momentach konwersacji, na ekranie pojawia się znaczek idealisty/ renegata. Jeśli wystarczająco szybko naciśniemy odpowiedni klawisz myszy, to Shepard wykona pewną akcję, związaną z daną moralnością, która wpłynie na sytuację. Nie jest to obowiązkowe i służy głównie urozmaiceniu rozgrywki.

Tak więc 1/4 gry spędza się na werbowaniu składu, 1/4 również zajmą nam rozmowy i rozwiązywanie zadań pobocznych, kolejne 1/4 to zdobywanie surowców i hakowanie, a ostatnia ćwiartka to walka. Mass Effect nie był wybitny pod tym względem, ot marna kopia Gears of War. Mnóstwo przeciwników, głupie A.I, szybko przegrzewająca się broń etc. Możecie o tym teraz zapomnieć. Fakt, dalej mamy mechanikę zapożyczoną z GoW (walka w czasie rzeczywistym, krycie się, wyskakiwanie na chwilę z giwerą, strzał, powrót za osłonę), ale Mass Effect 2 wprowadza do tego taktykę, grację i elegancję. Największa zmiana dotyczy systemu związanego z bronią. Nasze zabawki już się nie przegrzewają, ale potrzeba im amunicji. Magazynki zabieramy z ciał martwych wrogów, jak w typowych grach akcji. Do tego dochodzi ulepszona aktywna pauza, przemyślane pola walki, towarzysze inteligentnie korzystający z umiejętności biotycznych i specjalnej amunicji, którzy dodatkowo potrafią się ukryć za skrzynia i nie zginąć na miejscu. Same plusy. Co prawda klawisz spacji jest używany do trzech, czy czterech czynności, więc na początku możemy niechcący wyskoczyć zza murka i zginąć, ale to kwestia praktyki. Innymi słowy, jest cholernie przyjemnie.

Niestety, nawet Mass Effect 2 nie jest doskonałe. Zdarza się, że Shepard się zablokuje na jakimś przedmiocie, albo nie będzie w stanie zejść z czegoś (lub kogoś). Wrogowie mogą utknąć w ścianach albo wylecieć w takie miejsce, że przeżyją, ale pociski naszej broni nie będą mogły ich dosięgnąć. Tak też bywa, niestety, przez co możemy się cofnąć o parę godzin w tył, gdyż czasem musimy wszystkich pokonać, zanim gra pozwoli nam kontynuować. Bugi zdarzają się jednak bardzo rzadko.

Audio/Wideo
Gra jest piękna, pomimo tego, że grafika ma już swoje lata. BioWare ukrywa niedoskonałości w tym dziale, mistrzowsko używając świateł. Przepraszam za zastosowanie ogólnika, ale inaczej nie da się tego powiedzieć, jak po prostu, że Mass Effect 2 jest "atmosferyczne". To samo dotyczy dźwięków i muzyki. ME 2 jest jedną z niewielu gier, w której, ażeby w pełni docenić sferę audio, trzeba grać w słuchawkach. Efektów dźwiękowych w tle jest naprawdę bogato. Nie wiem jak polski dubbing, ale aktorzy anglojęzyczni sprawili się genialnie. Każda mówiona kwestia jest przesiąknięta profesjonalizmem (pani Shepard, tak jak w "jedynce", lepiej wypada niż pan Shepard). Kompozytorzy Sam Hulick, David Kates, Jimmy Hinson, pod przewodnictwem Jacka Walla stworzyli niezły soundtrack, który jest trochę bardziej epicki i orkiestralny niż to, co słyszeliśmy w ME 1.

DLC
Czyli Downloable Content. Istniało (nadal istnieje, w sumie) ryzyko, że EA i BioWare zastosują politykę plastrów salami w przypadku ME 2, podobnie jak w Dragon Age: Origins. Oznacza to płacenie małych kwot (5-10 $) za dodatek dostępny w internecie, który starcza na jakieś 15-20 minut zabawy. Na dziś DLC związane z nową odsłoną Mass Effect jest darmowe. Możemy pobrać nowego towarzysza broni (aczkolwiek jest dość kiepsko zaimplementowany), parę pancerzy i giwer oraz quest związany z Normandią. W planach jest również dorzucenie zastępstwa dla Mako w postaci lewitującego czołgu - Hammerhead.

Podsumowanie
Co tu dużo mówić, BioWare stworzyło w Mass Effect 2 wręcz idealne połączenie akcji i RPG. Do tego scenariusz lepszy od niejednego serialu science-fiction, ciekawe interakcje z NPCami, zachwycające widoki oraz świetna muzyka. No i ten finał, który w pełni wynagradza czas, który spędziliśmy na opcjonalnym rozwijaniu technologii oraz na zdobywaniu lojalności towarzyszy. Ponarzekać można jeszcze na to, że jedno przejście to tylko 25 godzin. Jest to tytuł, przy którym część pierwsza wygląda jak niedorozwinięty embrion, zbyt wcześnie wyjęty ze szklanego łona. Niesamowicie rozbudza apetyt na Mass Effect 3. Zdecydowanie jedna z najlepszych gier BioWare.
Moja ocena: 5/5

2 4.5

Obrazki z gry:

Dodane: 10.02.2010, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?