Fallout: Brotherhood of Steel |
|
Wydania |
2004() 2005() |
Ogólnie
|
Gierka osadzona w świecie znanym z trzech falloutów, ale według słów największego ich znawcy (jego recka odrobinę niżej) jest to zbrodnia dokonana na dobrym imieniu serii. Z genialnego rozbudowanego erpega zrobiono bowiem prostackie do bólu hack&slash.
|
Widok
|
3d
|
Walka
|
Czas rzeczywisty
|
Recenzje |
Nie należę do graczy malkontentów, tych żyjących nostalgią 24h na dobę i piszących petycje do Blizzarda o zmianę szaty graficznej Diablo III. Do grania jako hobby podchodzę realistycznie, nie biorę udziału w wojnach o wyższość jednej platformy nad inną, nie uważam, żeby jakakolwiek seria warta była darcia szat nad tłamszeniem jej dziedzictwa. Gracze zaś w pewnej części składają się z ludzi, którzy wszystko co wokół światka się dzieje traktują niesamowicie serio. Jedni psioczą nad zbliżającą się komerchą jaką będzie – oczywista oczywistość – Fallout 3. Kolejni słysząc czarne wieści nt. sprzedaży gier na PC wykrzyczą zaraz swoją pogardę dla zachodniego, zidiociałego świata gdzie gry pisane pod pada jasne, że głupsze są niż te na WASD i myszkę. Kolejna grupa, ochoczo się będzie wspólnie psychicznie masturbować nad Final Fantasy VII, prychając z wyższością na zapowiedzi FFXIII. Pozostali, w miarę normalna większość, zamiast marnować czas na bzdety będą zwyczajnie cieszyć się rozrywką.
A BoS tejże rozrywki może podarować niemało.
Słowo o adwokacie:
Z serią Fallout kontakt po raz pierwszy dzięki wersji demo zawartej na płytce CDA. Kilka lat później pożyczony Fallout 2 koliduje z egzaminem po ósmej klasie podstawówki, czeka na lepsze, wakacyjne czasy. Nowe doświadczenie i skończona po kilku tygodniach gra zachęca do sięgnięcia po pierwszą część . Pełna wersja wychodzi w CDA, niestety nie spełnia nawet ułamka oczekiwań. Skok pomiędzy częściami okazuje się być zbyt duży. Fallouta kończy jedynie dwa razy, aby więcej po niego nie sięgnąć. Tactics przegrywa konkurencję ze starym, ale jarym, Jagged Alliance 2. Do dziś leży głęboko zakopany, aby nie przypominał swoim widokiem wyrzuconych w błoto pieniędzy.
Reasumując: z serii uważa jedynie dwójkę za godną licznych pochwał, do zbliżającego się F3 podchodzi z ostrożnym entuzjazmem.
Rozprawa (czyli za i przeciw)
Jednym z głównych zarzutów wobec BoS jest fakt, że nie jest on trzecią częścią Fallouta. Jest to o tyle bezpodstawne, że tak jak z Dark Alliance, nikt nie twierdził, że ma to być konsolowy odpowiednik czy też kontynuator pctowych serii. Na zachodzie znane jest pojęcie „spin-off” i w takich kategoriach też BoS powinien zostać oceniany. Porównywanie tego tytułu do głównej linii Fallouta jest tak logiczne co Medal of Honor na GBA i na PC. Założenia rozgrywki są całkowicie różne, Interplay nie stawiał sobie innego celu jak stworzenie zręcznościowego, rpgopodobnego wygrzewu w znanym i lubianym świecie. Jeśli ktoś poczuł się oszukany, powinien wcześniej zapoznać się z zapowiedziami ( i napisami na tylnej części pudełka ). Jako hack’n’slash natomiast BoS radzi sobie całkiem nieźle.
Zgadza się, ani wybór postaci, ani fabuła, ani głębia systemu nie zatrważają. Wszystko występuje w znikomych ilościach aby przestojów było jak najmniej. Dlaczegóż twórcy zdecydowali się na takie rozwiązanie, nawet jak na konsole sprawiające wrażenie zbyt prostego (prostackiego?). Pewnie mieli nadzieję, że gracz do konsoli zaprosi kolegę/brata/dziewczynę. :> BoS należy traktować jako produkt multiplayerowy. Mieszanka niezłej grafiki, sporego arsenału i licznej ilości lokacji do zwiedzenia sprawia, że rozgrywka staje się nie mniej miodna niż w Chaos Engine na Amigę CD32. Rozbudowane dialogi, zbyt wiele kombinowania nad rozwojem postaci – te elementy nie sprzyjałyby szybkiej i efektownej wymianie ognia.
BoS jednak, co by nie mówić, zasłużył na co najmniej kilka miesięcy katorgi. Ostatnie etapy robią tandetne wrażenie, zabijanie mutantów, deathclaw’ów i robotów strażniczych nie daje nawet częściowo tyle frajdy co bandytów i ghouli. Można się też przyczepić do zbytniej liniowości, faktycznie granie po raz kolejny, nawet w dwie osoby, nie dostarcza już zbyt wielu wrażeń.
Werdykt
Z częścią zarzutów wobec BoS nie można się nie zgodzić. W singlu rozgrywka nie jest wystarczająco rozbudowana, żeby wygrać z konkurencją na rynku action rpg, a jako strzelanina zbyt mało miodna aby przebić się przez masę tytułów na PS2. Jednak jako dodatek do piwnego wieczoru ten tytuł spisuje się lepiej niż dobrze. Chociaż w godnym towarzystwie to nawet w bierki można grać…
Ocena: 5/10, dla dwóch graczy mocne 7.
PS. Obrazoburczy i prowokacyjny ton jest częścią mowy obronnej, autor nie miał na celu nikogo urazić, a szczególnie Yoghurta :)
Dziwi mnie, że pod tym... czymś podpisał się Interplay (wydawca i producent zarazem). Zawsze uważałem ich za geniuszy (nawet, gdy im nie wyszło przy niesławnym Descent to Undermountain albo nawet Lionheart) i nie spodziewałem się, że pod nazwą niemal świętą ośmielą się wypuścić coś tak prostackiego. Zrozumiałbym, gdyby omawiany dziś Fallout: BoS (błagam, nie mylcie tego tytułu z naprawdę dobrym taktycznym Falloutem z peceta) zwał się zupełnie inaczej- wtedy zapewne przeszedłby bez większego echa i mało kto by go zauważył. Ale jako że w tytule pojawiło się słowo elektryzujące tłumy, mało kto przeszedł obok obojętnie. I mało kto psów na owym dziwacznym tworze nie wieszał.
Jestem w stanie pojąć, iż specyfika zarówno samej konsoli (szczególnie kontrolera) jak i dość, nazwijmy to, inne spojrzenie graczy konsolowych na RPG mogły wymusić kilka zmian w strukturze rozgrywki i wydawanie takich a nie innych gier, nastawionych na akcję i elementy zręcznościowe. Nie przeszkadzało mi to nijak w genialnych Final Fantasy, ba, potrafiło oczarować, zarówno odmiennym podejściem do tematyki erpegowej jak i fabułą. Ale dwa sztandarowe przykłady, dlaczego NIE przenosić rdzennie pecetowych gier fabularnych na konsole pokazały dobitnie, iż pod pewnymi względami lepiej nie ruszać i nie bałamucić legend. Mowa oczywiście o Baldur's Gate: Dark Alliance i o dzisiejszym... przypadku.
Oba te programy łączy fakt, iż podpinając się pod wręcz kultowe serie, co nieco zarobiły, mimo że nie były choć w 1/10 podobne do oryginałów. Obie też są po prostu prymitywnymi do bólu hack-n-slashami. Do gatunku owego nic nie mam, takie Diablo przykuło mnie do monitora na dłuuuugie godziny. Ale tak Diablo, jak i np. Dungeon Siege miały coś, co zwykło się zwać w growym światku "miodnością". Tutaj zaś nie znajduję jej ani odrobinki.
Owszem, w tym falloutopodobnym tworze da się znaleźć kilka zalet. Grafika cieszy oko, nie jest to klasyczne izometryczne 2d jak w poprzednikach- mamy tu pełne 3d ze sporą warstwą wielokątów na postaciach i tłach. Efekty świetlne, wybuchy i tym podobne bajery też są niczego sobie. Muzyka- nawet potrafi wpaść w ucho, choć nie ma tu rewelacji w stylu "Maybe" otwierającego Fallout 1 czy tła muzycznego w Modoc z dwójki. Lecz na cóż mi to, skoro poza dość niezłą oprawą gra nie oferuje nic więcej?
W porównaniu z poprzednikami, już sam wybór postaci wygląda ubogo. Z początku mamy 3 bohaterów do wyboru (kobitka i dwóch facetów), przy czym niewiele się od siebie różnią poza facjatami. Nie można ich zmodyfikować, zaś genialny system charakterystyk SPECIAL poszedł w diabły i został paskudnie uproszczony aż do granic przyzwoitości. Cóż z tego, że mamy (typowe dla konsol) ukryte postacie, odkrywane wraz z postępami w grze, skoro też niewiele odmienić mogą one w samej rozgrywce?
A gdzie jest fabuła, złożona, wielowątkowa, z kilkoma zakończeniami i masą questów pobocznych? W tej grze się jej nie znajdzie- pretekstowa historyjka o zaginionych członkach naszego oddziału Bractwa Stali ma usprawiedliwiać nasze brnięcie do przodu i przebijanie się przez niezliczone hordy raidersów, ghuli, radskorpionów, robotów i supermutantów.
Walka to także bardzo kontrowersyjny element całości- niby barwna i dynamiczna, ale tak naprawdę zbyt chaotyczna i w efekcie po prostu włączamy auto-celowanie i ciśniemy przycisk na padzie odpowiadający za strzał (tudzież uderzenie). Zero pomyślunku, zero taktyki, no i nie zauważyłem też celowania w poszczególne części ciała, obecnego w poprzednich odsłonach. Dobrze, że przynajmniej zmiany broni można dokonać za puknięciem w jeden button, oszczędzono graczom żmudnego włażenia do ekwipunku.
Jako ciekawostkę dodać można, iż dano też możliwość skakania, uników i kucnięcia. Dwie pierwsze opcje bywają przydatne (do pokonania przeszkód terenowych i uchylenia się przed strzałami i ciosami wrogów), ale dla ostatniej nie znalazłem żadnego zastosowania.
Sam ekwipunek też wygląda ubogo- jedynie przy arsenale oddanym w ręce naszej postaci autorzy wykazali się inwencją, choć nie uświadczymy żadnych nowości, jeśli graliśmy w Fallout Tactics. Reszta inwentarza zaś to tylko stimpaki, karty do otwierania drzwi i parę innych mało znaczących bzdetów.
Krótko i treściwie mówiąc- bieda, mili państwo, bieda. I nawet cudowne "War never changes" nie ratuje tej produkcji od totalnej porażki. Ci, którzy Fallouta znają i kochają, będą pikietować przed sklepami sprzedającymi tą grę, żądając jej spalenia na stosie w imię wyższych racji. Ludziom, którzy nigdy w Fallouta żadnego nie grali, produkt może się spodobać, ale tylko na jakieś parę godzin, bo tyle potrzeba na ukończenie gry za pierwszym razem. Jeśli komuś zachce się przechodzić ją za drugim, zejdzie mu pewnie ze 3-4 godzinki. Ale nie znam nikogo, komu chciałoby się obcować z Fallout:BoS więcej niż raz. Szczerze odradzam.
Moja ocena: 2/10 (punkt za oprawę, punkt za proste sterowanie).
Obrazki z gry:
Dodane: 04.08.2005, zmiany: 21.11.2013