Castlevania: Order of Ecclesia (Nintendo DS)

Castlevania: Order of Ecclesia

Akumajou Dracula: Ubawareta Kokuin (JAP)
Wydania
2008()
2008()
2009()
Ogólnie
Kolejna część zmagań z Drakulą - połączenie platformówki i rpg.
Widok
boczny
Walka
czas rzeczywisty
Recenzje
Spawara
Autor: Spawara
23.11.2008
Castlevania to jedna z tych serii, które mogą pochwalić się strasznie długą historią. Sam pamiętam jeszcze czasy NESa, czy czarnobiałego GameBoya, kiedy nie przywiązując zbytniej wagi do gier nazywałem ją "tym kolesiem z biczem". Jednak przez te wszystkie lata seria ewoluowała w rozbudowaną labiryntówkę w stylu Metroid, z magią, mieczem i elementami RPG, wciąż jednak zachowując swe platformowe korzenie. Mimo to brak od dłuższego czasu znaczących zmian w formule dawał się graczom we znaki. Całe szczęście panowie z Konami zadziałali i stworzyli Order of Ecclesia, gdzie w końcu postanowili wyjrzeć poza mury starego zamczyska dając lekki powiew świeżości w zużytej już marce.

Duża część gry jednak ciągle pozostała wierna swym protoplastom, także koniec końców do konfrontacji z Lordem Draculą dojdzie, aczkolwiek na samym początku możemy odnieść inne wrażenie. Akcja osadzona została na początku XIX wieku, kiedy to klan Belmontów, od wieków walczący z siłami ciemności, ulega im i traci swą moc. Wielu śmiałków nie porzuca mimo wszystko nadziei, angażując się w organizacje mające na celu ostateczne uśmiercenie władcy wampirów. Jedną z owych organizacji jest tytułowa Ecclesia, której lider - Barlowe - właśnie dokonał przełomowego odkrycia. Za pomocą mocy Dominus zawartej w starożytnych księgach postanawia zniszczyć naczynie, w którym spoczywa duch Draculi. By jej jednak użyć, potrzebna mu osoba z darem absorbowania mocy. Cudowne dziecko znajduje on w bohaterce naszej przygody, Shanoa'i. Wysyłając jej brata Albus'a na wyprawę, zaczyna przygotowywać się do ceremonii absorpcji. Albus jednak niespodziewanie wraca i dowiadując się, że został oszukany, w ostatniej chwili przerywa rytuał oraz roszcząc pretensje, jakoby moc ta miała należeć do niego, ucieka ze zwojami. Po kilku tygodniach Shanoa, cierpiąca po incydencie na ostry zanik pamięci zostaje wysłana z misją odszukania brata i sprowadzenia go z powrotem. Jakkolwiek dobrze by to z początku nie brzmiało, później nie jest już tak różowo - dialogi są szczątkowe, a jedynego większego zwrotu akcji spodziewamy się od samego początku. Lecz fabuła w Castlevanii zawsze była tylko pretekstem do kolejnej krucjaty przeciwko siłom zła i z taką perspektywą powinniśmy zaczynać naszą przygodę.

A jest to przygoda bez miar ciesząca oko. Dla mnie największą zmianą in plus było porzucenie mangowego stylu obserwowanego w dwóch poprzednich częściach. Od razu styl całości zyskał na powadze, nie mamy już wrażenia, że uczestniczymy w wyprawie dla dzieci. Ponadto rzucają się w oczy świetne sprity i genialna wręcz animacja. Każda postać porusza się płynnie, widzimy jak naszej heroinie faluje suknia i włosy, po prostu cudo. Wszelkie maszkary, które napotkamy na naszej drodze nie mogą już poszczycić się takim poziomem animowania, ale mimo to wciąż wykonane są solidnie. Cieszy zarówno fakt, iż większa połowa z nich została stworzona specjalnie na potrzeby najnowszej odsłony, przeniesione zostały tylko te najbardziej standardowe - już praktycznie symbole serii. Większość lokacji również wygląda obłędnie. Brak z początku zamczyska daje twórcom dość duże pole do popisu. Oprócz standardowych lasów, gór, jaskiń oraz mórz i oceanów, będziemy zwiedzać także klasztor, opuszczone dworki, czy nawet latarnię morską i więzienie. Praktycznie w każdym pomieszczeniu zachwycać nas będzie ogromna dbałość nawet o najmniejsze szczegóły w pięknym, wielowarstwowym 2D. Jedynym brzydkim akcentem jest miejsce, gdzie autorzy pokusili się o trójwymiarowe tło w postaci trójkątnych fal i kwadratowego okrętu. Całe szczęście nie jesteśmy zmuszani zbyt długo patrzeć na taki obrazek, jako że lokacja ta należy do tych krótszych. Jest to niestety również bolączką gry. Zdarzają się miejsca, gdzie wystarczy brnąć tylko w jedną stronę, a i tak odkryjemy całość mapy. Bywa nawet tak, że do pewnych obszarów nie mamy nawet po co wracać, bo liczba sekretów do odkrycia jest o wiele mniejsza niż zwykle. Po połowie gry jednak po raz kolejny dostaniemy ogromny labirynt do odkrycia i szybko zapominamy o tych wcześniejszych, malutkich.

Jednakże oprawa graficzna stanowi tylko o części sukcesu. Głównym czynnikiem kształtującym atmosferę w grze jest muzyka. Cudowna, klimatyczna i ciągle świeża. Tradycyjnie już, uraczeni zostaliśmy całą masą nowych melodii, jak również i paroma starszymi kawałkami po ostrym liftingu. Nie wiem jak pani kompozytor Michiru Yamane to robi, ale jej melodie po tylu latach nadal cieszą ucho i tworzą niesamowity nastrój sprawiając, że mam ochotę nawet zainwestować w oryginalną płytę ze ścieżką dźwiękową... Istna perfekcja. Ponadto podczas gry towarzyszyć nam będzie wiele podłożonych głosów. Co prawda autorzy poza wprowadzeniem nie pokusili się o całkowity dubbing, mimo to każda napotkana postać, czy nawet spora część potworów ma nam coś do powiedzenia. Dla wybrednych dodano też opcję zmiany głosów na wersję japońską, co zapewne ucieszy zagorzałych przeciwników amerykańskiego podkładu.

Myślę, że pasjonaci przeszłych odsłon mogą spokojnie przejść do następnego akapitu, jako że podstawowa formuła nie zmieniła się od wielu lat. Dla tych, którzy jednak z grą nie mieli dotychczas do czynienia - Castlevanii tak naprawdę wciąż bliżej platformówce, niż RPG. Ogólna koncepcja rozgrywki polega na bieganiu po kolejnych lokacjach i wyrzynaniu tony potworów, by w końcu zmierzyć się z [najczęściej] krwiożerczym monstrum. Powtarzaj aż do osiągnięcia upragnionego efektu. Co wyróżnia ją jednak spośród innych tytułów jest fakt, iż nasza bohaterka okraszona została dość sporą ilością współczynników, a system przedmiotów i ekwipunku w większości przypadków okazuje się niezbędny. Do całości dorzućmy jeszcze masę zakamarków do zwiedzenia, dziesiątki sekretów oraz wszechobecną manię zbierania danych do encyklopedii i mamy gotowy przepis na sukces.

Konami jednak nie poprzestało na kolejnym odgrzaniu tego samego kotleta i zapewnili wiele nowatorskich rozwiązań. Największym z nich jest prawdopodobnie całkowita zmiana sposobu prowadzenia walki - teraz ekwipunek ogranicza się jedynie do zbroi, butów, hełmu i biżuterii, natomiast cały arsenał broni został pozostawiony całkiem nowemu systemowi glyphów. Sam glyph to przedmiot, który najczęściej będziemy znajdywać w ciałach poległych potworów lub specjalnych statuach, i w którym zostało uwięzione jedno z wielu zaklęć. Mówiąc krótko, absorbując i zakładając odpowiedni glyph, jesteśmy w stanie używać danej magii. Nie znaczy to jednak, że nie dane nam będzie powalczyć bronią białą, wręcz przeciwnie, jest ona jak najbardziej dostępna, tyle że również w postaci magicznej. Skutkuje to tym, iż każdy atak zabiera nam odpowiednią ilość punktów magii. W teorii brzmi strasznie, ale w praktyce punkty te regenerują się bardzo szybko i są wprowadzone w zasadzie tylko po to, abyśmy nie byli w stanie zasypać przeciwnika falą śmiercionośnych ciosów. Miejsc na zakładanie glyphów jest w sumie trzy, odpowiadają one kolejno klawiszom X, Y, R. Pierwsze dwa z nich należą wyłącznie do zaklęć ofensywnych, które podczas naprzemiennego wciskania klawiszy łączą się w szybkie combosy. Świetnym rozwiązaniem jest możliwość ekwipowania dwóch zupełnie różnych ataków, dzięki czemu zyskujemy zupełnie nowy cios specjalny, a możliwych kombinacji jest dość sporo. W ostatnie miejsce natomiast wkładać będziemy wszelaką magię pomocniczą, ułatwiającą poruszanie się, bądź też umożliwiającą przyzwanie sobie pomocnika, a nawet transformację w potwora. Ogółem system ten sprawdza się doskonale, ale dopiero po paru godzinach gry. Na początku glyphów jest po prostu za mało, przez co kończymy używając bez przerwy tego samego.

Do mniejszych już, aczkolwiek wciąż znaczących nowinek zaliczyć można jeszcze znacznie podkręcony poziom trudności. Muszę przyznać, że już dawno żadna część tak mnie nie wymęczyła. Już sami pomniejszy przeciwnicy mogą stanowić wyzwanie, a co dopiero, gdy natkniemy się na bossa. Ci są często ogromni [największemu z nich na ekranie mieściła się zaledwie tylko jedna noga!] i potężni - wystarczy chwila nieuwagi i po paru ciosach naszym oczom ukazuje się napis 'Game Over'. Dla starych wyjadaczy jest to idealne rozwiązanie i powrót do korzeni, nowicjuszy może to jednak mocno zniechęcić. Co ciekawe, grindowanie leveli ułatwia grę, ale nie jest wcale konieczne, gdyż w zasadzie każdy atak jest do uniknięcia. Dla maso... ee, ludzi lubiących jeszcze większe wyzwania, przygotowano nagrodę w postaci medalu za pokonanie bossa bez odniesienia jakichkolwiek obrażeń. Ostatnią nowość dotyczy pewnej wioski, na którą natkniemy się dość wcześnie podczas przygody. Otóż wszyscy jej mieszkańcy zostali porozrzucani po krainie i uwięzieni, a naszym zadaniem będzie ich odszukać i uwolnić z sideł. Ci, którym się poszczęści zasiedlają naszą wioskę i otwierają w niej sklepy bądź oferują dodatkowe questy, za wykonanie których oczywiście czeka nas cenna nagroda, a za uwolnienie wszystkich zyskujemy rozszerzoną wersję scenariusza i dodatkowe 3h gry. Ponadto po jej ukończeniu odblokowana zostaje dodatkowa, trudniejsza w sterowaniu postać, tryb 'Boss Rush', w którym po raz kolejny mamy okazję zmierzyć się z maszkarami oraz kilka trybów 'Hard' różniących się maksymalnym levelem, jaki nasza postać jest w stanie osiągnąć. Na nudę i brak wyzwań nie sposób narzekać.

Castlevania przeszła daleką drogę od czasu swoich początków do czasów obecnych. Seria miała wiele wzlotów, ale zdarzały się też bolesne upadki. Dlatego też Konami dalej trzyma się sprawdzonej formuły wprowadzając tyle tylko zmian, by utrzymać swój produkt w świeżości. I naprawdę świetnie im się to udaje. Jeśli jesteś fanem serii lub podobała ci się któraś z poprzednich - nie zastanawiaj się dłużej, tylko zaopatruj się jak najszybciej, bo Order of Ecclesia, pomimo paru nieznacznych minusów i krótkiego głównego wątku to absolutny must have na Nintendo DS. Jeśli jednak dopiero planujesz rozpocząć eksterminację Draculi od tej części to lepiej zastanów się dwa razy - wysoki poziom trudności może cię szybko zniechęcić.

Na dobre:
+piękna grafika i animacja
+porzucenie mangowego stylu znanego z dwóch poprzednich części
+oprawa dźwiękowa tworzy niesamowity klimat
+przemyślane i ekscytujące potyczki z bossami
+wymagający poziom trudności
+wyjście poza zamek Draculi sprawia, że lokacje cieszą się większą różnorodnością
+zaliczenie wszystkiego, co tylko się da zajmie naprawdę sporo czasu

Na złe:
-niektóre lokacje są prostolinijne i nieco małe
-rzadko, aczkolwiek zdarzają się powtarzane obszary
-główny wątek szybko się kończy
-zbyt mała różnorodność oręża na początku przygody

Fabuła: 3
Grafika: 4.5
Muzyka: 5
Rozgrywka: 4.5
Ogółem: 5 (w skali 5, nie średnia)


Obrazki z gry:

Dodane: 21.11.2013, zmiany: 21.11.2013


Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?