Dragon's Crown |
|
Wydania |
2013() 2013() |
Ogólnie
|
Duchowy spadkobierca automatowego hitu Dungeons & Dragons: Towers of Doom. Przepiękna dwuwymiarowa mordoklepka chodzona, z zaskakująco rozbudowanymi elementami RPG i dość... odważnym designem postaci. Nostalgiczna podróż w zamierzchłe czasy arcade gwarantowana.
|
Widok
|
boczny
|
Walka
|
czas rzeczywisty
|
Recenzje |
Vanillaware zdążyło sobie wyrobić reputację developera przepięknych dwuwymiarówek takimi tytułami, jak Odin Sphere, czy Muramasa, lecz mało kto zdaje sobie sprawę z korzeni tego studia. Choć składa się w większości z byłych pracowników Atlusa, to główną siłą kreatywną studia jest George Kamitani, figura szerzej nieznana, a wystarczy wspomnieć o jednym jego dziele, by maniakom salonów arcade zaświeciły się oczy. Mowa o kultowym Dungeons & Dragons: Tower of Doom, chodzonym mordobiju mocno inspirowanym znanym systemem RPG. Jeżeli niegdyś spędzaliście ogrom ilości czasu i żetonów na wyżej wymieniony tytuł, możecie śmiało przestać czytać i wybrać się do sklepu, bo oto pojawił się jego duchowy następca w postaci Dragon’s Crown.
Rzekomo powstający w głowie twórcy już od lat 90-tych, dopiero teraz uzyskał zielone światło wydawcy, by święcić tryumfy jako pierwszy tytuł studia w HD. I sądząc po jakości oprawy, zdecydowanie opłacało się czekać. Uderzająco piękne, wspaniale animowane, ręcznie rysowane otoczenie i postacie nie uniknęły jednak przedpremierowych kontrowersji. To zdecydowanie najpiękniejsze 2D jakie w życiu widziałem, ba, większości odblokowywanych rysunków koncepcyjnych nie powstydziłbym się powiesić na własnej ścianie, niemniej nietrudno znaleźć zagorzałych oponentów tego stylu. Wszystko przez obrany design postaci, który mniej więcej można zawrzeć w takim opisie: high fantasy spotyka magazyn kulturystyczny zmieszany z niegrzecznym świerszczykiem spod łóżka, z lekką nutką dziecięcej baśniowości. Prawda, że uroczo? Niżej podpisanemu taka wybuchowa mieszanka zupełnie nie przeszkadzała, a mimo to szybka sesja ze znajomymi w multi natychmiast co niektórych do gry zniechęciła.
Jeśli jednak waszym znajomym nie przeszkadza rozprawianie się z truposzami w skórze skąpo ubranej i muskularno-piersiastej amazonce, to przygotujcie się na jedną z najlepszych pozycji skierowanych dla czterech graczy. Dragon’s Crown to klasyczny beat-em-up rodem z automatów, wzbogacony o współczynniki, rozbudowany system ekwipunku i skilli, oraz oczywiście levelowanie. Ruszamy więc w prawo, oklepując kolejne fale wrogów, aż dotrzemy do bossa – wisienkę na torcie każdej planszy. Większość z nich wprowadza jakąś unikalną mechanikę i wciąż mamy ochotę zobaczyć co będzie dalej, a nabijania szkieletorów, czarnoksiężników i demonów przewidziano na dobre kilkanaście godzin. Jedną postacią, bo klas jest aż sześć i każda unikalna. Wojownik, amazonka, czarodziejka, mag, krasnolud i elfka, każda z osobnymi skillami, a w przypadku trzech z nich zupełnie unikalnym sposobem gry. Nic dziwnego, że twórcy podpowiadają jak bardzo zaawansowanym należy być graczem, by czarować lub mierzyć z łuku.
Oklepywanie wrażych hord jest nadzwyczaj prostolinijne, w zgodzie z automatową koncepcją. Używamy w zasadzie jedynie dwóch przycisków ataku (zwykły i specjalny) w połączeniu z kierunkami analoga. Prosto, przyjemnie, lecz nie bez bolączek. Z początku ogromne problemy miałem aby przyzwyczaić się do ogromu czynności wykonywanych przez „kwadrat”. Ten jeden, niepozorny guziczek służy do: atakowania, wślizgiwania, biegania, a nawet i blokowania/parowania/odpełniania many (zależne od klasy). W końcu przywykłem do tego przedziwnego systemu , lecz zastanawiającym jest dlaczego na taki ruch się zdecydowano. Wszak ani DualShock, ani PSVita nie narzekają na brak przycisków, a nie widziałem jeszcze aby Dragon’s Crown wymagało ode mnie wbicia L2/R2.
Korzenie arcade widoczne są też w liczbie żywotów bohatera i unikalnym systemie levelowania. Każda lokacja obfituje w ukryte przejścia, znajdźki i wszelakie błyskotki do zebrania, wszystko aby zasilić nasz… high score. Ten konwertowany jest dopiero na koniec przygody w zdobyty exp, jeśli nie zdecydujemy się kontynuować rozgrywki i ruszyć na kolejny dungeon, z obowiązkowo podwyższonym mnożnikiem punktowym. Każda z dziewięciu plansz posiada rozwidlające się ścieżki i po kilka sidequestów do wykonania, a pomiędzy przygodami aktywuje się też ciekawa minigierka, gdzie bawimy się w podwyższające statystyki gotowanie. Słowem, kiedy już odblokujemy cały system, to narzekać na nudę nie można.
Problem tkwi jedynie w nałożonych na początku gry ograniczeniach. Dragon’s Crown usilnie stara się narzucić graczom fabułę, która tak naprawdę ani nie jest ciekawa, ani dobrze zrealizowana. Każdy przerywnik składa się z ładnych, lecz niemal statycznych obrazków i tekstu czytanego przez monotonnego narratora. Jako pretekst do obejrzenia niektórych grafik taki system można zaakceptować, niemniej zmuszanie do biegania po różnych lokacjach w mieście i oglądania tych samych, beznamiętnych twarzy do niczego dobrego nie prowadzi. A o co tak naprawdę w historii się rozchodzi, zapytacie? Otóż, po przejściu gry tak naprawdę zapomniałem. Jest coś o tytułowej koronie pozwalającej kontrolować smoki, jest jakiś spisek królewski, ale to nic więcej niż pretekst do ganiania za potworami.
Gorzej, że ten pretekst pociąga za sobą rozgrywkę. Przytoczone już wcześniej systemy, takie jak dodatkowe ścieżki plansz, odblokowują się dopiero w odpowiednim momencie fabularnym. Do tego czasu ganiamy po kolei w niby-samouczkowej kolejności, która trwa jednak zdecydowanie za długo. Wyobrażacie sobie, że grać online można dopiero po ok. 7h solowej rozgrywki? Całe szczęście możemy do tego czasu znajdywać i rekrutować kompanów komputerowych, lecz ich zdolności kombatanckie czasem pozostawiają do życzenia. Jest też unikalny system run, które znajdujemy i łączymy w trójki aktywując sekretne obszary lub umiejętności drastycznie zmieniające przebieg bitwy. Zanim to jednak nastąpi, musimy przewalczyć o kilka godzin za dużo.
Dragon’s Crown zostało wydane jednocześnie na PlayStation 3 oraz PS Vitę. Z braku tej drugiej nie daję gwarancji na to, co teraz napiszę, lecz wydaje mi się, że przygotowana była głównie ze względu na tę drugą. Pewnie, przepiękny dwuwymiar ładniej prezentował się będzie na dużym ekranie, lecz jeden element projektowany był ewidentnie pod dotykowy wyświetlacz. Wspomniane już runy aktywujemy używając prawego analoga jako wskaźnika, a używany jest on jeszcze do kilku nie mniej przydatnych funkcji, takich jak otwieranie drzwi i skrzynek, znajdywanie błyskotek, czy nawet sprawdzania HP wrogów. Nie trzeba sprawdzać empirycznie, by zorientować się że wszystko to szybciej wykonamy palcem na mniejszej konsolce.
To jednak tylko niewielka przywara w tej świetnej chodzonej bitce. Zróżnicowane klasy, rozbudowany system skilli i ekwipunku oraz masa lootu, upgrade’ów i znajdziek dają kawał solidnej produkcji, wręcz ociekającej nostalgią za dawnymi czasami. Niech was nie zniechęca powolny start i fabuła, która usilnie próbuje mieć jakiekolwiek znaczenie. Dragon’s Crown to przepiękna podróż w dawne czasy, dostosowana do potrzeb obecnego gracza, a jednocześnie świetny tytuł na lokalne posiedzenia do czterech osób. Pod warunkiem, że lubią świat lochów i smoków, baśnie, ogromne piersi i wydatną muskulaturę. Niekoniecznie osobno.
+ nieskomplikowany, a zarazem wystarczająco głęboki system walki
+ arcade’owa nostalgia
+ masa lootu i upgrade’ów
+ najładniejsze 2D jakie w życiu widziałem…
- …z nieco kontrowersyjnym designem postaci
- fabuła bardziej przeszkadza, niż zachęca
- potrzeba chwili, by przywyknąć do sterowania
Fabuła: 2
Grafika: 5
Muzyka: 3
Rozgrywka: 4
Ogółem: 4 (w skali 5, nie średnia)
Obrazki z gry:
/obrazki i podpisy - Spawara/
Dodane: 02.01.2014, zmiany: 30.03.2014