Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: « < 1 2 3 4 5 6 7 8 ... > »

Autor Post
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 120/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Zangiku Monogatari (1939), Japonia, reż. Kenji Mizoguchi

O, nawet nie zauważyłem, że to już drugi film z 1939 roku... I pierwszy japoński na liście. I powiem jedno - niby wiedziałem na podstawie tylu już gierek, że Japończycy to dziwni ludzie, ale nadal potrafią mnie zadziwić :). Film opowiada historię aktora Kabuki z końca XIX wieku (czyli Japonia niedawno otworzyła się nagle na Zachód, po kraju jeżdżą pociągi i takie tam), który jako spadkobierca szacownej linii aktorów nie może poślubić kobiety którą kocha, a która jest z niższej warstwy społecznej. Porzuca więc rodzinę i stara się rozwinąć swój talent na własną rękę. Historyjka jakich wiele, strasznie długa, 2 i pół godziny to jednak przesada. Tym co mnie jednak aż tak rozwaliło to właśnie sam teatr Kabuki - czegoś tak pojechanego i porypanego dawno nie widziałem :). Awangarda to mało powiedziane, nie boję się użyć tego słowa - durne to na maksa :). A w filmie serwowane nam są dwia dłuższe przedstawienia, więc możemy się dobrze z tą tematyką zapoznać - łażą przebierańcy po scenie, jakieś chore choreografie, stroje też dziwaczne, coś tam brzdąkają w tle, zawodzą, rzucą czasem jakimś tekstem bez sensu - gdybyście się starali, to nic głupszego nie potrafilibyście wymyślić. No, ponarzekałem sobie na obcą kulturę, pokazałem moją tolerancję dla innych gustów i wysublimowany smak, mogę wystawić ocenę ;-). Pozycja 105/120.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 121/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Babes in Arms (1939), USA, reż. Busby Berkeley

Dwa nazwiska - Mickey Rooney i Judy Garland. I wszystko powinno być jasne. Ale dla wszystkich tych, którzy podobnie jak dopiero odkrywają świat starych filmów słów kilka wyjaśnienia. Mickey jest aktorem z najdłuższym na świecie stażem filmowym - zadebiutował w 1926 roku i żyje i gra do dziś(!) (najnowszy film z jego udziałem przewidziany jest na 2009, w 2008 też w czymś wystąpił), jego dorobek to... kilkaset filmów, z czego jakieś 60 niemych. Szalał też w życiu prywatnym - jego obecna żona ma numer 8 :). Był gwiazdą dziecięcą - wtedy był też najpopularniejszy, w Babes in Arms miał lat 19, więc był już starym bykiem i wyjadaczem filmowym :). Mimo to bardziej podobała mi się jego gra aktorska z Captains Courageous (choć nie poznałbym go, tak się zmienił), tutaj za mocno przegina, jest zbyt ekspresyjny, zbyt ruchliwy, jakoś to dziś po oczach sztucznością razi momentami. Judy Garland natomiast to jego partnerka w wielu filmach - głównie zajmowała się śpiewaniem i wychodziło jej to bardzo dobrze. Zasłużyła się też tym, że jest mamą Lizy Minelli :). A teraz może słów kilka o filmie - muzykal o robieniu muzykalu. Już to było, a jak właśnie przeczytałem w biografii Mickeya zrobił filmów z identyczną fabułą... kilkadziesiąt... Nieźle. Piosenki jakoś do mnie niestety nie przemówiły, choć złe też nie były. Poza ostatnią, strasznie pompatyczną i hiperpatriotyczną która jakoś odstaje od reszty. Obejrzeć niby można, ale muzykali i to lepszych jest dużo więcej. Pozycja 48/121.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 122/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Mr. Smith Goes To Washington (1939), USA, reż. Frank Capra

Kolejny bardzo fajny film. Nieoficjalna kontynuacja Mr. Deeds Goes to Town, zresztą tego samego reżysera i z tą samą główną bohaterką. Zresztą znajomych twarzy naliczyłem min. 6 :). Jest to połączenie komedii, dramatu i filmu społecznego. Brzmi straszliwie, ale w rzeczywistości jest wyjątkowo strawne. Młody patriota zostaje senatorem USA, ale nie wie o tym że został wybrany aby jego koledzy mogli przepchać korzystny dla siebie finansowy projekt budowy zapory, który przy okazji jest niezłym przekrętem. Młodziak jako idealista ma tylko robić dobre wrażenie i głosować jak należy. Ale oczywiście dowiaduje się prawdy i postanawia za pomocą demokratycznych narzędzi ;-) walczyć z korupcją i machiną korporacyjną, mimo że walka wydaje się z góry skazana na niepowodzenie. Hmm, to nadal w opisie nie wygląda tak fajnie, ale musicie mi uwierzyć na słowo - jest :). Mimo że oczywiście nie zabrakło górnolotnych amerykańskich zachwytów nad swoim krajem, patrzenia pomnikowi Lincolna ze łzami w oczach przy dźwiękach amerykańskiego hymnu i kilku podobnych atrakcji - ale do tego już chyba wszyscy się przyzwyczailiśmy :). Pozycja 18/122.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 123/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Wizard of Oz (1939), USA, reż. Victor Fleming

Drugi film z listy który już wcześniej widziałem. Ale z dziką rozkoszą obejrzałem po raz kolejny. Gdyż jest to znów wielki klasyk, który można oglądać wiele razy i za każdym razem dobrze się bawić. Ekranizacja znanej powieści dla dzieci z fenomenalną Judy Garland (ze związanymi taśmą piersiami, żeby wyglądała młodziej) śpiewającą Over The Rainbow. Dorotka i jej piesek Toto (bardzo dobry psi aktor, choć wydawał się wiecznie przestraszony, niemniej jednak bardzo grzeczny i posłuszny na planie) zostają porwani przez tornado i przerzuceni do magicznej krainy Oz. Tam poznaje nowych przejaciół - blaszanego drwala, który chce mieć serce, stracha na wróble, który pragnie rozumu i strachliwego lwa, który chce być odważny. Razem wyruszają śpiewając i tańcząc do Czarodzieja z Oz. Film kolorowy, robi to niesamowite wrażenie, zwłaszcza że pierwsza część filmu jest w sepii, dopiero gdy Dorotka przechodzi do Oz, nagle dostajemy kolorami po oczach. Czego w tym filmie nie ma: latające małpy, cała wioska karłów, przebrania, dekoracje, niesamowite charakteryzacje, piosenki. Trochę niedzisiejsze, bo raczej nie zobaczylibyśmy w dzisiejszym filmie rodzinnym karłów śpiewających przez 5 minut "Dorotką ją zabiłą na śmierć, wiedźma nie żyje, ona umarła, hurra hurra, ona ją zamordowała, jacy jesteśmy szczęśliwi", ale może przez to fajne. (na marginesie - podobała mi się zwłaszcza jedna recenzja filmu Dorotka przybywa do nieznanej krainy, zabija pierwszą napotkana osobę, potem przy pomocy trzech obcych osób morduje kolejną:-)" :p. Każdy zna też chyba cytaty z tego filmu "there's no place like home", "Toto, I have a feeling we're not in Kansas anymore". Pozycja 6/123.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika


http://youtube.com/watch?v=10w_sEcHlGs
« Ostatnia zmiana: JRK, 26 lip 2008, 19:26. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 124/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Destry Rides Again (1939), USA, reż. George Marshall

Marlene Dietrich (niezbyt przeze mnie ceniona) i James Stewart (świeżo wyniesiony na szczyty chwały po tytułowej roli w Mr. Smith Goes to Washington, zdecydowanie sympatyczniejsza postać). Western, a więc Dziki Zachód. Zapyziałe miasteczko, którym trzęsie miejscowy boss - szef Saloonu ze swoją bandą pomagierów i wspierających ich skorumpowanym burmistrzem. W saloonie śpiewa też i przy okazji pomaga w oszustwach niejaka M.Dietrich znana tam pod pseudonimem Frenchy. Kiedy nieopatrznie z bandą zadziera szeryf, dostaje kilka kulek i tak kończy się jego kariera i żywot. Burmistrz wyznacza na nowego szeryfa miejscowego pijaka i pośmiewisko, licząc że ten nie będzie się wtrącał do ich machlojek. Ale się przelicza, bo pijak ma dość tego wszystkiego i wzywa na pomoc syna miejscowej legendy - niejakiego Destry, który onegdaj oczyścił miasto z szumowin. Liczy, że młody Destry przybędzie i zrobi to samo, przy okazji zadośćuczyniając tytułowi filmu :). Młodziak jednak jest jakiś dziwny - daje sobą pomiatać, nie nosi broni i podbija do Marleny... Czy coś z tego będzie? Czy w filmie padną jakieś strzały? Nie powiem. I nie to że film był zły, ale jakoś do Stagecoach'a mu jednak daleko... Pozycja 59/124.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
A jako bonus scena walki w saloonie - dwie kobitki tarzające się po podłodze, więc warto chyba rzucić okiem? :).
http://youtube.com/watch?v=MqWhg6kOsCA
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 125/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Only Angels Have Wings (1939), USA, reż. Howard Hawks

Chyba pierwszy film na liście, który naprawdę trzymał mnie w napięciu i w którym naprawdę przejmowałem się losem bohaterów... Bo i sytuacja w jakiej się znaleźli nie należała do najprzyjemniejszych - jakieś małe południowoamerykańskie miasteczko, a w nim stacja pocztowa obsługiwana przez linię lotniczą. Każdego dnia startują z niej samoloty, by przedrzeć się przez wiecznie zalane wodą lotnisko wśród dżungli i spróbować przelecieć przez śmiertelnie niebezpieczną górską przełęcz, gdzie mgły, deszcz, śnieżyce i wpadające przez przednie okna kondory (serio!) to codzienność. Każdego miesiąca ginie przynajmniej kilku lotników... W takich pięknych okolicznościach przyrody poznajemy naszych bohaterów, zdradziecko zostajemy przez reżysera z nimi zaprzyjaźnieni, a potem znęca się nad nami, szastając ich życiem, to nie fair!!! ;-). Film to dramat przygodowy z delikatnymi elementami komedii, aktorzy grają dobrze - liczyć jak zwykle można na Cary Granta, choć i pozostali (znani mi już z twarzy) też robią dobre wrażenie. Jeśli ktoś ma wolne 2 godziny i jest gotów pożegnać się z kilkoma sympatycznymi a dopiero co poznanymi postaciami - może obejrzeć. Pozycja 43/125.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 126/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Gone With The Wind (1939), USA, reż. Victor Fleming, George Cukor

Jeden z tych filmów, którymi straszyli mnie w szkole "jak nie będziecie grzeczni, to będziemy go zamiast lekcji oglądać" :). Z pewną więc taką nieśmiałością zabierałem się dziś po raz pierwszy za oglądanie tego w całości, niektóre sceny coś mi tak świtało, żę kiedyś gdzieś widziałem, ale na 100% 3,5 godziny bym przed tym filmem wcześniej nie wysiedział :). Ale - nie było aż tak źle! Powiem więcej - momentami było naprawdę fajnie i gdyby nie ta monstrualna długość, to mógłbym go z czystym sumieniem polecić do oglądnięcia. Fabuła: akcja rozpoczyna się w momencie wybuchu wojny secesyjnej w USA, gdzieś na Południu, w okolicach Atlanty, w pewnym majątku mieszka sobie Scarlet O'Hara - młoda dziewczyna zakochana w swoim brzydkim, starym sąsiedzie. Który wchodzi właśnie w związek małżeński ze swoją daleką kuzynką. Gdzieś tam pałęta się też przystojny major, któremu Scarlet wpadła w oko i który też w sumie nie jest jej obojętny. I tak losy głównie tych czterech postaci obserwujemy przez kilka kolejnych lat wojny i lat powojennych. Romansidło na tle historycznym. A mimo to dorobiło się całej masy Oscarów, zarobiło niesamowitą górę pieniędzy i do dziś wymieniane jest na liście 10 największych hitów wszechczasów. Czemuż? Może fakt, że było w kolorze? Może dobra, wpadająca w ucho muzyka? Może niezłe sceny grupowe, z kilkoma tysiącami rannych żołnierzy, płonącym miastem i podobnymi atrakcjami? Może. Mi się w każdym razie - ku mojemu zaskoczeniu - podobało. Pozycja 37/126.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 127/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Le Jour Se Leve (1939), Francja, reż. Marcel Carne

Zupełnie nie rozumiem zachwytów nad francuskim kinem przedwojennym, co jeden film na tej liście z tamtego okresu okazuje się totalnym crapem. I tak samo jest w przypadku tego tytułu. Zupełnie mi nie podpasował, męczyłem się oglądając go, nic a nic sympatii dla bohaterów nie mając. Układ filmu jest co prawda dość ciekawy - zaczyna się od sceny gdy w pewnym mieszkaniu słyszymy strzał, wychodzi z niego mężczyzna z krwawiącym brzuchem i umiera na schodach. Morderca, główny bohater barykaduje się w swoim pokoiku i oczekuje wizyty policji, wspominając wydarzenia które doprowadziły do chwili obecnej. Cały film to w zasadzie przeplatanka scen z oblężenia i wspomnień, zdaje się, że retrospekcje były w tamtych czasach czymś nowym i może dzięki temu ten film się załapał na listę. Jest ponury, pesymistyczny, kobiece postacie niezbyt sympatyczne (i nieatrakcyjne dla oka), w sumie nawet główny bohater tak do końca nie jest sympatyczny. Szczerze odradzam. Pozycja 102/127.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 128/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Gunga Din (1939), USA, reż. George Stevens

Bardzo dobry film z Carym Grantem. Indie, XIX wiek, brytyjska armia. Trzech kumpli służy wspólnie Jej Wysokości Królowej już ładnych kilkanaście lat, ale jeden z nich planuje odejść ze służby i się ożenić. Na szczęście pojawia się "atrakcja" w postaci powstania sekty morderców dusicieli i nasi przyjaciele muszą się z nimi rozprawić. Film przygodowy z mnóstwej strzelania, prania się po mordach, dwoma większymi bitwami z udziałem ponad 600 statystów (karabiny maszynowe zamontowane na grzbietach słoni - genialny pomysł!!!) i - co najważniejsze - pełen humoru. Takie filmy to ja rozumiem. I przy okazji - już wiem skąd Indiana Jones czerpał pomysły - wiszący most nad przepaścią, świątynia pełna czcicieli Kali Ma, hinduscy wojownicy z szabelkami - to wszystko tutaj jest :). Pozycja 11/128.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 129/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Ninotchka (1939), USA, reż. Ernst Lubitsch

Komedia z niezbyt przeze mnie lubianą Gretą Garbo. Gra tutaj bardzo surową i oschłą towarzyszkę z bolszewickiej Rosji, która przyjeżdża do Paryża aby sprzedać klejnoty i wesprzec finansowo rewolucję. Na miejscu jednak zakochuje się we Francuzie, przechodzi przemiane itd. itp. Trzeba jednak przyznać, że film naprawdę ostro polewa sobie z bolszewickiej Rosji, nie przebierając w środkach, choć często nie musi się nawet wysiliać - większość jeszcze pamięta te wszystkie nonsensy komunizmu, które Amerykanom musiały się wydawać jeszcze śmieszniejsze. Dość powiedzieć, że filmu nie można było pokazywać ani w ZSRR ani w żadnym państwie bloku sowieckiego (czyli i u nas!). Pojawia się zresztą polski wątek - Ninotchka opowiada że w wieku 16 lat wstąpiła do wojska i brała udział w wojnie polsko-bolszewickiej, gdzie została raniona przez polskiego huzara, ale zabiła go za to, przed śmiercią jednakże całując... Scary... Greta wydaje mi się zawsze sztuczna, a już najbardziej nie lubię jej śmiechu - tu niby nie umie się początkowo śmiać, najpierw robi to wybitnie sztucznie, a potem już niby prawidłowo, ale jak dla mnie różnicy nie było... Zupełnie nie wiem, co te tłumy w niej widziały. I na dodatek ten jej sztuczny rosyjski akcent, można się pochlastać. Obejrzeć można, ale zdecydowanie zbyt długie - dwie godzinki to jednak przesada. Pozycja 44/129.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 130/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
La Regle Du Jeu (1939), Francja, reż. Jean Renoir

Znacie już chyba moje nastawienie do przedwojennych francuskich filmów, stąd ta kilkudniowa przerwa z oglądaniu, jakoś nie mogłem się zmusić, żeby zasiąść przed monitorem i oglądnąć kolejne "dzieło". Pierwsza połowa strasznie nudna, rozkręciło się dopiero pod koniec - i zakończenie oglądałem już z niekłamanym zainteresowaniem, ale mimo wszystko nie było warto przeznaczać na to tych 2 godzin - mimo wszystko jeden z lepszych francuskich filmów z lat 20 i 30. Typ - hmm - dramat obyczajowy. W posiadłości jakiegoś szlachcica spotyka się grono osób i każdy z każdym romansuje - naprawdę można się pogubić kto jest czyim mężem/żoną /kochanką/kochankiem /służącym/przyjacielem /wrogiem, a najczęściej kilkoma z nich naraz. Romansuje również służba i goście. Jeśli tak wyglądało życie we Francji 70 lat temu, to ja się nie dziwię, że nazywamy ten kraj stolicą miłości :). Szybko straciłem rachubę kto z kim i za czyimi plecami. A na dodatek scenki rodzajowe z życia magnackiego - polowanie na zające i jakieś ptactwo (całkiem ciekawie się to ogląda, mimo że zajączki giną naprawdę - nagonka zawsze kojarzyła mi się z biegiem na oślep, a tymczasem naganiane zajączki podbiegają po dwa metry i prawie je trzeba kijem popychać żeby uciekały), teatrzyki, zabawy taneczne. Jest też polski wątek - gdy hrabia opowiada zabawną historyjkę, jak to Włoch zalecał się do żony Polaka i dostał za to nożem pod żebra :). Pozycja 66/130.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 131/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Wuthering Heights (1939), USA, reż. William Wyler

Ostatni film na liście z roku 1939, romansidło i wyciskacz łez. XIX wiek, angielska wioska na wrzosowiskach. Do tytułowego domostwa przez zamieć śnieżną przedziera się wędrowiec. Przyjęty zostaje bardzo chłodno, a w nocy widzi za oknem ducha. Stara służąca opowiada mu historię posiadłości i wyjaśnia skąd się ta zwida wzięła. I cofamy się w czasie poznając burzliwy związek córki poprzedniego właściciela i przygarniętego cygańskiego sieroty. Kochali się straszliwie, ale dziewczyna była niestała i sama nie wiedziała czy go chce, czy woli bogatego sąsiada (w tej roli aktor, który później grał inspektora w Różowej Panterze - dopiero teraz go rozpoznałem, mimo że już w trzecim filmie mi się pojawił). W końcu dziołcha wychodzi za mąż za różowego, cygan łapie ambicję, wyjeżdża do Ameryki, robi majątek i wraca, odkupuje posiadłość, żeni się z siostrą różowego, ale cały czas oczywiście kocha swą dziecinną miłość. Mnóstwo podniosłych słów, krzywdzenia się nawzajem, łez, krzyku i takich tam, jakich należy oczekiwać po takiej produkcji. I oczywiście obowiązkowe morze łez na zakończenie filmu. Tylko czuję się trochę oszukany, bo za mało było o duchach!!! Pozycja 55/131.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 132/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
His Girl Friday (1940), USA, reż. Howard Hawks

Rok 1940 w Europie zaczął się niezbyt ciekawie, ale na froncie filmowym w tej książce jak najbardziej pozytywnie. Znajdą się w nim nawet wzmianki o wojnie w Europie, polskim korytarzu i Hitlerze - ale ledwo poruszone, szef gazety bowiem uznaje te tematy za mniej ważne niż atrykuł o mordercy który chce umieścić na pierwszej strony... Ok, ale po kolei. Komedia z Carym Grantem - gość się naprawdę ostro udzialał w latach 30 - to już jego 6?7? film na tej liście. Tym razem jest redaktorem naczelnym gazety, a jego najlepsza redaktorka, a zarazem ex-żona oznajmia mu, że jutro wychodzi ponownie za mąż i ostatecznie rzuca zawód pisarski. Cary oczywiście nie może na to pozwolić i chwytając się najróżniejszych, zwykle nielegalnych sposobów (trzy razy wrzuca jej narzuconego do więzienia, porywa mu matkę, podrzuca fałszywe banknoty itp.) stara się ją przy sobie i w pracy zatrzymać. A jest co opisywać, bo jego gazeta walczy o życie skazanego na powieszenie mordercy, który ma zostać zabity również kolejnego dnia. Zamęt się tylko zwielokrotnia, kiedy więzień ucieka i chowa się w biurku naszych bohaterów :-). Akcja jest niesamowicie szybka, bohaterowie gadają non stop z szybkością karabinów maszynowych, zwykle jakieś śmieszne teksty :). Ogląda się z przyjemnością i nie zauważa kiedy mija spędzony na tym czas, w przeciwieństwie do zbyt wielu innych filmów z tej listy... Pozycja 20/132.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Lip 2008
Posty: 269
Skąd: Będzin
JRK... może ty załóż jakiś jrk-world.pl i tam opisuj co jesz, co oglądasz i w ogóle :D Z kamerą wśród JRK :D Ja tu chyba zacznę wrzucać jakieś filmy azjatyckie :)
Więc wrzuce

"Sex is Zero"
Głupiutka koreańska komedia, która jednak ma w sobie pewnie przesłanie. Jak sam tytuł wskazuje, że nie obędzie się tu bez gęstego humoru na tle związków damsko-męskich oraz kilkunastu pikantnych scenach :D Sama akcja filmu dzieje się w akademiku. A jakie dziwactwa się tam wyprawia to chyba każdy student wie ^^ Zjadanie kanapek z trutką na szczury czy z usmażoną spermą kolegi (scena w filmie!!) jest tu na porządku dziennym. Film jednak ogląda się bardzo lekko i jeśli ktoś lubi azjatyckie klimaty to pooooolecam ^^

(Mam nadzieje że to nie jest temat tylko i wyłącznie dla JRK :P)
« Ostatnia zmiana: Desty, 17 sie 2008, 22:17. »
Handlarz organów
Dołączył: Maj 2008
Posty: 1379
Desty napisał(a)
JRK... może ty załóż jakiś jrk-world.pl i tam opisuj co jesz, co oglądasz i w ogóle :D Z kamerą wśród JRK

"Drodzy czytelnicy dziś mój włos nr 120320590432 o którym to mogliście poczytać parę anegdot tydzień temu, osiwiał w połowie; niżej 143 zdjęcia tegoż włosa z różnej perspektywy; jutro opiszę moje wrażenia z czesania tegoż włosa"
Obraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika

Strona: « < 1 2 3 4 5 6 7 8 ... > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1