Metal SagaMetal Saga: Sajin no Kusari (JAP) |
|
Wydania |
2005() 2006() |
Ogólnie
|
Japońskie spojrzenie na otwartego rpga.
|
Widok
|
izometr
|
Walka
|
turowa
|
Recenzje |
Jest rok 1995, schyłek żywota konsoli Super Nintendo. Firma Crea-Tech tworzy nietypowego jak na japońskie warunki rpga pod tytułem: Metal Max Returns. Jest to trzecia część gry z serii Metal Max; nietypowość tytułu polega przede wszystkim na niespotykanej nieliniowości. Była to chyba jedna z pierwszych tzw. „sandboxowych” gier. Dość nietypowy był też świat gry, bo zamiast elfów i magii dostajemy zdewastowany, post-apokaliptyczny świat. Gra niestety nigdy nie wychodzi poza rynek Kraju kwitnącej wiśni, lecz podobnie jak wiele innych pozycji na Snesa doczekuje się (raptem 12 lat po premierze gry) fanowskiego patcha tłumaczącego. Bagatela 11 lat po wydaniu gry i schyłek żywota kolejnej konsoli na rynku pojawia się czwarta odsłona serii Metal Max o tytule Metal Saga, tym razem trafiając w końcu na rynek amerykański. Jako, że doszliśmy do sedna dzisiejszej recenzji czyli Metal Sagi, właśnie czas zakończyć ten historyczny nieco wywód i rzucić nieco konkretów.
Fabuła:
Fabuła
nie gra w tej grze zbyt dużej roli. Ot jesteśmy młodym wyrostkiem
żyjącym w zdewastowanym post-apokaliptycznym świecie, ponad
wszystko pragnącym zostać łowcą nagród. Żegnamy naszą matkę i
siostrę i ruszamy w wielką przygodę... i to by było na tyle.
Fakt, spotykamy po drodze paru dziwaków, jakichś tajnych agentów
będących mieszanką facetów w czerni i Blues Brothers, którzy
zdają się być jakimiś grubszymi konspiratorami. Lecz tak naprawdę
w grze pod względem fabularnym dzieje się niewiele. Można rzec, że
fabułę piszemy sobie sami. Ba! Możemy nawet zakończyć grę
dokładnie 1 minutę po tym jak przejmiemy sterowanie nad głównym
bohaterem. To jest właśnie w grze dość ciekawe - zakończenia.
Jest ich kilka i jak już wspominałem możemy np. zakończyć grę
powracając do rodzinnego domu, by zostać mechanikiem tak jak
mamusia sobie tego życzyła czy np. żeniąc się. Przy każdym
zakończeniu gra wyświetla nam statystyki i zazwyczaj zabawną
historyjkę o naszej przyszłości. Gdy wybrałem ożenek gra
poinformowała mnie, że wraz z małżonką założyłem dochodowy
biznes, by w chwilę potem opisać jak spektakularnie zbankrutowałem.
Naturalnie nic nie stoi na przeszkodzie, by dociągnąć wszystko do
końca i uzyskać „prawdziwe” zakończenie.
Czytałem trochę
opinii o tytule i dla wielu recenzentów fabuła czy też może
właściwy jej brak był tym, co pogrzebało dla nich Metal Sagę.
Widzi mi się jednak, że nie załapali chyba ducha serii; zresztą
otwartość świata wymusza poniekąd tego typu zabieg. Jeszcze jedno
- jeśli porównać Metal Sagę do jej starszego brata z Super
Nintendo, to w porównaniu z poprzednikiem fabuła została znacznie
rozbudowana.
Rozgrywka:
Grę zaczynamy
jako przysłowiowy gołodupiec. Nie mamy właściwie nic prócz tego,
z czym wyszliśmy z domu. Każdy szanujący się łowca nagród
potrzebuje solidnego sprzętu, bo świat niestety nie jest zbyt
przyjazny, potwory są zbyt przerośnięte i by z nimi walczyć
potrzebujemy jakiegoś czołgu czy choćby opancerzonego wozu. Od
tego właśnie zaczynamy naszą przygodę, musimy zdobyć jakiś
środek transportu. Gdy już tego dokonamy, możemy zająć się grą
właściwą. Co się na nią składa spytacie? To na co tylko macie
ochotę. Można zapolować na potwory, za które wyznaczona jest
nagroda, ubić bossa, za którego wyznaczona jest pokaźna sumka,
znaleźć lepszy pojazd, poszukać towarzyszy niedoli... przepraszam,
przygody oczywiście. Opcji jest naprawdę sporo, a i świat jest w
pełni (no prawie... jedynie czasem zbyt potężne potwory nas
ograniczają, ale i to da się obejść) otwarty i tylko nasze
podejście do gry zdecyduje jak będzie wyglądać nasza
rozgrywka.
Kilka słów o walce: standardowa turowa, na przemian
naparzamy się po pyskach z przeciwnikiem. Wyróżnia się tu jednak
fakt, że w trakcie potyczek możemy (a nawet powinniśmy) korzystać
z wszelkich pojazdów, które znacznie podnoszą nasze możliwości
bojowe. Pojazdów jest całkiem sporo i dodatkowo możemy je
upgrade'ować.
Niestety mimo początkowego hurraoptymizmu ten
sposób prowadzenia rozgrywki zaczyna nudzić i po jakimś czasie
zazwyczaj gra leci w kąt i nie winię tu fabuły czy też jej braku.
Niestety nie pasuje mi tu japońska wizja sandboxowego rpg. W jrpgach
znacznie lepiej sprawdza się liniowe poprowadzenie rozgrywki i
rozbudowana fabuła.
Grafika/Muzyka:
To
chyba największa bolączka gry. Grafika jest odrobinkę przestarzała
jak na tytuł z 2006 roku i gdyby porównać ją z choćby 5 lat
starszym Final Fantasy X, to wypada bladziutko. Jednak muszę
przyznać, że forma w jakiej przedstawiono grafikę ma też swoje
plusy. Kojarzy się ona bowiem z oldschoolowymi pozycjami. Mamy tu
sztywno zawieszoną izometryczną kamerę (z możliwością
przybliżenia i oddalenia) i lekko niezgrabną grafikę. Jednak ta
niezgrabna grafika pasuje tu ze względu na formę przedstawienia
świata, który jest wyjątkowo komiczny. Potwory są zazwyczaj
pokraczne i zabawne. Walczymy np. z wielkimi kobiecymi nóżkami w
pończoszkach zwieńczonych rewolwerem (serio). Niektórzy npc też
wyglądają jak żywcem wyjęci z drugiej strony lustra, ot choćby
facet w garniturze z maską królika albo sztampowy szalony profesor.
Co do udźwiękowienia po raz już któryś z kolei nie jestem w stanie napisać nic, bo jeśli nie jest wyjątkowo denne lub wyjątkowo epickie, szybko o nim zapominam. Tak więc jest po prostu ok.
Podsumowując:
Czy
w grę warto zagrać? Myślę, że tak, jeśli mamy ochotę zobaczyć
japońskie podejście do otwartego rpga. Należy jednak nastawić się
na to, że po paru dniach zabawy zwyczajnie rzucimy grę w kąt
znużeni jej schematycznością.
Ocena: 3 (z maleńkim plusikiem)
Obrazki z gry:
Dodane: 03.07.2009, zmiany: 21.11.2013