Sylvan Tale |
|
Wydania |
1995() 2001() |
Ogólnie
|
Bardzo proste rpg - mamy bowiem tylko jeden współczynnik - HP, które jednak w zależności od naszych poczynań może wzrosnąć - czyli coś na kształt levelowania ;-) Bohater może przyjąć jedną z sześciu form - m.in. kreta :-)
|
Widok
|
Izometr
|
Walka
|
Zręcznościówka
|
Recenzje |
Ostatnio opisywałem wyłącznie tytuły Segowe i muszę szczerze powiedzieć, że byłem zdruzgotany i niemalże obrzydła mi dalsza egzystencja, ale tylko niemalże, bo opisywany dziś tytuł podniósł mnie na duchu i uleciałem jak w Supermanie "Up, up in the sky". Moja biedna psychika wróciła do normy, a gra dała nadzieję na odnalezienie innych znośnych tytułów na konsole Segi. No ale do rzeczy.
Fabuła:
Na początku gra wita nas "intrem" (statyczne obrazki plus napisy), w którym mowa jest o chłopaku który pewnego razu zauważa "błyszczące coś" na szczycie wielkiego i starego drzewa rosnącego obok jego wioski. Po wspinaczce okazuje się, że to "coś" mówi mu o zbliżającej się zagładzie ludu Sylvanów (czy coś w tym stylu) i oczywiście jak to w takich sytuacjach bywa tylko my możemy temu zaradzić. My chłopiec! a nie jakiś mężczyzna postury Conana barbarzyńcy dzwigającego uświęcony miecz pertryfikacji i wiecznej sracz... khm. Nikt nie mówił że będzie łatwo, tym samym cała odpowiedzialność spada na małego chłopca. Kiedy już to wszystko się skończy, to nawet nie wyobrażacie sobie ile jego rodzice wybulą na terapeutę, bo chłopak zacznie moczyć się w nocy, a ścianę będzie ozdabiał jelitami wrogów których pokonał... chociaż czy Slimy- tudzież żelki mają jelita:D. Ehhh koszmar Wietnamiu dopadnie każdego weterana... ups to chyba nie ta bajka;) Ale wracając do tematu: jedynym sposobem na uratowanie sytuacji jest zebranie 6 Dropletów (nie mam pojęcia jak to przetłumaczyć, to coś w stylu małego kryształku) ukrytych w jak się zapewne domyślacie ciemnych i ponurych miejscach.
Rozgrywka:
Z radością stwierdzam, że to pierwsze rpg na maszynke Segi, w które grało mi się całkiem dobrze. Gra czerpie garściami z serii "... of mana", czyli jest łażoną bitką z rpgowymi elementami jak ekwipunek i tym podobne sprawy. Wszystko jest niezwykle uproszczone ze względu na to, że konsolka posiada 2 przyciski (plus przycisk start), tak więc mamy uderzenie mieczem i popychanie obiektów (skrzynki itp.). W sumie to biegamy sobie po świecie rozmawiając, tłukąc żelki i rozwiązując nieskomplikowane zagadki - taki standardzik znany z wielu innych zręcznościowych rpg jak choćby np. wspomniana wcześniej Secret of mana. Nic więcej od życia nie trzeba gdy mamy ochotę na zręcznościową wyżywkę.
Grafika:
I tu jestem szczęśliwy, naprawdę w końcu mogę stwierdzić, że znalazłem grę Segi przewyższającą wielkie N pod względem graficznym. Bo rok 95 to panowanie GBC na rynku handheldów, a grafika w GBC do dobrych nie należała, a o płynnej animacji można było śnić. Tu natomiast wszystko jest płynniusieńkie, animacja dopracowana (nawet takie szczególiki jak falujące włosy bohatera przy zeskakiwaniu z większych wysokości), sama grafika też prezentuje się wyśmienicie (jak na 95 rok) i wątpie by GBC mógł ją pociągnąc zachowując do tego płynność animacji. Sama grafika prezentuje się jakby stała na pograniczu GBC i GBA. Jest niezła, śmiem twierdzić że jak na rok wydania prezentowała szczytowy poziom handheldowskiej grafiki (i chociaż raz Sega prześcignęła wielkie N).
Muzyka:
I tu było całkiem nieźle, nie były to wprawdzie całkiem przyzwoite dźwięki które można usłyszeć na GBA, ale nie były to też zgrzyty i piski GBC, jednym słowem całkiem poprawnie.
Podsumowując:
Jeśli podobało ci się Snesowe Secret of mana lub Sword of mana z GBA i lubisz tego typu rozgrywkę, spróbuj jak to smakuje w wykonaniu Segi, może ci się spodoba. A jeśli lubujesz się tylko w turowych i spokojnych rpgach to też śmiało zagraj, od czasu do czasu dobrze jest rozruszać palce.
Ocena: 4=/6
Obrazki z gry:
Dodane: 21.07.2005, zmiany: 21.11.2013