Paper Mario: The Origami King

Wydania
2020()
2020()
Ogólnie
połączenie gry logicznej, przygodowej iRPG z dużą dozą humoru i uroku - w świecie hydraulików. Niestety, część erpegowa w serii z odcinka na odcinek zmniejsza się - w tej niemal cała statsowa mechanika została wręcz przed graczem ukryta.
Widok
izometr
Walka
turówka
Recenzje
Uncle Mroowa
24.05.2021

Jest już kilkaset gier z flagowym hydraulikiem od Nintendo i choć nie wszyscy sobie z tego zdają sprawę, RPG to jeden z ważniejszych gatunków. A Paper Mario to długa seria, która już od kilku lat ma problemy z tożsamością. Pierwsze dwie części to względnie tradycyjne jRPG, dumnie kontynuujące tradycję rozpoczętą przez Super Mario RPG. Tytułowy “paper” był bardziej wyborem estetycznym, nie grał żadnej roli w fabule czy rozgrywce - ot, po prostu śledziliśmy przygody płaskich, dwuwymiarowych postaci na trójwymiarowych tłach. Druga część, z podtytułem “Paper Mario: A Thousand Year Door” na Nintendo GameCube jest chyba moją ulubioną, oferując kolorowych bohaterów, duży świat i zaskakująco mocną stronę erpegową. “Odznaki” (badges) zmieniały różne właściwości hydraulika, zarówno w walce, jak i poza nią, dodając grze naprawdę dużo głębi i powodów do ponownego ogrania. Od tego czasu, dostaliśmy jeszcze drugą serię gier fabularnych z Mario, tj. świetne handheldowe Mario & Luigi.

Musiała być jakaś presja, żeby w związku z tym papierowe Mariany się zmieniły, bo już trzecia część, Super Paper Mario na Wii, odeszła od tej formuły, idąc w kierunku gry akcji z elementami logicznymi, gdzie wszystkie erpegowe rzeczy zostały zepchnięte na daleki plan. Od tego momentu, Paper Mario boryka się z zadaniem, by przywrócić odrobinę magii z dawnych lat i równocześnie odróżnić się od poprzedników. Szczególnie dwie ostatnie odsłony, “Paper Mario: Color Splash” i “Paper Mario: Sticker Star” były wyjątkowo rozczarowujące, zyskując raczej mizerne oceny zarówno u krytyków, jak i fanów.

Origami King rozpoczyna się od podróży braci Mario do zamku księżniczki Peach, żeby wziąć udział w kolorowym festiwalu Origami. Kiedy docierają na miejsce, okazuje się, że księżniczka sama została przełożona na origami, a tajemniczy “Król Origami” Olliver chce zawładnąć grzybowym królestwem poprzez poskładanie wszystkich mieszkańców. Luigi wyrusza na poszukiwania zaginionego klucza do zamku (co oczywiście kończy się komedią pomyłek, której postępy śledzimy spotykając go od czasu do czasu), a Mario zostaje schwytany i zamknięty do lochu, w ucieczce z którego pomaga mu zaskakująca sojuszniczka - siostra Króla uzurpatora, Olivia, również istota z origami. Król Ollie porwał cały zamek i umieścił go na szczycie wulkanu (bardzo dramatycznie), a całość związał różnobarwnymi szarfami, które będzie trzeba najpierw zerwać, żeby dostać się do środka. Drugi koniec każdej z szarf pilnuje jeden z bossów, który jest przedmiotem użytku codziennego - piórnikiem, dziurkaczem biurowym, nożyczkami i eldrycznym monstrum z gumek recepturek.

Jest dużo uroku w tym, jak gra używa starych konwenansów i banałów erpegowych, ale przekłada na swój zabawny i bezpretensjonalny sposób. Tak jakby to było staroszkolne Final Fantasy, bohaterowie muszą zdobyć moce żywiołów (reprezentowane przez bossów wyglądających jak kaiju zrobione z origami), przechodząc przez desygnowane dungeony i pokonując bossa na końcu - co daje specjalne, finiszujące ataki.

Oprawa audiowizualna jest bardzo atrakcyjna, szczególnie jak w kilku miejscach bohaterowie wybuchają śpiewem i tańcem. Żaden z tych utworów nie ma prawdziwych słów (nie licząc różnych “bambam”, “dada” i “lala”). Połączenie trójwymiarowych plansz i dwuwymiarowych postaci zawsze było sposobem na podbicie jakości graficznej w serii, ale tym razem wygląda to lepiej niż kiedykolwiek. Wszyscy nasi przeciwnicy są origami lub wielkimi, przerażającymi machinami z masy papierowej, a sojusznicy i zwykli NPC - wycinkami z papieru. Każdy poziom jest zrobiony z elementów nawiązujących do motywu przewodniego - pełno tu tektury falistej, folii, bibułek i ścinków. Na szczęście, wypada to całkiem naturalnie i po chwili człowiek przestaje zwracać uwagę, przenosząc się do świata świstków i karteluszków. Każdy większy rejon w grze jest inny od poprzedniego - mamy lasy, pustynie, góry, park rozrywki... Ostatecznie, naprawdę odnosimy wrażenie, jakbyśmy wyruszyli w wielką przygodę i zwiedzali kolejne zakątki globu.

Paper Mario nic nie straciło ze swojego poczucia humoru. Nie wszystkie żarty są histerycznie śmieszne, ale większość wywołuje przynajmniej uśmiech na twarzy. Dowcip bywa miejscami troszeczkę zbyt meta dla własnego dobra, z bohaterami non-stop przypominającymi o tym, że są zrobieni z papieru i rzucając odniesieniami do popkultury, co może troszeczkę wybijać z przygody. Mamy nawet kilku towarzyszy podróży. Niestety, brakuje im trochę kreatywnego wyglądu z poprzednich części, jak Admiral Bobbery z A Thousand Year Doors czy Lady Bow z pierwszej części. Bobbie to zwykły Bob-omb (tylko pozbawiony lontu), a i większość NPC to wciąż (tak jak w Color Splash) tylko Toady w różnych wdziankach. To powiedziawszy, sam scenariusz dodaje im bardzo dużo charakteru. Szczególnie dobrze na tym tle wypada wspomniany wcześniej Bobbie, który ma całą drobną przygodę, z początkiem i dość wzruszającym zakończeniem.

Strona erpegowa jest, niestety, wciąż bardzo uboga. Postać nie leveluje, nie widzimy żadnych współczynników i nie dostajemy punktów doświadczenia. Nie jestem programistą i nie mam co do tego pewności, ale wydaje mi się to... iluzją. W kluczowych momentach dostajemy powiadomienie o tym, że Mario stał się silniejszy. W kilku miejscach na mapie pozostawiono serduszka, które zwiększają maksymalną ilość punktów życia. Zbieramy akcesoria, które mają za zadanie powiększyć niewidzialne współczynniki, takie jak atak czy obrona. Koniec końców, rozwój bohatera nie wydaje się być bardziej ograniczony niż w starych grach jRPG (czy nawet starszych RPG z Mario) - został po prostu ukryty przed naszymi oczami.

Każda walka jest zagadką logiczną. Plansza ma kształt koła, podzielonego na pierścienie. Podczas tury należy nie tylko uderzyć przeciwników za pomocą odpowiedniego ataku, ale i ułożyć ich odpowiednio, żeby jednym uderzeniem trafić od razu całą grupę. Jeśli nam się nie chce (albo utknęliśmy na wyjątkowo trudnej walce), możemy wykupić trochę więcej czasu do przemyśleń, poprosić uratowanych Toadów do pomocy - co, jak może się wydawać, odziera walkę z jakiegokolwiek poczucia zagrożenia. Jednocześnie gra ma całkiem ciekawy balans pomiędzy poziomem trudności, a dostępnymi zasobami.

Pieniądze są bardzo ważne. Dostajemy ich bardzo dużo, zarówno z walk, jak i ze zwiedzania mapy, ale rzeczy również dużo kosztują - akcesoria, powerupy, grzybki do leczenia. Jeśli chcemy użyć pomocy w trakcie walki, może nas to kosztować znacznie więcej niż nagroda z pojedynku. Zatem tak - każdą walkę można sobie uprościć, ale może to się skończyć niedoborem środków na powerupy później. To jest oczywiście uproszczenie dla najmłodszych, ale na szczęście nie jest pozbawione konsekwencji.

Zupełnie inaczej wyglądają walki z bossami. Tym razem Mario znajduje się na zewnętrznym pierścieniu koła i musi dostać się do przeciwnika, odpowiednio planując sobie trasę na planszy. Każdy z głównych wrogów ma swoje słabości i najbardziej efektywne strategie na pokonanie, a jedna pomyłka może okazać się tragiczna w skutkach. I tu niestety, możliwość wezwania pomocy w dowolnym momencie trochę psuje poziom trudności - byłoby miło, gdyby w tym jednym segmencie nie była dostępna albo kosztowała dużo, ale to dużo więcej.

Konfetti służy do łatania wszechobecnych dziur na mapie, co daje dostęp do nowych lokacji i różnych bonusów. Jest też dużo powodów do odwiedzania gry ponownie. Gra nagradza eksplorację poprzez znajdowanie poukrywanych poskładanych Toadów. Przyznają oni nagrody, niektórzy z nich obsługują sklepy, inni są kluczowymi NPC - wiele zawartości gry jest ukryte przed graczem zależnie od ilości uratowanych Toadów. Inne rzeczy do znajdowania to typowe dla Mario bloczki z pytajnikiem, dziury w poziomie (wyjedzone przez potwory z masy papierowej) i power-upy. Nagroda za znalezienie ich wszystkich jest względnie skromna, ale i tak powinna zapewnić dziesiątki godzin dobrej zabawy.

Jeśli chodzi o mnie, to ja wciąż preferuję starszą, bardziej erpegową formułę. Znajdowanie nowych odznak i odkrywanie ich efektów było jednym z moich ulubionych aspektów tamtych gier. Mimo to Origami King udaje się wstrzelić w odpowiedni balans pomiędzy grą logiczną, przygodową, elementami RPG i dużą dozą humoru i uroku. To na pewno jest gra robiona z sercem, czego nie można powiedzieć o wielu innych seriach, które mogą pochwalić się taką ilością odsłon. I pomimo potknięć, widać wyraźnie, że idzie ku lepszemu. Problemu tożsamości to jeszcze nie rozwiązało, ale jestem pozytywnie nastawiony na przyszłość.

Moja ocena: 3,5/5


Obrazki z gry:


/obrazki dostarczył Uncle Mroowa/

Dodane: 22.09.2020, zmiany: 24.05.2021


Komentarze:

O, też niedawno skończyłem i w zasadzie podpisuję się pod oceną ;) Gra trochę zbyt kurczowo trzyma się swojej formuły i wydaje mi się, że jest dość mocno rozciągnięta w czasie, zwłaszcza pierwsza połowa. Im dalej w las tym jednak robi się miodniej, zabawniej i ciekawiej. Trochę jakby czaił się tu zalążek jednej z najlepszych pozycji w serii ale wydany zbyt szybko i niedokończony przez covida. Mimo wszystko faktycznie krok w dobrym kierunku i może wreszcie po śmierci Mario & Luigi (bo tu chyba już nie ma co liczyć na kontynuację) Nintendo załata erpegową lukę w uniwersum Mariana :D

Spawara


[Gość @ 24.05.2021, 19:16]

Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?