Clicker Arena |
|
Wydania |
2024( Steam) |
Ogólnie
|
Idler z elementami deckbuildera
|
Widok
|
Perspektywa boczna
|
Walka
|
Automatyczna
|
Recenzje |
Clickery to zupełnie nie moja para kaloszy, szczególnie w ulewie innych tytułów i gatunków. Idea grania bez grania wydaje mi się dziwna. Znaczy, tak to się prezentuje w idlerach, a wszak nie każdy clicker nim jest, choć znowu większość idlerów jednak do tej kategorii zaliczymy. Wspomniane mają tę zaletę, że można sobie przyjść raz na dzień i coś tam porozdzielać, powykupować i zająć się czymś ciekawszym z naszej gierczanej hałdy wstydu. Gorzej gdy takiej opcji nie ma i aby coś się działo, to musimy mniej lub bardziej aktywnie przy tytule się nasiedzieć. I tu pewnie nie jest tak, racja?
Tyle że jest. Owszem - wyjść z gry możemy, ale to powoduje też pauzę świata w niej wykreowanego czyli przechodzi ona w tryb bumelanta bez nadzoru oka kierownika. Nawet nie ruszy palcem w kierunku jakiegokolwiek dalszego postępu. Po jakie więc licho się w to pchałem, szczególnie że średnio clickery lubię (z większym nastawieniem, że zasadniczo prawie wcale)? Przecież tu także jestem zmuszany, aby w pewnym stopniu uczestniczyć w rozgrywce. Jasne, odbywa się to w tle, a człek w międzyczasie robi sobie posiłek czy przegląda strony, może nawet pisze coś czy z kimś. Więc dlaczego?
Dla fabuły może? No tak w sumie niekoniecznie, bo jest bardzo retro-staroszkolna: stanowiła jakiś tam pretekst dla pojawienia się postaci i jest tłem dla akcji. Nasz protagonista wraca z wieloletnich wojaży do wioski, w której dziwnym trafem jest przeogromne areniszcze i tam decyduje się sprawdzić - za namową przyjaciela jego ojca i lokalnego szynkarza zarazem. Taa, fabuła raczej w tym samym szeregu co Baldur's Gate czy nawet Diablo nie stanie. Konwencją może bardziej, bo to fantasy, choć takie mniej poważne i co rusz kpiące z zamysłu, tudzież parodiujące klasyków gatunku. No dobra, akurat humor to nawet mocna strona tego tytułu, ale też - raczej z krzesła w wyniku śmiechu nie polecimy. Z drugiej strony, to z obrony przed żenadą też nam palce nie pójdą na Alt + F4, a stopa nie depnie niechcący włącznika na listwie. Czyli przybyliśmy na arenę po chwałę - bo bogactwa zostają na jej terenie. Cóż, może główna postać pomyliła chwałę z chałwą i myśli, że tym się naje, nie wnikam. Wracając do pytania: po co w to grałem?
Po pierwsze: clicker to może jest z nazwy, bo zabawa nie polega na umacnianiu sobie cieśni nadgarstka od ciągłego molestowania myszy. Nie, postacie same walczą i nawet nie mamy aktywnego wpływu na to jak - ot, robią swoje ataki (jeżeli potrafią atakować) i czasami odpalą zdolność specjalną. Czyli klikamy tylko, gdy jest to potrzebne: aby kupić przedmioty w sklepie czy większą widownię za odpowiednie Arenowe Monety (tłumaczenie własne, w skrócie będzie: AM, coś jak mówimy dziecku gdy zje zawartość łyżeczki); rozwinąć zdolności postaci za tą samą walutę, rozwinąć poziom postaci za zdobyte na wrogach złoto, kupić AM, kupić poziom ogólny drużyny; wybrać i rekrutować nowych ludzi do drużyny, rozwinąć zdolności z 4 drzewek; zlecić kopanie posiadaną łopatą - która chyba z wełny jest, bo po jednorazowym użyciu ulega zniszczeniu; wyposażyć w znalezioną broń, pancerz i wisiorek itd. Czyli najgorsze zostało nam odebrane: przymus bezmyślnego klepania przycisku myszy w celu szybszego pokonania przeciwnika - nie zadziała, tak przy okazji.
Początkowe walki są banalne i mało zyskowne. Możemy, a nawet powinniśmy stopniowo podkręcać tempo dobierając karty... No jak to jakie karty? A dobra... Po drugie: budowanie i wykorzystywanie talii. Otóż o ile w temacie starć gra sprawę załatwia za nas rękami naszych bohaterów (pogmatwane, ale tylko dlatego, że tak to napisałem, heh), to skalę wyzwania ustalamy sami. Bez dobierania nowych kart będziemy klepać koboldy aż do porzygu i de facto stać w miejscu. Dobieranie kart rzuca nam trzy do wyboru - czasem nowych przeciwników, czasem złoto, jadło czy zupełnie nic. Konsekwentne wybieranie złota ładuje nam kombinację, która generuje punkty heroizmu. Za te można później dokupić chociażby jakąś świetną kartę do talli. Ale ciągłe dobieranie zwiększa też poziom i ilość oponentów, więc można się niefortunnie zapędzić i polec w piachu tracąc sporą część splendoru. Oczywiście rozwijając umiejętności możemy modyfikować sposób dobierania, niszczenia czy modyfikowania kart. Ba, mamy nawet trzy różne klasy postaci z odpowiednimi talentami pod działania na talię. I tak dobierając sprowadzamy na siebie trudniejszych wrogów i okazyjnie co 10 poziom (każde trzy dobrane karty dają jeden) mamy walkę z bossem i jego pachołkami - możemy wybrać pomiędzy przywódcą szczuroludzi, goblinów czy bandytów. Wybierać możemy też ilość kart przeciwników danego rodzaju w talii i korzystać z benefitów wrogiej specjalizacji oraz większej ilości przypisanego im łupu. Szczuroludzie dają ogonki przerabiane na ciasto po zjedzeniu którego dostajemy większy procent złota (podobno szczurze ogony jednak strychniny nie zawierają!), gobliny koła zębate sprzedawane za doświadczenia, a bandyci maski, które w liczbie wielokrotności 1000 dają sporo złota. Ale to nie koniec profitów z przewagi gatunkowej niemilców, bo dają oni jeszcze dodatkowe bonusy. Opłaca się więc iść w specjalizację zagrożeń.
Pomyślne ukończenie areny albo rozsądkowo-asekuranckie wcześniejsze jej opuszczenie pozwala za chwałę wykupić pewne ulepszenia pomocne w kolejnych starciach - spokojnie jednak można ukończyć całą arenę mając wykupiony ledwie skromny ich procent, acz nie widzę przeszkód, aby kupić więcej - kto bogatemu w czas zabroni? Ja sobie odpuściłem po skompletowaniu osiągnięć. Niestety, rozwój naszych postaci z każdym podejściem się niweluje i trzeba w trakcie walk zaczynać od początku.
Muzycznie jest znośnie: od kilka zapętlonych utworów w retro-manierze chiptune plumkających. Niemniej nie drażnią, więc jest w porządku.
Temat osiągnięć czas zacząć! Są mało wymagające: pokonać oba tryby czyli zwykły i wyznanie oraz użyć w odpowiedni sposób umiejętności wybranej klasy, zależnie: porąbać ponad 25 kart, mieć kombinację powyżej 6 czy z jednego doboru nachapać się ponad 6 punktów chwały. Odrobina wysiłku intelektualnego, bogactwo cierpliwości z czasem i da się zrobić. Chyba jedno z bardziej wymagających to ukończenie areny na trybie wyzwania, bo można zostawić grę samopas tylko na minutę, a nie kwadrans (potem się pauzuje i czeka na nas) i pojawia się wskaźnik zegara - jego napełnienie jest naszą porażką. Niemniej to i tak gra na kilka godzin, mnie zajęła więcej bo rozpraszałem się czym innym zostawiając ją w tle.
Podsumowując: nawet niezgorsza rzecz aby sobie działa się przy okazji robienia czegoś innego na sprzęcie, ale w żadnym wypadku nie próbuje stanąć w szranki i konkury z bardziej rozbudowanymi grami. Brałbym na promocji jeżeli lubicie lekkie kurioza w swojej biblioteczce i jako nowe doświadczenia. Choć z zakupem polujcie raczej na promocję. Taka średnia rzecz: ani wybitnie dobra, ani sromotnie zła.
ZALETY:
- Ciekawe mechaniki
- Nie katuje nadgarstka
- Bawi miejscami w sposób zamierzony
- Można w trakcie grania robić inne rzeczy
WADY:
- Sama się nie gra
- Na wyzwaniu to można co najwyżej z innych rzeczy po nosie się podrapać czy po czym kto potrzebuje w ciągu minuty
- Po skompletowaniu osiągnięć może nie pojawić się potrzeba powrotu do tytułu
Osoby, które grałyby w tę grę:
- Spartakus
- Max Rockatansky
- Draaga
Osoby, które nie grałyby w tę grę:
- Marek Krassus
- Aunty Entity
- Mongul
Obrazki z gry:
Dodane: 15.06.2024, zmiany: 15.06.2024