Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: « < ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... > »

Autor Post
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 629
Skąd: Stolica
Masz szczęście, niewiedza i konszachty z szatanem cię ratują ;) Oscary nic nie znaczą, tam myślą, że Taksówkarz, Czas Apokalipsy czy Pulp Fiction na wyróżnienia nie zasługują :P
_______________
If you're good at something, never do it for free.
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 383/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Cleo de 5 a 7 (1962), Francja+Włochy, reż. Agnes Varda

Nawet nie zauważyłem, że poprzednim filmem już oficjalnie w rok 1962 wszedłem. Polski tytuł dzisiejszego filmu to Cleo do 5ej do 7ej. I mimo że nieco kłamie, jest w zasadzie dobrym tytułem :). Jest to bowiem zapis pewnego popołudnia pewnej kobiety nazywanej Kleopatrą (w skrócie Cleo) - wraz z nią, w czasie rzeczywistym (z kilkoma wyjątkami) pałętamy się przez półtorej godziny po Paryżu. Nasza bohaterka jest znaną śpiewaczką, a spotykamy ją gdy dowiaduje się, że prawdopodobnie ma raka. Te półtorej godziny które z nią spędzamy to czas oczekiwania na wyniki badań. Spędza go sporo chodząc, jeżdżąc po Paryżu - kamera cały czas z nią, leniwie przesuwając się po mijanych ludziach, ujęcia bardzo długie, kamera na masce samochodu potrafi pokazywać nam widoczki nawet po 5 minut bez przerwy. Ujęcia uliczne zresztą wyszły najlepiej - reżyserka nieźle miała to opanowane, kamery zawieszone gdzieś wysoko śledzą Cleo idącą zatłoczonymi ulicami przez ładnych kilka minut. I pewnie dlatego film mimo wszystko mi się podobał, bo poza łażeniem i od czasu do czasu pogadaniem z kimś niewiele się w nim dzieje :). No i nie mogę przeoczyć faktu, że główna bohaterka jest wyjątkowo przyjemna dla oka, więc śledzenie jej nie było nieprzyjemne ;). Pojawił się też wątek polski - w postaci jakichś drzew czy krzaczorów, podobno u nas popularnych - a zwących się paulowniami - pierwsze o tym słyszę , ale ok ;-). Inne drobiazgi, które mi utknęły w pamięci, to jedna casualowa golizna - modelka pozująca w jakiejś szkole dla rzeźbiarzy oraz facet wkładający sobie 3 żywe żaby do ust, a potem nimi wymiotujący. Spoko ;-). Daję mocne 3/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 384/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Dog Star Man (1962), USA, reż. Stan Brakhage

Proszę państwa, znaleźliśmy w końcu najgorszy film w historii kina. A przynajmniej najgorszy z tych, które do tej pory widziałem. Pies Andaluzyjski to przy Dog Star Manie wielce interesujące dzieło sztuki :). Aż nie wiem jak zacząć moje narzekania. Ok. Film trwa 75 minut. I przez te 75 minut oglądamy pokaz slajdów - niektóre kadry trwają pół sekudny, inne tylko 1 klatkę filmu! Dostać przy tym padaczki to banalna sprawa, migające pokemony mogą się schować. Na dodatek na tych pojawiających się obrazach w zasadzie przez większość czasu nic nie ma - jakieś kreski, zakłócenia, wybuchy słoneczne, zbliżenia na przeróżne rzeczy (tak że nie da się rozpoznać), jak będziemy mieli szczęście i będziemy się intensywnie przez tę godzinę wpatrywać to może uda nam się nawet pół sekundy gołej baby tu i ówdzie zobaczyć (a może to już ja miałem po tym filmie takie zwidy?). Po pierwszej pół godzinie zostajemy nagrodzeni od czasu do czasu odpoczynkiem dla oczu, bo scenki wydłużają się nawet do kilku sekund - i nawet pojawia się jakiś motyw przewodni - jakiś gość z psem wspina się po śniegu pod górę. Po prostu fantastycznie. Przesłanie jakie wyniosłem z tego filmu jest następujące: narkotyki to zło, jeśli będziesz je zażywał, będziesz widział to, co ja widziałem na tym filmie. A tak serio - jako eksperyment z filmem można się tym pobawić, ale zrobić miniaturkę 5minutową, a nie kurde ponad godzinę takiej katorgi! Nie wierzę, że to się komukolwiek podobało, chyba tylko snobom którzy lubią udawać że lubią to co niepopularne :). Dno, kicha i debilizm - 0/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 385/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Sanma no Aji [An Autumn Afternoon] (1962), Japonia, reż. Yasuiro Ozu

Spokojny, leniwy film o życiu pewnej japońskiej rodziny. Trwa toto prawie 2 godziny, nie dzieje się fabularnie zbyt wiele - ot ojciec powoli dochodzi do wniosku, że trzeba wydać córkę za mąż. Brak wielkich tragedii, tych mniejszych też prawie nie ma, ot są codzienne drobne problemy, zresztą szybko załatwiane (bądź nie). Aż dziwne że oglądało mi się to tak sprawnie i bez większych zgrzytów. Spora w tym zasługa sympatycznych bohaterów, dla których chce się jak najlepiej :D. Kamera ani razu się nie rusza, zawsze jest stacjonarna, zwykle gdzieś koło podłogi, tak że widzimy całe pomieszczenie. Japoński świat z lat 60 ubiegłego wieku też ciekawy - ciągle ganiają w skarpetkach i jedzą siedząc po turecku, ale wszystko już widocznie mocno zamerykanizowane - wcinają hamburgery, grają w golfa i oglądają baseball. I sporo się w tym filmie pije :). I to nie wylewając za kołnierz. Koniec końców, ku mojemu własnemu zaskoczeniu, daję filmowi 3/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 386/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
L'Eclisse [The Eclipse][Zaćmienie] (1962), Włochy + Francja, reż. Michelangelo Antonioni

Trzecia część nieoficjalnej trylogii. I już nie pamiętam jak przecierpiałem poprzedniczki, ale ta wynudziła mnie niemiłosiernie. I nie pomogła ani Monica Vitti (na którą przynajmniej można było patrzeć bez krzywienia się) ani Alain Delon - film to po prostu ponad 2 godziny nudy. Fabularnie wygląda to tak, że nasza główna bohaterka wyrywa się z jednego nieudanego związku i nieśmiało pakuje w kolejny. Koniec fabuły. Było mi zupełnie obojętne czy jej się uda, bo była wyjątkowo bladą postacią - nie miałem nawet sił jej za jej nijakość nie lubić. Te 2 godziny filmu wzięły się stąd, że bohaterowi snują się godzinami bez celu, dyskutują o małpach- tubylcach z Afryki (takie rasistowskie zagrywki z lat 60), przebierają się w stroje afrykańskie (jak, gdzie, po co, co to wniosło do filmu?!), znów się snują, potem znów pogadają i znów się snują. Jedyne ciekawe miejsce, jakie kamera odwiedziła to rzymska giełda - niesamowicie rozkrzyczane, rozbiegane i nerwowe miejsce, które udało się na filmie przedstawić w sposób naprawdę znakomity. Ale to tylko kilka minut dobrej zabawy (i po raz kolejny niewiele mającej wspólnego z miłosnymi perypetami głównej bohaterki, sigh), a cała reszta to przynudzanie. Za te giełdowe wstawki i buźkę Monici naciągam na 2/5.
Obraz wysłany przez użytkownika

Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 387/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Lawrence of Arabia (1962), Wielka Brytania, reż. David Lean

Obsypana Oscarami (i to całkiem zasłużenie) biografia brytyjskiego oficera z czasów I wojny światowej, który poderwał beduinów do powstania przeciw Turcji. Trwa toto 3,5 godziny, zacząłem seans o północy z postanowieniem, że zobaczę jak to się zaczyna, a skończyłem o 4 rano :D. Film czyli dobry :). Obsada gwiazdorska - Peter O'Toole w roli głównej (ale do tego filmu nieznany), Alec Guinness (help me Obi Wan Kenobi :), Anthony Quinn (niesamowicie ucharakteryzowany, miałem problemy z rozpoznaniem go), Omar Sharif, Anthony Quayle (gliniarz z Casablanci mocno się zestarzał) i jeszcze parę innych znajomych mordek. Co ciekawe, w filmie prawie nie ma kobiet, pojawiają się w kilku kadrach, ale nic nie mówią - jest to nadłuższy film bez kobiecej kwestii mówionej :D. Widoczki na pustynii - pierwsza klasa, sceny zbiorowe i batalistyczne - palce lizać - gdyby dziś taki film kręcić, budżet musiałby być miażdzący - w jednej ze scen szarży na port turecki brało udział 450 koni i 150 wielbłądów - oczywiście z jeźdźcami :D. Dobre były też sceny z atakiem samolotów tureckich na obóz beduinów. No ogólnie, wszędzie gdzie było tysiące ludzi i sporo pustynnych widoczków aż się mi buźka uśmiechała :). Daję filmowi 4++/5, bo mimo wszystko momentami nieco mi szaleństwo Lawrenca nie pasowało i zamiast spodziewanego fajnego filmu wojenno - przygodowego dostałem dramat psychologiczny z ciężkimi moralnymi wyborami, a coś takiego między 3 a 4 rano źle wpływa na trawienie :D. I jeszcze ciekawostka - film kręcony był m.in. w Jordanii, ówczesny król mocno się angażował w pomoc filmowcom, często bywał na planie i tam mu wpadła w oko jakaś brytyjska sekretarka, którą wziął sobie za kolejną żonę - obecnie panujący w Jordanii król jest właśnie synem tejże pani :D.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 388/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
To Kill a Mockingbird [Zabić drozda] (1962), USA, reż. Robert Mulligan

Kolejny film, który zgarnął 3 Oscary w 62 roku, a o którym dla odmiany nie miałem bladego pojęcia :). Szczęśliwie okazało się, że tym razem moja ignorancja nie wynikała z faktu, że film był beznadziejny, ale... w sumie niczym nie była usprawiedliwiona poza moją niechęcią do niezbyt chwytającego za serce tytułu ;-). O czym więc jest ten tajemniczy film? USA, rok 1932, Gregory Peck (super rola, gość ma niesamowity głos), wraz z dwójką dzieci (5 i 10 lat na oko) mieszka gdzieś na prowincji i zajmuje się adwokaturą. Decyduje się przyjąć trudną sprawę obrony czarnoskórego (w filmie nikt się nie szczypie i na prawo i lewo używa słowa 'Negro") oskarżonego przez białą kobietę o gwałt. I mimo że dowodów brak, a alibi oskarżonego silne, szanse na wygrane są nikłe. Cała ta historia na dodatek opowiedziana jest z perspektywy dzieci - widzimy więc te wszystkie wydarzenia ich oczami i jesteśmy tylko tam gdzie one. Zabieg muszę przyznać dość ciekawy. Film mimo wszystko nierówny, pierwsza połowa raczej leniwa i nudnawa - ot dzieci się bawią, od czasu do czasu wpada im w ucho jakieś słówko od dorosłych. Druga połowa to rozprawa sądowa i jej efekty, aż po pełne emocji zakończenie, którego jednak sadystycznie nie zdradzę - to w końcu największy atut filmu (mimo że i tak domyślałem się czegoś podobnego niemal od początku :D, ale to może mój geniusz się tylko tak przejawia). Za całokształ daję bardzo mocne 3+.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 817
Skąd: Zabrze
Mialem przyjemnosc calkiem niedawno czytac ksiazke, na podstawie ktorej nakrecono tenze film. Kawal swietnej lektury, choc z tego co widze to film dosc wiernie ja odzwierciedla :)
/filolog angielski mode on/ A Negro w czasach kiedy powstawala ksiazka [film zreszta tez], a juz na pewno w czasach kiedy rozgrywa sie akcja, bylo jak najbardziej poprawne politycznie i nieuznawane za wulgarne. Dopiero w poznych latach 60 nastapila rewolucja [Martin Luther i te sprawy] i przyjeto, ze raczej powinno mowic sie black. Troche jak w polsce z 'murzyn'. /filolog angielski mode off/
_______________
Nintendo Wii U * PlayStation3 slim 160GB * Xbox 360Slim 250GB * Nintendo Wii * Nintendo DS classic * GameCube * PlayStation2 fat * PSone *SNES* *NES*

NNID: Spawara | Steam: Spawara
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Mimo to w filmie ojciec ochrzania córkę żeby tak nie mówiła, bo to brzydko :D.
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 389/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Manchurian Candidate (1962), USA, reż. John Frankenheimer

Bardzo dziwny film :D. Wojna w Korei, rok 1952, amerykański patrol zostaje schwytany przez wroga i przekazany w ręce chińsko-rosyjskich naukowców, którzy poddają ich praniu mózgów, hipnotyzują i wypuszczają na wolność, by po powrocie do USA mieć w nich szpiegów i morderców doskonałych. Brzmi dziwacznie? Bo i takie jest, mocno naciągane i mało wiarygodne - w co ci ludzie w latach 60 gotowi byli uwierzyć :). [a tak, jakoś kilka lat temu wyszedł remake, gdzie Korea została zastąpiona pzez Kuwejt, więc widać ludzkość nic nie zmądrzała :D). Obejrzeć można z ciekawości, bo trzymać w napięciu to trzyma to dziś już tylko ociupinkę w kilku kluczowych scenach, resztę mogłem sobie prawie od początku sam dośpiewać i domyślić się niemal wszystkiego - no może poza tym, co Janet Leigh [to ta od Ptaków i Psychozy] robi na plakatach reklamujących film - jej rólka jest niewielka, jej dialogi bardzo dziwne i na dodatek nic nie wnosi do filmu, ach cóż, pewnie jakąś gwiazdę chcieli do filmu wepchać. Bo za gwiazdę główną robi Frank Sinatra (który jak dla mnie dobrym aktorem nie jest, przykro mi) - po raz kolejny w mundurze żołnierza, w którym wygląda jak zwykle mało przekonująco, tu na dodatek ma scenę w której walczy z koreańczykiem na kung fu - obśmiałem się po pachy :D. Ale podobno jest to pierwsze kinowe pokazanie kung fu w amerykańskim filmie, więc przynajmniej tyle jego. Jak wspomniałem wcześniej - obejrzeć można, choć te 2 godziny to ciut za długo. 3/5
Obraz wysłany przez użytkownika

Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 629
Skąd: Stolica
IMO warto, chociażby dla zakończenia :) no i trzeba pamiętać jakie realia wtedy były. Zimna wojna, walka z komuchami, amerykanie bali się, że ich zinfiltrują, mccarthyzm etc.

a gdzieś teorię czytałem wyjaśniającą dziwne relacje między Janet Leigh, a Sinatrą. Janet może być agentem, który za pomocą słów-kluczy "budzi" zaprogramowanego Sinatrę. Nie pamiętam dokładnie, bo trochę lat minęło od kiedy film widziałem i teorie czytałem.
_______________
If you're good at something, never do it for free.
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
No to by wyjaśniło jej dziwaczne dialogi, których momentami nie rozumiałem :). Ale z drugiej strony jeśli faktycznie jest agentką, to kiepsko sobie w tej roli radzi :D, pomaga Sinatrze dojść do siebie i rozpracować całą intrygę, no i na końcu jest scenka jak sobie szczęśliwie żyją, a gdyby była rusko-chińskim szpiclem, to raczej nie taka byłaby jej rola :). Chyba że wyciachali ten wątek z filmu, a głupio było pozbywać się takiej aktorki, to ją zostawili i dziwne scenki też :D. Nie dowiemy się już nigdy...

I pisać mi tu więcej, to wtedy mniej naładowane obrazkami będą te podstrony jak się zagęści od tekstowych komentarzy ;-).

A na kolejny film mi chwilowo chyba zabrakło pary - napada mnie to oglądanie fazami, pykam po filmie dziennie, a potem znów następuje dłuższa przerwa. Choć teraz akurat te kilka ostatnich nie wykończyło mnie na tyle psychicznie, bym musiał się poddawać. Może pogoda? :D
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 390/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Lolita (1962), USA+UK, reż. Stanley Kubrick

Ekranizacja książki, dzięki której do ogólnego światopoglądu i słownika trafiło tytułowe określenie 'lolita'. Książka skandalizująca - o związku podstarzałego faceta z 12-latką, film trochę załagodził i 'postarzał' Lolitę do 14 lat (tak jakby to robiło jakąś różnicę, heh), aktorka ją grająca miała lat 16. Trochę zdziwiło mnie, że w 62 roku taki mocny temat został zekranizowany, ale Kubrick poradził sobie z cenzurą znakomicie, nie pokazując na ekranie nic zdrożnego - ba - nie widzimy ani jednego buziaka między Lolitą a Jamesem Masonem (który swoją drogą był dobrym aktorem, a jakoś w Polsce mało popularnym - chyba w 20 filmach na liście go już widziałem), wszystko pozostaje w sferze domysłów i dialogów (typu "nie mów matce co robiliśmy"). W jednej z ról drugoplanowych (ale ważnych) Peter Sellers - czyli inspektor z Różowej Pantery - gra tu trochę wariata, strasznie ze swoją rolą szarżuje i nieco mnie to raziło - zupełnie nie pasowało do poważnej tematyki filmu. Podobnie jak w kluczowym momencie gdy Mason pierwszy raz ma zamiar dobrać się do Lolity, dostajemy 5-minutowy skecz o rozkładaniu się łóżka polowego, któreg bracia Marx by się w swojej komedii nie powstydzili - dziwne i nie bardzo pasujące. Mimo to można obejrzeć - zdaje się, że remake zrobiony wiele lat później był ostrzejszy i pełen erotycznych scen z nieletnią - w roku 62 o to się martwić nie trzeba. 3/5
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 391/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
O Pagador de Promessas [Keeper of Promises][Ślubowanie] (1962), Brazylia + Portugalia, reż. Anselmo Duarte

Kolejny dziwny film :D. Ale mimo wszystko potrafił na te prawie 2 godziny przykuć moją uwagę, więc taki najgorszy nie jest. Brazylia, czasy powojenne. Do większego miasteczka przybywa z prowincji prosty rolnik z żoną, taszcząc zea sobą przez ponad 40 km ogromny i ciężki krzyż. Jak się okazuje, złożył obietnicę świętej Barbarze, że coś takiego zrobi w zamian za cud. Szybko jednak okazuje się, że mimo że chłopina jest bardzo sympatyczny, prostolinijny i wierzący, to sprawy się komplikują. Katolicyzm miesza mu się z afrykańskimi wierzeniami pogańskimi (św. Barbara i afrykańska Inuasa to dla niego to samo bóstwo), a cud to uratowanie życia jego ukochanego osła. Lokalny ksiądz odmawia wpuszczenia krzyża do kościoła, zaczyna się wielka afera, w którą angażuje się coraz więcej chcących zrealizować swoje własne cele osób - lokalny sklepikarz, poeta, prasa, policja, telewizja, kardynałowie. Sprawa robi się poważna i musi się oczywiście w sposób dramatyczny skończyć. Nie mam pojęcia, czy w Brazylii nadal to całe vodoo jest tak popularne i czy film jest w tej kwestii nadal aktualny, ale na pewno aktualny jest temat braku tolerancji i wykorzystywania religii do celów zarobkowych, prywatnych i politycznych. Można obejrzeć. 3/5
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 03 lip 2011, 10:03. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 392/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Man Who Shot Liberty Valance (1962), USA, reż. John Ford

Kolejny western Forda, choć tym razem bardzo różniący się od jego dotychczasowych produkcji - nie ma niemalże scenek w terenie, nie popatrzymy na majestatyczne góry, nie będzie konnych pościgów ani atakujących indian (ani nie-atakujących indian na dobrą sprawę). Przemocy w filmie też bardzo mało :D. Po raz pierwszy na ekranie spotyka się dwóch gigantów westernu: John Wayne i James Stewart, obaj dobrze po pięćdziesiątce (55 i 54 lata), obaj grający 20+ latków i nijak im to nie wychodzi :D. Widać że to stare chłopy, a nie młodziaki, no ale da się na to oko przymknąć. Choć jak zwykle kobieta (tutaj rozdarta między tymi dwoma bohaterami) młodsza od nich o te 30 lat :D. Ale to i tak nic, bo jakiś bliżej mi nieznany gościu, ewidentnie po 50 (a i imdb to potwierdza) gra nieletniego :D. Wypada jeszcze wspomnieć o tytułowym Liberty Valance - czarnym charakterze, który moim zdaniem kradnie film Wayne'owi i Stewart'owi - Lee Marvin (na pewno kojarzycie z twarzy jeśli nie z nazwiska) jest po prostu wcieleniem zła i jak dorosnę chcę być taki jak on :D. A o czym film opowiada? Ano o tym, kto zabił Liberty Valance :) co ciekawe, jego trup pada już gdzieś tak w połowie filmu, a druga ciekawostka - w filmie jest retrospekcja, w której jest retrospekcja :D. To tak na marginesie taki nieco psychologizujący western i za to dostaje tylko 3+.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika

Strona: « < ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1