Final Fantasy III |
|
Wydania |
2006() 2006() 2009() |
Ogólnie
|
Remake wersji NESowskiej po raz pierwszy wydany oficjalnie w USA w języku angielskim. Poprawiona została oczywiście grafika i cała otoczka, dodane prześlicznej urody filmiki, ale gra pozostała nadal ta sama.
|
Widok
|
izometr 3d
|
Walka
|
turówka
|
Recenzje |
Poloneza czas zacząć...
A udział weźmie w nim kolejne dziecko remake'owej manii Square-Enix. Tym razem na tapetę poszła najmniej chyba znana, trzecia część sagi. Jej odnowiona wersja miała oferować ulepszoną grafikę i poprawioną fabułę, jednocześnie zachowując dawny klimat i grywalność. Obietnice jednak obietnicami, najważniejsze, jaki był ich efekt.
Od razu przyznam, że NESowski oryginał wspominam bardzo ciepło. Mimo ewidentnych braków, spowodowanych głównie liczbą lat na karku, grało się w niego nadzwyczaj przyjemnie. Na większość niedoróbek można było przymknąć oko, więc do przełknięcia zostawała jedynie archaiczna grafika, choć jak na standardy owej konsolki była nadspodziewanie dobra. Czas jednak płynie niemiłosiernie i to, co było dopuszczalne w 1990 roku, dzisiaj na przenośnej konsolce Nintendo trąci już porządnie myszką.
Jak miło, mam imię! Tylko gdzie moi koledzy?
Gra wita nas świetnym intro, po którym lądujemy w menu głównym. Teraz tylko wybór nowej gry i... Zupełnie jak w pierwowzorze wpadamy do dziury i lądujemy w jaskini. I tu pierwsza (poza grafiką, ale o tym później) nowość: miast czwórki bohaterów mamy jednego, domyślnie obdarzonego imieniem Luneth. Do tego jest on scharakteryzowany krótkim opisem. Niestety, jak się w trakcie gry okaże, to w zasadzie wszystko, czego się o nim dowiemy. W ciągu pierwszych dwóch godzin dołączy do niego trójka towarzysza, którzy będą mieli równie głębokie charaktery. Zapomnijcie o jakichkolwiek rysach psychologicznych. Obiecywane zmiany fabularne ograniczają się do scharakteryzowania anonimowych dotąd bohaterów i garstki ubogich dialogów. Kiedyś może i było to do zaakceptowania, ale nie dzisiaj! Także napotkane postacie prezentują równie żałosny poziom.
Większych zmian fabularnych, jak łatwo się domyśleć, brak. Równowaga pomiędzy dobrem i złem została zachwiana na korzyść tego drugiego, więc Leneth i spółka zostają nowymi wybrańcami kryształów i ruszają z odsieczą uciśnionym miastom i wioskom. Nikt, kto zagrał w oryginał, nie powinien czuć się zagubiony, zwłaszcza, że poza nowym wyglądem większość lokacji pozostała niezmieniona.
Nowości? Ale czemu one takie malutkie?
Jakie zmiany wprowadzono? No cóż, tutaj autorzy rzeczywiście zaszaleli, bo wzięli się głównie za oprawę audiowizualną. Inne zmiany są jedynie kosmetyczne. Ot, nowa klasa postaci, możliwość pogadania z towarzyszącym nam akurat NPCem, nowy loch, lekkie zmiany w systemie klas, MoggleNet (możliwość wysyłania wiadomości do innych graczy i NPCów)... I to w zasadzie wszystko. Rozmieszczenie pomieszczeń, archaiczny system magii i tym podobne rzeczy pozostawiono takimi, jakimi były.
No, chyba, że dodamy coś, co pozostawiło mnie z otwartą jamą gębową i w głębokim szoku. In minus, niestety. Otóż, w czasie gry w zasadzie z summonów nie korzystałem. Jednak po zdobyciu Bahamuta chęć ujrzenia jego potężnego Mega Flare zrobiła swoje. Szybka zmiana czarnego maga na summonera, walka... I wspomniany szok. Bo zamiast spodziewanej masakry przeciwników król smoków rzucił na moją drużynę Haste!!! Miało to związek z jakimiś (tak, a jednak jeszcze coś się znalazło) zmianami w zasadach przywoływania potworków, których jednak, przyznam się bez bicia, nie miałem sił opanować.*
I jeszcze jedno - nowy loch. O nim też nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć, gdyż dostęp do niego wymaga wysłania kilku wiadomości do innych graczy, tych zaś nigdzie pod ręką nie miałem. Podobnie ma się sprawa z nowym jobem, Onion Swordsman.
Graficznie i muzycznie
Wreszcie dochodzimy do najbardziej widocznych i słyszalnych nowości. Długo pisać nie będę, ograniczę się do konkretów. Grafika zła nie jest, ale kiepskiej jakości tekstury zbyt często rzucają się w oczy. Design postaci może się podobać, dla mnie jednak są one zbyt dziecinne. Podczas walk zredukowano liczbę przeciwników, nie wprowadzono także podchodzenia do atakowanej postaci, przez co wciąż mamy machanie mieczami w powietrzu. Przy obiecywanym skoku technologicznym jest to rozwiązanie zupełnie nie na miejscu.
Co do muzyki - to chyba najlepiej wykonany element całej gry. Dopasowana do sytuacji, dobrej jakości, słucha się jej po prostu bardzo dobrze. Tylko oryginalny battle theme jakoś wydawał się mi dużo lepszy od tego, jaki teraz mamy.
Save me, if you can
Na sam koniec wisienka na torcie, czyli cyrki z zapisywaniem gry. Nie rozumiem, jaka pokręcona logika powstrzymała chłopaków z S-E przed umieszczeniem w lokacjach save pointów. Zamiast tego zostawiono możliwość zapisu jedynie na mapie świata. To moim zdaniem NAJWIĘKSZY MINUS tej gry. Tak jest, wielkimi literami, bo kolejna śmierć drużyny w walce z bossem, po półtoragodzinnym przebijaniu się przez lochy doprowadzić może do poważnych uszkodzeń konsolki i załamania nerwowego. W tym momencie po raz pierwszy skorzystałem z opcji cheatów na programatorze i włączyłem możliwość stałego zapisu w menu. Bo niby quick save jest, ale w wypadku porażki nie jest przydatny w ogóle. Powiem tyle, że gdyby nie to wspomniane oszustwo, do skończenia gry najzwyczajniej zabrakłoby mi cierpliwości.
Podsumowanko
Jaki więc będzie mój werdykt? Jeżeli ktoś tęskni za staroszkolnymi jRPGami i chce czegoś w dawnym, nieraz archaicznym stylu, nowy Final Fantasy III może się mu spodobać. Jeśli jednak ktoś oczekiwał rewolucji i nowoczesnych rozwiązań, to musi szukać gdzieś indziej. Bo ta baśń może i potrafi zapewnić parę chwil (czyli ok. 25 godzin) w miarę dobrej rozrywki, ale tylko pod warunkiem, że nie oczekujemy od niej cudów i przymkniemy oko na część niedoróbek.
Plusy:
+ stary "Final" w nowych szatach.
+ parę nowych rzeczy
+ dobra muzyka
+ potrafi wciągnąć
Minusy:
- za mało nowości, za dużo starych rozwiązań
- archaiczny gameplay
- grafika miejscami słaba; dla niektórych - design postaci
- Save!!!
Moja ocena: 7/10 (oczekujący powiewu świeżości mogą śmiało odjąć jeden punkt.)
* Już po fakcie doczytałem, że efekt użycia summona jest losowy - może być to zarówno atak, jak i wpływ na status. Z tego powodu przyzywane potwory stają się jeszcze mniej użyteczne.
Tekst za zgodą autora i wszystkich zainteresowanych stron przedrukowany z http://innerworld.pl/index.php.
Tak się zastanawiam, czy jest w ogóle sens pisać tę recenzję. W zasadzie mógłbym tu wkleić link do recenzji współzałoganta JRKowego okrętu, imć Kaykooza, który już zdołał opisać ze szczegółami trzeciego Finala już 7 lat temu. Wystarczyłoby tylko dopisać, że grafika ładniejsza, muzykę zremasterowano, a całość wciśnięto do NDSowego kartridża, który jest jakieś dwadzieścia razy mniejszy od tego, który wciskano wieki temu do NESa i miałbym zadanie z głowy.
Ale nie ma tak łatwo, zresztą trzeba dbać o reputację i respekt na mieście. Poza tym zabierać się po raz kolejny do trzeciego Finala (uznanego za jedną z najbardziej rewolucyjnych i zarazem rewelacyjnych części sagi) warto także z innego powodu- wersja na DualScreena to pierwsze oficjalne wydanie tej gry w normalnym, niezakrzaczonym języku. Dla młodszych stażem graczy oraz dla większości polskich odbiorców nie ma to i tak większego znaczenia, bo odwieczny dylemat z numeracją części Finali nie jest dla nich bolączką. Ale starzy konsolowi wyjadacze z USA zostali skrzywdzeni przez ichnich dystrybutorów paskudną zabawą z chronologią, przez co także większość zachodniego świata żyła w mylnym przekonaniu, że Japończycy nie potrafią liczyć, gdyż zaraz po części trzeciej na SNESa wypuścili część siódmą na Playstation. Dopiero po latach gracze dowiedzieli się, że grali w szóstą odsłonę Fantazji (moim skromnym zdaniem- najlepszą ze wszystkich, ale ten temat zostawmy na inną okazję), zaś trójka, czwórka i piątka ich ominęły.
Wreszcie, po dwudziestu (!!!) latach od pierwszego wydania Final Fantasy III, gracze spoza kraju kwitnącej wiśni mają okazję zapoznać się z tym tytułem w pełni legalnie (choć i tak jak wszyscy wiemy fanowskie tłumaczenia na wersję emulowaną krążą od lat po sieci). I po bliższej analizie tego, co zostało zawarte w wersji na NDS, okazuje się, że samo kopiuj-wklej recenzji Kaykooza nie wystarczy. Bo parę zmian w ciągu tych dwudziestu lat jednak zaszło.
I nie mowa tu oczywiście wyłącznie o oprawie graficzno-dźwiękowej, choć te zostały rzecz jasna odpowiednio podrasowane pod gusta graczy z dwudziestego pierwszego stulecia. Pożegnano się więc z urokliwą, ale już trącącą myszką grafiką 2d i wszystko wyrenderowano od początku w trzech wymiarach. Jednak trzeci Final na DSa to jeden wielki hołd dla swej starszej poprzedniczki, zatem nawet po tak drastycznym przeskoku z 8bitowej grafiki na pełen współczesny wypas (a przynajmniej na tyle, na ile pozwalają możliwości nowego handhelda Nintendo), starzy fani poczują się jak w domu. Mimo że nasi herosi, ich przeciwnicy oraz tereny, po których się poruszamy, nabrały głębi i wyładniały, programiści podeszli do nich z pełnym szacunkiem- przeciwnicy wyglądają jak ich wiekowi poprzednicy, stroje naszych gierojów, zależne od profesji, także na pierwszy rzut oka powiedzą wyjadaczom, kto jest kim nawet bez czytania opisów w okienku drużyny, zaś ci, którzy wciąż pamiętają fabułę i lokacje, które należało odwiedzić, będą poruszać się po mapie świata z zamkniętymi oczami. Dodajmy jeszcze, że muzyka mistrza Nobuo Uematsu także została odpowiednio podrasowana, ale nic poza tym- soundtrack, poza dostosowaniem go do nowocześniejszych standardów zapisu dźwięku, pozostał nietknięty. Chwała chłopakom ze Squaresoftu, gdyż z tak wiernym remake'iem, dbającym o najmniejsze pierdółki, byle dobrze wpłynąć na samopoczucie oddanych fanów, dawno się juz nie spotkałem.
Nie oznacza to, że "świeżaki" nie znajdą tu nic dla siebie. Owszem, wielu przyzwyczajonych do nowoczesnych rozwiązań w erpegach może nieco pomarudzić, gdyż cały system zdobywania nowych profesji, ekwipunku i doświadczenia pozostał nietknięty, a co za tym idzie- może niektórych znużyć, ale już dla samego miażdżącego do dziś (przypomnę- gra ma już dwadzieścia lat!) pomysłowością systemu zawodów, jakimi może parać się drużyna, warto sięgnąć po tę pozycję. Bo system to prosty do opanowania, a jednocześnie niezwykle złożony, a odpowiedni dobór odpowiedniego zajęcia (które można zmienić w każdej chwili) pozwoli nam na sprawniejsze i szybsze pchnięcie fabuły dalej (pozwolę sobie przywołać jednego pamiętnego paskudnika- Garudę, i sposób na jego pokonanie z pomocą jednej konkretnej profesji), choć oczywiście możemy się trzymać raz wybranych zajęć, a w razie problemu podbić kilka leveli łażąc po świecie i tłukąc szeregowe stworki. Piękne w tym systemie jest właśnie to, że nic na nas nie wymusza i każdy wybrany przez nas styl gry jest dobry, wymaga po prostu mniej lub więcej wysiłku. Zawsze znajdziemy tu coś dla siebie, niezależnie czy preferujemy klasyczną erpegową drużynę (odporny wojownik, szybka, zadająca duże obrażenia postać, ktoś od leczenia i mag walący czarami we wroga), czy też może nieco bardziej finezyjne sposoby rozprawiania się z przeciwnikami. Profesji mamy tu (o ile się nie mylę) dwadzieścia, więc dla każdego coś miłego.
Mimo że wprowadzono pewne drobne zmiany w owym systemie klasowym (fani poprzedniczki wyczują odmienne zbalansowanie klas i przestawioną kolejność ich zdobywania, gdyż programiści dorzucili nowy kryształ, który udostępnia najpotężniejsze z zawodów), jak i parę nowych miejscówek, główna oś scenariusza pozostała nietknięta. Wciąż wszystko obraca się wokół ratowania świata przez naszych czterech osieroconych herosów. Tu też niezaznajomieni ze starszym Fajnalem gracze mogą ponarzekać- mimo paru zakrętów, historia jest prosta jak drut i nie należy się tu spodziewać jakichś dramatów rodem z siódemki czy miłosnych perypetii z ósemki. Ale nie o trywialną fabułę w zabawie chodzi, a o wybitnie miodny gameplay. Całość starcza na bardzo długo (przed ostatnim bossem miałem na zegarze gry czterdzieści parę godzin, odwiedzając po drodze większość opcjonalnych lokacji) i tylko najwięksi malkontenci będą się nudzić ciągłą walką (losowe spotkania na mapie świata trafiają się czasem z kilkusekundową częstotliwością, ale tylko dzięki nim możemy zdobywać doświadczenie, więc ma to sens) i smęcić na dość przestarzały system ekwipunku i magii (znane wszystkim malutkie ikonki, tyle że tym razem silnik graficzny pozwala na zobrazowanie zdobytej broni w dłoniach bohaterów na ekranie walki, a efekty czarów wyglądają rzecz jasna nowocześniej). Do wad zaliczyć też można niewykorzystany potencjał dwóch ekranów DSa (górny, poza kilkoma momentami, zasadniczo pozostaje niewykorzystany), sejwowanie tylko na mapie świata oraz zerową przydatność nintendowego stylusa, przez co wielu go odłoży i będzie grać tylko za pomocą przycisków, ale to naprawdę drobnostki, biorąc pod uwagę, jak wielką porcję radości kryje w sobie remake trzeciego Finala. Ode mnie, starego wyjadacza, który po raz kolejny odbył nostalgiczna podróż do zamierzchłych czasów: 5/5. I znaczek jakości "Yoghurt poleca".
Moja ocena: 5/5
Obrazki z gry:
Dodane: 24.05.2008, zmiany: 04.12.2013