Kingdom Hearts 358/2 Days (Nintendo DS)

Kingdom Hearts 358/2 Days

Wydania
2009()
2009()
Ogólnie
Jeszcze jeden spin-off uzupełniający wiedzę o świecie dylogii Kingdom Hearts. Graficznie i muzycznie dość wtórnie do innych części, ale nadrabia to klimatem.
Widok
izometr
Walka
czas rzeczywisty
Recenzje
Zethrik
Autor: Zethrik
04.03.2011
Seria Kingdom Hearts jest serią nietypową. Składają się na nią zaledwie dwa główne tytuły. Cała reszta to wszelkiej maści spin-offy, rozszerzenia i remake'i rozsiane po różnorakich platformach. Square-Enix, miast stworzyć oczekiwaną pełnoprawną kontynuację, zdaje się za wszelką cenę poszerzyć każdy poboczny wątek, czerpiąc z tego niemałe zyski. Pomimo tego, Kingdom Hearts pozostaje jednym z moich ulubionych cyklów. Nie dziwota więc, że bez zastanowienia sięgnąłem i po bohatera niniejszej recenzji - grę na kieszonsolkę Nintendo o dziwacznym podtytule 358/2 Days.

Od razu zaznaczam - chociaż sam główny wątek zrozumie i nowicjusz w serii, to aby całkowicie połapać się w tym kto kogo czym i po co, niezbędna jest przynajmniej ogólna znajomość poprzednich gier spod znaku serca i klucza. Sama fabuła osadzona jest pomiędzy KH 1 i KH 2, przez pewien czas rozgrywając się równolegle do wydarzeń z KH: Chain of Memories.

Głównym bohaterem gry jest znany stałym wyjadaczom cyklu chłopak o imieniu Roxas. Będziemy śledzić jego pobyt w szeregach Organization XIII - od przyjęcia do niej aż po dramatyczne wydarzenia prowadzące wprost do Kingdom Hearts 2. Tych, którym powyższe zdanie niczego nie tłumaczy, z miejsca uspakajam: dzięki klasycznemu motywowi z amnezją naszego protagonisty, najważniejsze rzeczy dotyczące świata gry i jej bohaterów zostają krok po kroku wytłumaczone. Stąd brak w tej recenzji większych szczegółów tyczących się fabuły - zajęłoby to zbyt dużo miejsca i najzwyczajniej w świecie popsułoby każdemu nowemu graczowi samodzielne poznawanie całej historii. Weterani serii zaś doskonale powinni orientować się, o co chodzi.

Dodam tylko, że w "Daysach" pojawia się zupełnie nowa postać - czternasta członkini Organizacji, Shion. Kim jest, co łączy ją z pozostałymi bohaterami i dlaczego nawet nie zostaje wspomniana w późniejszych chronologicznie częściach - to wszystko pozostawiam do odkrycia tym, którzy po tę grę sięgną. Ogółem fabuła nie należy do wybitnych, jednak całkiem nieźle pozwala lepiej poznać sylwetki poszczególnych członków Organizacji; czasem z zupełnie nieznanej dotychczas strony.

Podtytuł gry nie jest przypadkowy - cała fabuła rozciągnięta jest właśnie na 358 dni. W tym czasie wykonywać będziemy misje zlecone przez Organizację. Jednak bardzo szybko okazuje się, że liczba ta jest znacznie zawyżona; niejednokrotnie akcja będzie "przeskakiwać" nawet o kilkadziesiąt dni do przodu. Nie znaczy to bynajmniej, że gra jest krótka. Solidne przejście całości, nawet bez wykonywania wszystkich zadań, to ok. 20 godzin grania. Jak już wspomniałem, główny wątek składa się z szeregu misji. Czasem dostępna będzie tylko jedna, innymi razy możemy wybierać z kilku możliwych. Czas pomiędzy nimi spędzamy w "pokoju wspólnym", gdzie mamy możliwość zapisu gry, porozmawiania z innymi członkami Organizacji czy też zajęcia się swym ekwipunkiem tudzież zakupami/syntezą u zaprzyjaźnionego Moogle'a. Same misje dzielą się na kilka typów - wymagają wybicia odpowiedniej liczby przeciwników, zapolowania na konkretnego wroga, wykonania zwiadu w nowo odkrytym świecie itp. Ów ostatni rodzaj wydaje się być najbardziej oryginalnym. Niestety, szybko okazuje się, że polega jedynie na przebiegnięciu przez lokacje i przyjrzeniu się ich kluczowym punktom. Wielka szkoda, gdyż pierwszy z tego typu zadań zawiera również szczątkowe elementy wyciągania wniosków z obserwowanych rzeczy. Niestety, zamiast rozszerzyć ten element, wszystkie kolejne zupełnie z niego rezygnują. Ciekawym rozwiązaniem jest umieszczenie w każdej misji paska postępu. Aby wykonać pozytywnie zadanie, nie zawsze konieczne jest zapełnienie go w całości. Po wykonaniu podstawowego zlecenia możemy opuścić świat bądź też zostać w nim i dociągnąć robotę do końca. Druga opcja wiążę się zawsze z dodatkową nagrodą po powrocie do bazy.

Poza podstawowymi misjami (które zresztą możemy w dowolnej chwili powtórzyć) istnieje cały szereg dodatkowych wyzwań. Dostęp do nich zyskać można zbierając rozsiane po światach specjalne odznaki. Owe wyzwania to zaliczone już zadania, obarczone jednak dodatkowymi wymaganiami. Najbardziej standardowe to ograniczenie czasowe. Pojawiają się jednak i takie, jak nakaz wykonania jak najmniejszych liczby skoków, unikania obrażeń, zakaz pudłowania itd. Nagrodą za ich pomyślne ukończenie są modela (do 3 za misję), które wymieniać można u Moogle'a na dobra wszelakie. W przeciwieństwie do tryby podstawowego, wyzwania wymagają nieraz sporego samozaparcia i dokładnego planowania. Poziom trudności w nich znacznie wzrasta i na porządku dziennym jest podchodzenie do któregoś z nich nawet po kilkanaście razy. Z racji jednak tego, że wyzwania są absolutnie opcjonalne, uważam to raczej za zaletę niż wadę.

Trzeci, ostatni tryb, przeznaczony jest dla wielu graczy. Wybieramy w nim dowolnego członka Organizacji (ewentualnie jedną z osób z poza niej) i ruszamy do boju wraz z trójką kolegów. Niestety, z braku tych ostatnich ograniczony byłem do zabawy z botami i zaledwie rzuciłem okiem na ten tryb gry. Stąd ciężko napisać mi o nim coś więcej.
Wreszcie, kilka słów o tym, jak się gra sprawdza w akcji. Nie jest to poziom starszych braci z dużych konsol, ale jest naprawdę nieźle. Walka daje sporo przyjemności; monotonia nie jest zbytnio odczuwalna, przynajmniej jeśli chodzi o samo machanie keybladem, bo już lokacje to zupełnie inna bajka (o czym za chwilę). Obawiałem się tego, w jaki sposób rozwiązane będą kwestie związane ze sterowaniem - na szczęście niepotrzebnie. Dostępnych jest kilka różnych schematów, więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Tylko kamera czasem zaczyna szaleć, jednak przez większość czasu można nad nią bez problemów zapanować.

Rozwój Roxasa, jego umiejętności i ekwipunek określić można jednym słowem: panele. Cóż to takiego? Po wejściu do menu i wybraniu pierwszej opcji z góry, naszym oczom ukazuje się siatka złożona z kwadratowych pól. Początkowo niewielka, wraz z wykonywaniem kolejnych misji stopniowo się rozrasta. To na niej umieszczamy poszczególne panele - zarówno zdolności specjalne, jak i bronie, przedmioty, zaklęcia, oraz... kolejne poziomy zdobyte przez postać. Na tym nie koniec. Jedynie część paneli jest wielkości jednego pola. Im potężniejszy efekt, tym większy panel, nierzadko w jakimś dziwacznym kształcie. Pomieszczenie wszystkich pożądanych paneli wymaga często ostrego kombinowania. Przynajmniej na początku - im dalej, tym dostępnych pól więcej, a więc i łatwiej umieścić w nich wszystko to, na co ma się ochotę.
Niektóre z tych nie-pojedynczych paneli posiadają również puste kwadraty. Można "doczepiać" do nich rozmaite rozszerzenia i tym sam wzmacniać ich działanie. Przykładem mogą być tu chociażby mnożniki poziomów doświadczenia czy też ulepszenia wyekwipowanej broni. Choć cały system może wydawać się skomplikowany, wystarczy poświęcić mu kilka chwil, aby poczuć się w nim jak ryba w wodzie. Szybko staje się bardzo intuicyjny w obsłudze i zapewnia sporo frajdy.

Oprawa audio-wideo... O ile wcześniej przede wszystkim grę chwaliłem, tak tutaj przyszła pora na ostrą krytykę. Nie chodzi o to, że jest brzydko. Pod względem chociażby jakości modeli, "Daysy" są jedną z ładniejszych gier na NDSa. Również muzyka i dźwięki brzmią całkiem nieźle (nie licząc niektórych "stęknięć" postaci przy pojawieniu się kwestii dialogowej). Przerywniki filmowe także trzymają wysoki poziom. To, w czym tkwi problem, to gigantyczna wtórność. Praktycznie brak tu nowych miejscówek czy melodii. Zdarzają się wyjątki, ale przez ogromną część gry towarzyszyło mi nieodparte poczucie deja vu. Zwiedzałem znane z poprzednich gier światy, krążąc po starych (i gorzej wyglądających) lokacjach i słuchając znajomych utworów. Nowe rzeczy zliczyć można na palcach jednej dłoni drwala z dziesięcioletnim stażem. Owszem, zdarzają się, ale jest to zaledwie kropla w morzu. Dla osób niegrających w inne gry z serii nie będzie to problemem, ale przecież nie oni wydają się głównym targetem tej gry. Trudno wytłumaczyć to inaczej jak chęcią zaoszczędzenia kasy i czasu. A wiecie, co jest w tym najlepsze? Że S-E wywinie identyczny numer przynajmniej w jeszcze jednej grze sygnowanej logiem Kingdom Hearts. Jednak o tym przy okazji recenzji KH Re:coded...

Pora podsumować całość. Kingdom Hearts 358/2 Days to gra dobra, niekiedy wręcz bardzo. Jest przy tym niestety dosyć wtórna, zarówno pod względem gameplayu, jak i designu. Fabuła jest całkiem solidna, jednak przez większość czasu nie jest rzeczą dla której chce się przechodzić kolejne misje. Rozkręca się dopiero pod koniec gry, zaś wcześniej jest przede wszystkim elementem uzupełniającym wiedzę weteranów cyklu. Tym niemniej, system rozwoju/ ekwipunku oraz sama przyjemność z grania zdecydowanie wyciągają ten tytuł z grona średniaków. Misje są zróżnicowane, poziom trudności dobrze dobrany, zaś całość posiada swój specyficzny klimat, odróżniający "Daysy" od innych gier z serii.

Ogółem - polecam. Przeszedłem grę dwukrotnie i w żadnym razie nie uważam czasu z nią spędzonego za stracony. A dla fanów Kingdom Hearts to pozycja wręcz obowiązkowa.

Plusy:
+ przyjemny gameplay
+ system paneli
+ miła dla oka i ucha
+ zróżnicowane tryby i rodzaje misji
+ dobry poziom trudności i długość
+ sporo światów do zwiedzenia

Minusy:
- fabuła i niektóre typy misji pozostawiają niedosyt
- to wszystko już było!
- czasami praca kamery
- nowicjusze w serii mogą poczuć się lekko zagubieni

Moja ocena: 8/10


Obrazki z gry:

Dodane: 06.03.2011, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?