Warhammer: Mark of Chaos (PC)

Warhammer: Mark of Chaos

Wydania
2006()
2006()
Ogólnie
Strategia czasu rzeczywistego osadzona w realiach świata Warhammera, wierne przeniesienie zasad figurkowej edycji. Elementy erpegowe to bohaterowie, ekwipunek, zdobywające doświadczenie i levelujące oddziały.
Widok
izometr, 3d
Walka
czas rzeczywisty
Recenzje
Yoghurt
Autor: Yoghurt
26.12.2006

Jestem starym Warhammerowcem. Co prawda z wielu rzeczy się wyrasta, człowiek swoją wielką armię Skavenów i chaptera Dark Angels schował do przestronnej szuflady, a wszystkie karty postaci z drugiej edycji dawno już gdzieś wcięło, ale moje szczenięce lata, gdy człowiek chadzał do podstawówki i jarał się nawet największym syfem, byle tylko miał znaczek Warhammera, wspominam z łezką w oku. I do dziś tylko dwie rzeczy z tego uniwersum cieszą mnie tak jak dawniej- Shadow of the Horned Rat i Dark Omen. Bo może na papierowe podręczniki i suwanie figurynek po makietach przeszła mi młodzieńcza faza, to nadal jestem zapalonym graczem. A te dwie gry, także z okresu mej wesołej młodości, do dziś pamiętam i potrafię wymienić sposób przejścia każdej misji. A teraz, po latach absencji na domowych komputerach, strategiczny Młotek wraca pod postacią Mark of Chaos. Czy wart był czekania?

Niekoniecznie. Tak, znowu psuję przyjemność czytania recenzji, mówiąc od razu, co sadzę o grze i niektórym przeszła już ochota na czytanie. Reszta niech zostanie, by wiedzieć, co jest dobre, co mogłoby być lepsze, a co jest totalną pomyłką.

Do rzeczy świetnych w MoC mogę zaliczyć intro, utrzymane w bardzo... blizzardowskim stylu. Cudowna animacja, spory ładunek akcji i emocji włożony do trzyminutowego filmiku. Od razu na myśl przychodzi równie genialne intro do Dawn of War. Skojarzenia z tą strategią, osadzoną w świecie Warhammera, umieszczoną 40 tysięcy lat w przyszłość, są nie do uniknięcia. Grafika podobna, sterowanie również, aczkolwiek MoC koncentruje się na tym, co jego ideowi poprzednicy, czyli wspomniane Shadow i Omen. Podobieństw jest zresztą cała masa- nie mamy tu budowy bazy, kroczymy, jak za starych dobrych czasów, po mapie Starego Świata, jednostki uzupełniamy w miastach, mamy bohaterów i ekwipunek oraz misje podzielone na dwa główne typy: obowiązkowe bitwy i mniej obowiązkowe zadania dodatkowe.

Zajmijmy się poszczególnymi aspektami. Brak jakiejkolwiek bazy i uzupełnianie naszych strat po bitwie jest pomysłem może nie oryginalnym, ale na pewno lepszym, niż typowe "urodzenie" oddziału piechoty z niczego w minutę. Każe też zwracać uwagę na nasze straty, bo nawet zwykły rycerzyk czy łucznik tani nie jest, a jeśli dodamy do tego rosnąca wraz z doświadczeniem oddziału cenę jego uzupełnienia, wymusza to na nas uważniejsze klikanie niż w zwyczajnym erteesie. Problem w tym, że mniej więcej od środka gry kasy zdobywamy tak dużo, ze wcześniejsze problemy z łataniem dziur w naszych regimentach stają się pieśnią przeszłości i cała trudność z tym związana wyparowuje. Od razu nasuwa się na myśl Dark Omen (o piekielnie trudnym SotHR nie wspominając) i jego horrendalnie trudne misje, gdzie może i udało wypełnić się warunki zwycięstwa, ale i tak całość trzeba powtórzyć, bo nasze szyki zostały za mocno przetrzebione.

Mapa świata i związane z tym podróże to miły powrót do korzeni. Jeszcze większą ciekawostką jest fakt, że fabuła, zarówno dla wojsk Chaosu, jak i Imperium (tak, możemy sterować też, NARESZCIE, tymi złymi) jest tak sprytnie skonstruowana, że nigdy droga do celu nie jest prosta. Oczywiście, i tak idziemy jak po sznurku tylko do wyznaczonych miejsc, ale nie ma tak łatwo. Czasem, by przejść dalej, musimy skorzystać z pomocy... armii sprzymierzeńców. I tak Imperium, by zatrzymać falę wojsk Chaosu wylewającą się na ich ziemie, korzysta z pomocy sił ekspedycyjnych Elfów, natomiast tam, gdzie Chaos nie może, Skavena tunelem pośle. Miłe to urozmaicenie, likwidujące część monotonii płynącej z rozgrywki.

Drugą sympatyczną ciekawostką są misje dodatkowe, przynoszące jednak zawsze wymierne profity, więc i tak wszyscy gracze je wykonują. A wykonać mogą je bez większych konsekwencji, gdyż, niestety, w przeciwieństwie do Dark Omena, zboczenie z głównej ścieżki fabularnej, nie ciągnie za sobą nic. Pamiętacie ten wyścig z czasem do oblężonej twierdzy? Był to najprostszy przykład- albo bronimy miasteczka przed hordą truposzy (i zdobywamy księgę dla maga), ale wtedy nieumarli zajmują fortecę i trzeba ją odbić (cholernie trudne zadanie), albo pędzimy bronić rzeczonej budowli, ale miasto skazujemy na zagładę i tracimy możliwość zdobycia przedmiotu dla herosa oraz nabycia za darmo dwóch oddziałów. Cały Dark Omen składał się z tego typu wyborów, zaś w MoC tego nie ma. Niby musimy się spieszyć, bo tak powiada fabuła, ale zboczenie z trasy tylko nam ułatwi, miast skomplikować sytuację. Nie wiadomo wiec, po co zrobiono te misje nieobowiązkowe, miast po prostu umieścić je pośrodku szlaku naszej wędrówki.

Należy oddać sprawiedliwość, że zadania, tak główne, jak i poboczne, są dość urozmaicone i mimo, że w większości ograniczają się do wybicia wroga, to aby wykonać to zadanie, trzeba się czasem nieco wysilić. Poza klasycznymi bitwami i oblężeniami, musimy też eskortować, burzyć odpowiednie struktury (np. punkty regeneracji zdrowia wroga), zdobywać odpowiednie przedmioty i dotrzeć do któregoś skraju mapy. Jeszcze ciekawsze są misje, w których uczestniczą tylko nasi bohaterowie- przy czym za najlepszą uważam "Świątynię Prób" dla świeżo upieczonych wybrańców bogów chaosu. Z tą świątynią wiąże się zresztą bardzo ciekawy patent- wybór własnego patrona. Co prawda, do wyboru mamy tylko Khorne'a- boga wojny i krwi, oraz Nurgle'a- pana zgnilizny, ale od naszego upodobania zależy przyszły wygląd wojowników w armii oraz samego bohatera i możliwość rekrutacji jednostek niedostępnych dla konkurencji. Za to należy się spory plus.

Jak już przy bohaterach jesteśmy, czas na wątek najbardziej erpegowy, czyli ich rozwój i wyposażenie. Leveling postaci jest wybitnie standardowy- za sieczenie wroga otrzymujemy expy i łapiemy kolejne poziomy. Każdy skok doświadczenia to możliwość wykupu umiejętności z trzech "drzewek" - walki, dowodzenia i pojedynków. Zależnie od naszego upodobania nasz heros może być jednoosobową armią, walącą apokaliptycznymi czarami na lewo i prawo lub świetnym liderem dopalającym masą bonusów swój oddział. Dział pojedynków jest mniej ważny, bo są one proste, ale kilka pomocnych zaklęć w trakcie dueli z nieprzyjacielskimi dowódcami zawsze się przydaje. Wszystkich skilli jednak nie wykupimy, jest ich po prostu za dużo, więc lepiej od początku obmyślić sobie ścieżkę rozwoju.

Dodatkowo naszego wymiatacza możemy doposażyć sprzętem zdobywanym najczęściej na wrogach, choć niektóre rzeczy, choćby napoje, można zakupić u alchemika w mieście. Liczba przedmiotów do zdobycia jest ogromna i jest czym obdarować swoich wojowników i magów- od wspomnianych miksturek leczących, uzupełniających manę czy podnoszących statsy począwszy, na potężnych broniach i pancerzach skończywszy. Bardzo fajnie pomyślana rzecz, także zasługująca na uznanie.
Jako bonus- nasze oddziały, poza zdobywaniem doświadczenia, także można odpowiednio wyposażyć do bitwy. Zakup pancerza czy lepszej broni to standard, ale mamy tu też element charakterystyczny dla bitewniaków- dodatkowe jednostki specjalne dodawane do oddziału. Naszym dzielnym chłopakom możemy dodać "flagowego" podnoszącego morale (i umożliwiającego wyposażenie regimentu w magiczny sztandar), muzyka (znów wyższe morale i trudniejsza do złamania banda) oraz czempiona (pod nieobecność bohatera to on prowadzi do boju i nieźle walczy).

Wszystko ślicznie i w ogóle, ale niektórzy się zastanawiają, czemu na początku wspomniałem, ze wcale nie jest tak różowo? Bo gra ma masę wad. Na tyle znaczących, szczególnie dla fana poprzednich odsłon, że obniżają one drastycznie ocenę końcową.

Na pierwszy ogień- prostota. Nie, źle się wyraziłem, nie prostota, a PROSTACKOŚĆ misji. Nawet średnio rozgarnięta małpa z niedowładem ręki przejdzie dowolny poziom bez najmniejszego problemu, i nawet brak możliwości zapisu gry podczas wypełniania zadania nie jest tu przeszkodą. Nawet "wielkie" bitwy trwają nie więcej niż 15 minut, a oddziałów jest niewiele. Rozczarowanie straszne, bo oto zbliża się batalia decydująca o losie Imperium, a tu naprzeciwko sobie stają nie tyle armie, co jakieś nędzne liczebnie plutony. Żeby było jeszcze łatwiej, kasy mamy aż nadto, więc nie ma liczenia się z każdym groszem, a powtarzanie misji, bo "Zginął nam jeden kawalerzysta za dużo", co było nagminne przy graniu w poprzedników, tutaj nie ma miejsca. Weteranów Omena i Horned Rata taki poziom trudności po prostu rozśmieszy, ale teraz taka moda, by nawet z Rainbow Six robić Quake'a.

Fabuła też na dłuższą metę rozczarowuje- jest przewidywalna do bólu, postacie (szczególnie po stronie Imperium) są strasznie sztampowe i jedyny godny uwagi heros to nasze alter ego, gdy prowadzimy do zwycięstwa Chaos- Thorgar. Zły, a jednak honorowy, żądny sławy, ale nie egoistyczny, taki... nawet ludzki jak na swoje demoniczne powinowactwo. To niestety jedyny jasny punkt w kampanii - charyzmy Bernhardta... ops, pardon - Commandera Bernhardta czy też uroczych fiksacji Szarego Proroka Tuhanquola nie uświadczymy.

Na domiar złego gra, choć graficznie wypasiona, kuleje pod paroma technicznymi względami - a to nastąpi zawieszka dźwięku, a to przytnie się animacja, a to jakieś jednostki nie pójdą tą drogą co trzeba... Boli też fakt, że nie musimy się obawiać o własnych ludzi, gdy używamy naszych łuczników, muszkieterów czy toporników- friendly fire z ich strony nie istnieje. Na szczęście (bądź nieszczęście) nadal danie swoim po plecach z armaty czy kuli ognia potrafi zaboleć, ale i tak zbytnio uproszczono sprawę. No i te mało emocjonujące tak naprawdę walki- żołnierze okładają się po głowach, ale efektów nie widać, tylko co jakiś czas jeden sobie padnie z jękiem. Statyczne to i mało zajmujące. A pojedynki to szczyt wszystkiego- bohaterowie stają naprzeciw siebie i kolejno wyprowadzają ciosy. I tak sobie stoją, stoją, stoją... aż jeden w końcu, po kilku minutach umiera. Chyba z nudów.

Jak ocenić nowego Warhammera? Może potraktować go trochę ulgowo, bo tyle już lat był nieobecny? Czy też, z perspektywy hardkorowego fana SotHR i DO pojechać po nim niczym kombajnem przez pole? Postaram się wypośrodkować opinię- dla nowych w tym uniwersum Mark of Chaos może być sympatyczną, choć dość łatwą rozrywką, aczkolwiek rekompensującą to długością obu kampanii, bo misji jest całe multum. Starzy wyjadacze będą zaś kręcić nosem, bo za proste, za nudne, za proste i jeszcze raz- za proste. Ale i tak zagrają, bo jednak do świata Warhammera warto wejść choć na chwilę i potłuc po gębach praworządnych imperialistów bądź pogonić gobliny do lasu. Ode mnie 7/10. I czekam na edycję Dark Omena i Horned Rata pod XP z grafiką jak w Mark of Chaos.

Moja ocena 7/10


Obrazki z gry:

Dodane: 12.01.2007, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?