Wild Arms 5Wild Arms: The Vth Vanguard (JAP) |
|
Wydania |
2006() 2007() |
Ogólnie
|
Piąta część znakomitej serii, tym razem z niewielką domieszką Laury Croft (w dungeonach robi się trochę zręcznościowo). Sprawdzony system walk z poprzedniej części, ciekawy klimat i zżymalne (o to dobre słowo) postacie.
|
Widok
|
3d
|
Walka
|
turówka
|
Recenzje |
Jako że przed rozpoczęciem roku akademickiego zaczęłam grać w Wild Arms 5, a nie lubię zostawiać rzeczy niedokończonych, w paszczy mej peesdwójeczki wylądowała znów płyta z rzeczoną grą! Ach cóż to był za intensywny weekend!
Wild Arms 5 jest jak widać po numerku już piątą częścią sagi, która swoje korzenie ma u młodszej siostry PS2 -> PSX. Szczerze mówiąc nigdy nie grałam w żadne poprzednie części, dlatego też w recenzji nie będzie żadnych porównań do prequeli. No, może jedno XD.
Naszą przygodę zaczynamy gdy Dean, nasz główny bohater, przemierza ruiny w poszukiwaniu części golema. W ręku dzierży śmiercionośną łopatę, na głowie fryz jego niebieski powiewa, gdy stawiamy pierwsze kroki w WA5.
Zerwę ze zwyczajowym schematem reckowym i najpierw wspomnę co nieco o eksploracji dungeonów. Mamy tu do czynienia ze swoistym mixem czegoś na kształt platformówki i eRPGa. Twórcy gry wpletli do WA5 coś czego brakowało mi np. w Rogue Galaxy podczas przemierzania kilometrowych dungeonów. Nasza postać może skakać, by dostać się w niedostępne miejsca, może przesuwać skrzynki, może wspinać się po słupach niczym Lara Croft! Poza tym Dean ma możliwość strzelania poza walką. Do dyspozycji mamy kilka rodzajów amunicji, np. ognistą czy lodową. Wszystkie te możliwości są motorem napędowym dla zagadek logicznych, które pojawiają się bardzo często. Początkowe to oczywiście banalne przesuń skrzynkę na przycisk w podłodze lub rozmróź drzwi strzałem żeby się otworzyły. Na szczęście te banały szybko ustępują miejsca bardziej skomplikowanym zagadkom i niektóre mogą naprawdę napsuć krwi. W końcu jakieś urozmaicenie! (paradoks, bo w czasach PSX takie rzeczy były normą). Dungeony są dość schematyczne, ale właśnie moc zagadek i to że twórcy postawili na dużo mniejszych dungeonów, a nie wielkie molochy skutecznie polepszyło gameplay.
No ale wracajmy do fabuły i naszego niebieskowłosego bohatera. Trzeba wspomnieć, że nasz bohater jest prawdziwym maniakiem golemów. Golemy to pozostałość po "Age of Lost Technology", czasach gdy ludzie wspięli się na wyżyny możliwości technicznych. Niestety cała ta technologia przepadła 12.000 lat temu. Obecnie ludzie żyją bardzo biednie i jedyną pozostałością po tamtych czasach są właśnie golemy i broń zwana ARMS. Poza tym na Ziemię 100 lat temu przybyli wysiedleńcy, którzy w czasach schyłku technologii uciekli w kosmos. Veruni, bo o nich tu mowa, po wróceniu jakby nie było na macierzystą planetę, dzięki swej przewadze technicznej podporządkowali sobie ludzi i uczynili siebie samych władcami planety. Jak widać rys historyczny krainy Filgaia jak całkiem zgrabnie przemyślany. Jeśli dodamy jeszcze, że Dean i jego przyjaciółka Rebecca podczas spaceru znajdują dziewczynę (Avril), która spadła z nieba (dosłownie), do tego chroniona przed upadkiem przez ramię golema to już mamy niezły mix. Dziewczyna nie dość, że wchodzi w życie naszych bohaterów z niezłym hukiem, to jeszcze ma amnezję. Pamięta tylko swoje imię i tajemnicze słowa "Johnny Appleseed". Niby to imię i nazwisko, ale kto to wie ? :)
Jak widać fabuła jest całkiem zgrabnie przemyślana. Początkowo nasza drużynka skupia się głównie na odnalezieniu "Johnnego". Jednak później poznają mroczną stronę stosunków pomiędzy ludźmi a Veruni, odkrywają wielki spisek, by w końcu TADA! uratować świat.
Fabuła przez pierwsze 10h rozkręca się dość powoli, jednak później gra stara się nas jak najbardziej zamotać, by później bardzo stopniowo odkrywać o co jej tak w ogóle chodzi :) Miodzio!
Jeśli chodzi o naszych bohaterów, to chociaż są wycięci ze schematu to i tak można się z nimi zżyć i zrozumieć motywy ich postępowania. Dean jest typowym lekkomyślnym młodzieńcem, który jednak w porównaniu do innych głównych bohaterów jRPG myśli! W filmikach (zrobionych na engine gry) to on jest najczęściej osobą, która zmusza innych bohaterów do główkowania i dyskutowania o tym co przeżyli. Poza tym Dean obraca się w swoistym trójkąciku miłosnym, w którym bierze udział jego przyjaciółka z dzieciństwa Rebecca (oczywiście debil nie widzi, że laska leci na niego jak pszczoła na miód) i Avril. Ale moją ulubioną postacią i tak jest Greg (dlatego na większości screenów przeze mnie nałapanych widnieje właśnie on :D). Greg jest znanym w świecie niszczycielem golemów. Żeby nie spoilerować, powiem tylko że golemy miały związek z tragiczną śmiercią jego rodziny. Ta czwórka postaci jest dopracowana i ma swój niepowtarzalny charakter. Reszta jest jakby wciśnięta na chama, dlatego nie będę sobie klawiatury psuć na ich opisywanie.
Jeśli zaś chodzi o system walki to mamy tu praktycznie identyczny system jak w Wild Arms 4, z nieznacznymi tylko zmianami. Niestety nie wiem z jakimi, bo WA4 na oczy nie widziałam :D Tak czy siak turowe walki toczą się na siedmiu heksagonalnych polach. Jest to dość ciekawe, bo wprowadza do starać element taktyczny. Niektóre HEXy mają przypisany jakiś żywioł i jeśli nasz bohater sobie na takim stanie to do jego ataków zostanie owy żywioł dodany. Jeśli staniemy np. na HEXie z żywiołem wody, czyni nas to bardziej odpornym na ogniste ataki, jednak już ataki z żywiołem wiatru są dla nas ciężkim przeżyciem. Całkiem fajny patent, szkoda tylko że walki są w większości mega banalne, bo nasi przeciwnicy inteligencją nie grzeszą i ich rozwalenie to pestka. Gdyby to się tyczyło tylko random encouterów byłoby bosko. Szkoda więc, że bossowie też są prości do rozklepania.
Dobrze chociaż, że twórcy dali nam możliwość całkiem fajnego kombinowania z ekwipunkiem. Oprócz standardowo broni i zbroi, możemy naszemu hero wyekwipować medium oraz pokaźną ilość akcesoriów. "Medium" to swoiste paczki ze sklllami. Każde medium ma swoje określone skille, które możemy wykupywać za punkty zdobywane z levelami. Żeby jednak nie było za łatwo każdy punkt wciśnięty w skill zmniejsza HP naszego bohatera. To powstrzymuje od byle jakiego rozdzielania pointsów i zmusza do chwili namysłu przed wykupieniem umiejętności. Mediumy nie są przypisane do postaci i możemy je swobodnie zamieniać. Dobrze więc, że jeśli jakaś postać wymasteruje dany skill w medium to po wyekwipowaniu go innej osobie od razu ten skill otrzymuje. Mówiąc krócej nie trzeba masterować każdego medium każdą postacią.
Co się tyczy strony audio-wizualnej jest całkiem nieźle. Nie jest to szczyt możliwości PS2, ale jest schludnie i kolorowo. Sam design postaci bardzo mi przypadł do gustu, ich wykonanie też jest bardzo ładne, akurat na nich nie oszczędzano poligonów. Nie można tego jednak powiedzieć o obiektach (szczególnie ścianach), które czasem kłują w oczy bardzo słabymi teksturami. Ale to da się przeżyć. Grafika podczas walk jest bardzo dobra i tu się nie mam czego przyczepić, skille wyglądają całkiem całkiem, nasze postacie są naprawdę fajnie animowane. Nawet widać jak na Grega działa odrzut z jego pokaźnej dubeltówki :D Mały szczegół, a cieszy :) Poza tym filmiki obrazujące ataki grupowe naszych milusińskich są fantastyczne! Te rozbłyski, czternastometrowe skoki, okrzyki bojowe i bardzo teledyskowy rzut kamery!! OCH ACH! To trzeba zobaczyć :)
Teraz jak w kilku zdaniach podsumować tą grę... Jest naprawdę dobra! Nie wiem czemu, ale jak dla mnie jest powrotem do tych najlepszych rozwiązań z PSX. Twórcy nie silili się na wyjątkową oryginalność, wpletli do gry znane i sprawdzone patenty, poprawiając także już sprawdzony system walki i wyszło im to na dobre. W Wild Arms 5 gra się naprawde przyjemnie. I chyba o to właśnie chodzi :)
Plusy:
+ fabuła
+ postaci
+ elementy zręcznościowo-logiczne
+ system walki
Minusy:
- niektóre tekstury
- banalne walki
Moja ocena: 9/10
Obrazki z gry:
Dodane: 22.10.2007, zmiany: 21.11.2013
Komentarze:
Naprawdę dobra jest ta część, tylko szkoda, że zmieniono system walki, ten z 1 i 2 części najbardziej mi pasował.
[Gość @ 02.04.2017, 10:33]