Infinite Undiscovery |
|
Wydania |
2008() 2008() |
Ogólnie
|
Nowa próba odświeżenia klasycznego j-rpg, z naciskiem na fabułę; graficznie nieco odstaje od swoich rówieśników, ale nadrabia muzyką i systemem walki.
|
Widok
|
izometr
|
Walka
|
czas rzeczywisty
|
Recenzje |
Smutno mi i ciężko na sercu, z powodu prozaicznego takiego, że coraz mniej naprawdę dobrych RPGów wychodzi na current-geny. Gdzie te czasy, gdzie w tytułach było trzeba przebierać, a praktycznie każdy RPG był must-havem, a kasy i czasu na przejście wszystkiego co nas interesowała zawsze było za mało. Gdzie te niekończące się dyskusje o wyższości Squalla nad Cloudem, czy zgłębiania zakręconej fabuły i rozmowy "ale o co tam w sumie chodziło". Niestety obecne RPGi odrobinę się moim zdaniem spłyciły. Co z tego, że grafika wchodzi w fotorealizm, a 3D atakuje nas ze wszystkich stron. To co zawsze w RPGach było najważniejsze - czyli fabuła, historia, bohaterowie, obecnie jest pomijane i mamy do czynienia z przemielonymi wersjami historii, które już znamy, a i może nie do końca lubimy.
Opisywany dziś przeze mnie tytuł stara się jak może by być czymś więcej niż tylko przeciętną grą fabularną. Prawie mu się to udaje. Ale jak wiadomo prawie robi ogromną różnicę...
Gra zaczyna się w więzieniu, gdzie nasz protagonista, Capell, trafia przez pomyłkę. Pech chciał, że wygląda jak kopia bohaterskiego Sigmund'a - obrońcy uciśnionych, zwanych przez maluczkich - Wyzwolicielem. Strażnicy mylą go z Sigmundem i wtrącają do lochu. Z tego samego powodu zostaje z niedoli uwolniony. Tym razem to Aya, gibka łucznika, jedna z podopiecznych Siegmunda, myli go z Wyzwolicielem i razem podczas epickiej ucieczki przed trollem wydostają się z więzienia. Oczywiście szybko wychodzi na jaw, że nasz Capell to pierdoła, która w życiu nie machała mieczem i daleko mu do słynnego bohatera. Aya jednak postanawia, że skoro Capell wygląda jak Wyzwoliciel, to jego przeznaczeniem jest walczyć u jego boku i tym samym nasz bohater szybko i bezboleśnie zostaje wplątany w intrygę. Bo musicie wiedzieć drogie dzieci, że Sigmund to nie jakiś Don Kichot, który pojawia się tam gdzie zwykłym ludziom dzieje się krzywda. Wraz z drużyną przeciwstawił się Order of Chains. Owa grupa fanatycznych wyznawców boga Księżyca postanowiła przyczepić łańcuchami Księżyc do ziemi, by moc księżycowego boga wzrosła. Oczywiście ma to również swoje skutki uboczne, potwory pojawiają się w miejscach gdzie od tysiącleci panował pokój, wioski i miasta zostają zrównane z ziemią, a łańcuchy swoim wyglądem psują tła zdjęć na naszą-klasę.
Fabuła jest całkiem zgrabną opowieścią. Szkoda tylko, że początek gry jest mocno liniowy i nudny. Dopiero na drugiej płycie robi się naprawdę EPICKO i ciekawie. Gra urzekła mnie również tym, że bardzo powoli i oszczędnie serwuje nam informacje o świecie gry i o mechanice jaka w nim działa. Dzięki temu zabiegowi podczas grania spokojnie możemy sobie w głowie ułożyć obraz świata i docenić jak, w sumie, zawiłą intrygą jest fabuła Infinite Undiscovery.
Z całkiem dobrą fabułą idzie w parze również bardzo sympatyczny i dynamiczny system walki. Pod dwoma przyciskami mamy przypisany cios lekki oraz mocny. Różne kombinacje tych dwóch przycisków uruchamiają inne kombosy. Dłuższe przytrzymanie przycisku spowoduje odpalenie specjala, który sobie wcześniej pod dany buton przypiszemy. Prosto i bez fajerwerków, a jednak system daje radę i dłuższe wycinanie stworów w pień nie nuży. Ciekawą opcją jest również "Connect". W czasie walki możemy "połączyć" się z członkiem drużyny i kazać mu wykonać jakiś atak. Opcja o tyle fajna, że niektóre postacie mają bardzo dobre skille, których AI złośliwie nie używa, a dzięki "Connect" możemy użycie takiego skilla wymusić. Owej "koneksji" można również użyć podczas eksploracji miast, by dowiedzieć się czegoś od mieszkańców czy porozmawiać ze zwierzętami. Szkoda, że można na raz przyłączyć tylko jedną postać i są one porozrzucane po całym mieście. Często olewałam kuesty dodatkowe, bo nie chciało mi się szukać postaci potrzebnej do jego rozpoczęcia.
Jeśli fabuła idzie sobie w parze z systemem walki, to oprawa graficzna nie bardzo miała ochotę na trójkąt, obraziła się i zdenerwowała. A jak wiadomo złość piękności szkodzi i niestety grafika miejscami woła o pomstę do nieba. Wnętrze wspomnianego więzienia sprawiło, że szukałam na pudełku napisu Play Stadion 2. Wnętrza ogólnie są wykonane w szaroburej tonacji, bez polotu i są po prostu brzydkie. Jedynie dwa dungeony z końca gry zrobiły na mnie wrażenie i były zrobione z polotem i smakiem. Lepiej wygląda sprawa, jeśli chodzi o tereny otwarte. Owszem, jest na nich czasem niesamowicie pusto, ale lekko rozmyte tekstury oraz różne warunki pogodowe sprawiają, że patrzy się na to miło. Ba! Jedna z najładniejszych lokacji w tej grze to, moim zdaniem - pustynia!
Należy w tym miejscu wspomnień o praktycznie zerowej mimice twarzy oraz koszmarnej synchronizacji ruchu ust z wypowiadanymi kwestiami. Często zdarza się, że postać wygłasza kwiecistą przemowę zagrzewającą drużyny do walki, jedynie dwa razy poruszając ustami. Same głosy natomiast są całkiem niezłe. Przez całą grę nie słyszałam ani jednego źle dobranego czy źle czytanego głosu. Pomijam już dialogi, które czasem są głupie same przez się i żaden głos nie sprawi, że nagle nabiorą większego sensu :).
I teraz to co najlepsze w całej grze - muzyka! Ścieżka dźwiękowa jest naprawdę udana. Każda lokacje w grze ma swój motyw. Symfoniczny, patetyczny, wolny, smutny, wszystko genialnie dopasowane do klimatu i wydarzeń na ekranie. Jeden z lepszych soundtracków jaki słyszałam.
Błędy były, plusy były, czas na podsumowanie i wystawienie oceny. Z tym ostatnim miałam dość duży problem, ponieważ jest to jedna z tych gier, która połowę graczy odrzuci, a resztę zachwyci. Naprawdę trzeba dać grze szansę na pokazanie zębów, wtedy te 20 godzin przesiedzianych przy konsoli będzie naprawdę przyjemnie spędzonym czasem. Może gra nie ma otwartego świata. Może jej wykonanie nie stoi na najwyższym poziomie. Ale to co w grach RPG cenię sobie najbardziej - mianowicie fabułę - ma wykonane perfekcyjnie. Gra jest spójna, wszystkie wątki zostają wyjaśnione. Widać, że twórcy od początku mieli pomysł na poprowadzenie historii i podanie jej w bardzo przystępny sposób.
Poza tym to jedna z niewielu gier, która naprawdę przypomniała mi "stare dobre czasy", kiedy RPGi zachwycały opowieścią, a nie ilością poligonów na włosach bohatera.
Ode mnie za dobre chęci Infinite Undiscovery dostaje: 4/5.
Plusy:
+ epickość fabuły :)
+ muzyka !
Minusy:
- grafika nierówna, czasem wręcz brzydka
Ocena: 4/5
Obrazki z gry:
Dodane: 19.11.2010, zmiany: 21.11.2013