Battle Brothers

Wydania
2017( Steam)
Ogólnie
Wymagająca, taktyczna łamigłówka z wątkiem ekonomicznym i wysokim poziomem trudności - niemiecki indyk osadzony w realiach psedośredniowiecznych najemnych kampanii.
Widok
izometr
Walka
turówka
Recenzje
Yoghurt
Autor: Yoghurt
29.11.2020

Jaka jest najlepsza gra 2017 roku? ZELDA! – krzykną masy. NIE, BO PERSONA! – odrzekną fani innej japońszczyzny. NIE ZNACIE SIĘ, NIER!!!!11!! – z kanap wstaną miłośnicy nietuzinkowej narracji zmiksowanej z azjatycką miłością do białej bielizny. DRUGI X-COM DYLETANCI!!! – zza węgła wyjrzą domorośli taktycy.

Otóż moi drodzy – NIE. Nie ujmując nic wymienionym powyżej produkcjom, najlepszą grą 2017 roku jest Battle Brothers – niepozorny, na pierwszy rzut oka nie powalający pomysłem, mechaniką i przede wszystkim grafiką indyk stworzony przez małego niemieckiego developera, Overhype Studios. To jeden z najlepszych dowodów na działanie synergii. Na to, że całość może być większa niż suma jej części.

Bo w Battle Brothers zgadza się niemal wszystko. Oparcie modelu rozgrywki na jakże popularnej obecnie koncepcji rogue-like (zwłaszcza w kwestii losowości zdarzeń i stopnia trudności), zmiksowanie jej z tradycyjną turową grą taktyczną (na heksach!), dorzucenie do tego poważnie traktowanych średniowiecznych (inspirowanych historią Niemiec) realiów z elementami fantasy w stylu legendarnego RPG Darklands i wrzucenie tego misz-maszu do wielkiej piaskownicy w której gracz sam kreuje swoją opowieść i decyduje o poczynaniach prowadzonych przez siebie postaci tworzy niezwykłą mieszankę, w której irytacja wynikająca z kolejnej porażki jest równoważona przez diabelsko wciągającą rozgrywkę wymuszającą dokładne poznanie mechanizmów rządzących światem przedstawionym, by po prostu być lepszym, jeszcze potężniejszym. By następnym razem zajść dalej. To idealna produkcja dla osób lubiących rozpisywać sobie rozwój bohaterów na 6 godzin do przodu. Dla ludzi, którzy zjedli zęby na dokładnym liczeniu punktów obrażeń zadawanych przez zardzewiały kordzik. Dla każdego, kto docenia dbałość o zachowanie pozorów realizmu nawet w fantastycznej otoczce.

O czym właściwie jest Battle Brothers? Twórcy wykorzystali starą, dobrą i sprawdzoną zagrywkę – oto grupa łachmytów, zrób z nich najlepszych najemników świata. Z początku (jeszcze w okresie Early Access) gra oferowała tylko jedno zawiązanie akcji – w trudnym starciu z poszukiwanymi bandytami grupa wojaków sterowana przez gracza ponosi ogromne straty, a na placu boju pozostaje tylko trzech mocno pokiereszowanych nowicjuszy. Po wylizaniu ran i zakupie za ostatnie miedziaki nieco lepszego wyposażenia w najbliższym mieście zbiegłych bandziorów należy znaleźć, a głowę ich szefa odnieść do zleceniodawcy.

A co dalej? To już zależy od marzeń i oczekiwań gracza. Obecnie (po 4 pakietach DLC) możliwych startów jest więcej i każdy z nich wiąże się z drobnymi modyfikacjami w mechanice – zamiast zwyczajnego, opisanego wyżej otwarcia, nasi najemnicy mogą być na przykład barbarzyńskimi najeźdźcami z północy, którzy są świetnymi wojownikami, ale nie są lubiani w okolicznych miastach i wioskach. A może wolelibyście poprowadzić do walki grupę zbuntowanych chłopów? Na początku są wyposażeni tylko w cepy, noże kuchenne, widły i lutnie, za to mogą wystawić na polu bitwy 16 zamiast 12 trepów (o ile nie są to szlachcice, ci nie będą walczyć dla zwykłej hołoty). Chcielibyście wcielić się osobiście w jednego najemnika, zamiast tylko przesuwać podkomendnych na mapie? Nic prostszego, wystarczy wybrać Samotnego Wilka – świetnie uzbrojonego, dobrze opancerzonego i doświadczonego rycerza, który jest w stanie wygrać samodzielnie kilka pierwszych potyczek bez potrzeby rekrutowania dodatkowych rąk do zabijania, przy czym jego śmierć oznacza automatyczną porażkę, bo w końcu jesteście nim wy, gracze. Do dyspozycji oddano także szalonych kultystów wyznających straszliwe bóstwo co jakiś czas wymagające składania ofiar (w zamian obdarowuje swych wiernych wieloma darami), dobrze wyposażonych dezerterów, za których głowy wyznaczono cenę i kilka innych, równie ciekawych opcji, dzięki czemu rozpoczynanie (nieuniknione) rozgrywki od nowa nie nudzi się zbyt szybko.

Poza ustaleniem, które tło fabularne najbardziej pasuje do naszej wesołej kompanii określamy jeszcze ogólne zasady gry – stopień trudności walk, ilość dostępnego na początku złota, permanentność zniszczeń (o tym potem), rodzaj apokalipsy czekającej świat (o tym też za chwileczkę), decydujemy, czy gramy w trybie Ironman (tylko jeden zapis, przegrana oznacza zaczęcie całej zabawy od początku bez możliwości wczytania), w końcu wybieramy jeden z kilkunastu dostępnych sztandarów i ruszamy po chwałę (lub częściej – kalectwo lub śmierć) w niebezpieczne góry, puszcze, stepy oraz gorące i lodowe pustkowia, pełne bandytów, orków, przerośniętych pająków i węży, nieumarłych, wiedźm i  innych uroczych paskud znanych z ludowych podań. Nie będzie łatwo.

Od tego momentu gracz jest pozostawiony samemu sobie i jest wrzucany na losowo generowaną, sporej wielkości mapę, aczkolwiek początek rozgrywki zwykle wygląda podobnie – idziemy do najbliższej wioski i przyjmujemy pierwsze, kiepsko płatne zlecenie, zwykle związane z ubiciem paru słabowitych rabusiów na pobliskim trakcie albo dostarczenie jakiejś paczki do innej miejscowości. Ale już po kilku minutach rozgrywka nabiera rozpędu, a wyzwania stawiane przed waszą z początku niewielką ekipą (jeśli nazwiecie ją Czarną Kompanią nikt się nie zdziwi, we wspomnianej pierwszej potyczce służącej za wprowadzenie pojawia się nawet najemnik zwany Jednookim) stają się coraz trudniejsze, zaś pieniędzy zawsze jest za mało, nawet gdy zarobicie dość punktów sławy, by wejść do zamku jednego z rodów szlacheckich rozsianych po mapie i dorwiecie się do najlepszych (ale i najtrudniejszych) zadań.

A będą wam potrzebne do wszystkiego – najemników trzeba nie tylko dozbroić i wypłacać im regularny żołd, ale też karmić, zakupić narzędzia do naprawy sprzętu i medykamenty do połatania rannych wojowników. Dlatego gra szybko wzbogaca się o wątek prostej ekonomii – jeśli nie prowadzicie bilansu zysków i strat i koszt wykonanych zleceń przewyższa otrzymane wynagrodzenie, szybko wpadniecie w czarną dziurę zerowych dochodów, z której już się nie wydostaniecie, a wtedy pozostaje wczytanie wcześniejszego save’a (lub rozpoczęcie od nowa, jeśli gracie w trybie Ironman).

Ale bankructwo to nie jest najgorszy los, jaki może spotkać kapitana najemnej kompanii. Po łachmaniarzach napadających kupców na trakcie i paru przerośniętych wilkach zagryzających wieśniaków (a warto dodać, że jeśli macie pecha albo podejmujecie złe decyzje taktyczne, nawet tacy niemilcy mogą wam poważnie napsuć krwi) przychodzi pora na odzianych w kolczugi oprychów, zombie grasujące na cmentarzach, leśne pająki, a potem jest tylko gorzej, bo na polach bitew pojawiają się hordy barbarzyńców (czasem w towarzystwie Yeti), wiedźmy rzucające uroki na waszych dzielnych wojów, by na koniec, w czasie wspomnianej wyżej apokalipsy (przed startem gry można wybrać losową lub wskazać konkretną) zasypać was armią orków, ciężko opancerzonymi szkieletami wspieranymi przez wampiry, świetnie wyposażonymi rycerzami konkurujących ze sobą rodów szlacheckich albo nasłać na was dżihadystów z pustynnych miast południa. Tak zwane „kryzysy” pojawiające się mniej więcej po 100 dniach (oczywiście według zegara gry) to ostateczny sprawdzian dla waszej bandy zabijaków, a jeśli wybraliście opcję permanentnych zniszczeń, nawet jeśli przeżyjecie, możecie mieć problem z pociągnięciem rozgrywki dalej, jeśli w porę nie zatrzymaliście wrażych sił przed spaleniem połowy miast i wiosek na mapie. A jeśli tego wam mało, pozostają jeszcze dodatkowe wyzwania poukrywane w najdalszych krańcach przedstawionego świata, które odkryć musicie sami.

W przeżyciu w tym bardzo nieprzyjaznych realiach pomogą wam ludzie, którym płacicie za nadstawianie karku. Kolejnych Bitewnych Braci najmiecie w odwiedzanych wioskach i miastach – nawet w najmniejszym siole zwykle znajdzie się jakiś chłop albo młynarz znudzony swoim dotychczasowym żywotem, który przystąpi do waszej grupy. Sęk w tym, że współczynniki rekrutowanych wojaków są losowe i tak naprawdę nigdy nie wiecie, czy trafi wam się wunderkind szermierki, czy lebiega nadający się tylko do wyłapywania strzał wrażych łuczników. Oczywiście w obwarowanych twierdzach i dużych miastach macie większą szansę na znalezienie doświadczonych gwardzistów, łuczników, a nawet łowców czarownic czy rycerzy, zaś w wiosce w środku lasu być może trafi wam się jakiś kłusownik, który posługuje się kuszą nie gorzej od Wilhelma Tella. Dostępnych „klas” postaci są dziesiątki, ale poprzedni zawód najemnika nie ma większego znaczenia – wraz ze zdobywanym przez każdego bohatera doświadczeniem możecie awansować go w wybranych przez siebie biegłościach (na przykład poprawić jego zdolność walki wręcz lub kondycję) i obdarzyć go jakimś dodatkowym atutem (choćby chwilową odpornością na ogłuszenie czy specjalizacją w konkretnym typie broni). To właśnie rozwijane współczynniki i atuty określają ogólną przydatność danego woja i nawet z kompletnej łamagi da się zrobić przyzwoitego zabijakę, o ile przeżyje kilka potyczek. Przy czym lepsi (i drożsi) najemnicy zwykle startują z nieco wyższego pułapu umiejętności, a ci z konkretną specjalizacją z reguły mają lepiej rozwiniętą swoją „zawodową” zdolność (dla przykładu – kłusownik będzie lepszym kandydatem na najemnego łucznika niż kowal, który z kolei jest wytrzymalszy i silniejszy).

Kompletowanie wesołej kompanii i jej dalszy rozwój to doskonała zabawa, ale też hazard – tak naprawdę nigdy nie wiecie, kto się wam trafi, póki nie opłacicie jego usług. Co więcej – do tych naprawdę wartościowych wojaków, którzy towarzyszą wam przez dziesiątki bitew, naprawdę można się przywiązać i ich utrata nie dość, że poważnie zmniejsza potencjał bojowy ekipy, po prostu kłuje w serce, bo na ich podszkolenie poświęciliście zapewne kilkanaście godzin. Na szczęście (w nieszczęściu) nie każde sprowadzenie punktów życia do zera kończy się dla waszych śmiałków zgonem – przy odrobinie szczęścia zarobią „tylko” trwałe okaleczenie – a to stracą oko (na łuczników już się nie będą nadawać), albo skończą z uciętym nosem (a problemy z oddychaniem oznaczają słabszą kondycję). W grupie doświadczonych najemników tacy mocno poturbowani wojacy to powszechny widok i czasem trzeba podjąć trudną decyzję – czy przerzucić ich na drugą linię, z której będą wspierać mniej pokiereszowanych towarzyszy, czy po prostu wypłacić im ostatni żołd i się z nimi pożegnać, bo stali się piątym kołem u wozu.

A właśnie – a propos okaleczeń. To one są głównym elementem każdego starcia. Jeśli obrażenia zadane przez daną broń przekroczą pewien próg wytrzymałości waszego gieroja lub jego przeciwnika, otrzymuje on, wzorem papierowych RPGów, ranę krytyczną, poważnie ograniczającą jego możliwości. Stłuczony łokieć utrudnia wymachiwanie orężem, przestrzelona noga spowalnia ruchy, wstrząs mózgu obniża ogół współczynników. Ponieważ w większości walk wrogowie mają przewagę lub posiadają lepsze wyposażenie, podstawową taktyką podczas wszystkich bitew nie jest zabicie, a uszkodzenie przeciwnika na tyle, by przestał stanowić poważniejsze zagrożenie (najlepiej jeszcze zanim dotrze do waszych linii za pomocą broni dystansowej) – dzięki temu możecie się skupić na walce z jego wciąż sprawnymi kumplami, a potem dobić wszystkich ledwo zipiących oponentów. Zresztą, adwersarze dążą do tego samego – pająki i goblińscy łucznicy korzystają z trucizny, wrogowie wyposażeni w broń obuchową nie omieszkają obić czachy najemnikowi bez hełmu, a ataki potężnych potworów, jeśli trafią, zwykle kończą się połamaniem kilku kości. Po większości potyczek wasi biedni bohaterowie będą musieli lizać rany, bo na wyleczenie obrażeń krytycznych potrzeba kilku dni.

Tyle dobrego, że zanim wróg zacznie kruszyć żebra, odgryzać palce i miażdżyć piszczele, musi się przebić przez pancerz. Punkty zbroi stanowią niejako drugi pasek życia każdej postaci i dopiero po jego odpowiednim skróceniu kolejne ataki zmniejszają żywotność i są w stanie zadać krytyczne rany. Dlatego każdy szanujący się dowódca najemnej bandy wyposaża swoich frontowych trepów w najcięższą dostępną osłonę na tors i głowę (tarcza też nie zawadzi, a przy okazji może zatrzymać pociski). Oczywiście wraz z mechaniką pancerza pojawiają się trzy problemy: po pierwsze – przeciwnicy wykorzystują dokładnie te same zasady i wy też musicie najpierw przebić się przez ich koszulki kolcze, płytowe zbroje czy grube futra, nim zaczniecie naprawdę wyrządzać im krzywdę. Po drugie, im cięższy ekwipunek, tym wolniejszy jest dany wojownik, a co za tym idzie, zmniejsza się jego inicjatywa w walce, zatem okutanie łucznika czy szybkiego szermierza w pełną płytówkę mija się z celem, bo nie zdąży wypuścić strzały albo dobiec do wroga. A po trzecie – lepszy sprzęt jest rzecz jasna droższy i wymaga więcej narzędzi do jego naprawy (które także kosztują swoje), więc na samym początku rozgrywki, przy chronicznym braku gotówki, warto postarać się zbytnio nie uszkodzić ekwipunku pokonywanych przeciwników – jeśli uda się ubić niemilca bez całkowitego zniszczenia jego zbroi, możecie ją potem (oczywiście w kiepskim stanie) założyć sami.

Wyposażenie to zresztą kolejny długi rozdział w podręczniku dla kapitanów najemników – poza masą średniowiecznego opancerzenia (od łachmanów i zwykłych czapek, przez skórzane kubraki i czepce, kończąc na rycerskich zbrojach i hełmach) wojacy korzystają oczywiście z masy broni siecznej, obuchowej i kłutej – każda klasa oręża ma swoje zalety i wady (pałki i buławy ogłuszają, ale zadają małe obrażenia, włócznie i piki nie są zbyt śmiercionośne, ale trzymają wroga na dystans, dwuręczne siekiery ścinają kilka głów naraz, ale wymagają sporej siły, piki mają duży zasięg, jednak są powolne itd.) i tylko odpowiedni miks wyspecjalizowanych zabijaków jest w stanie zapewnić wam zwycięstwo – banda mięśniaków wymachujących potężnymi zweihanderami może i zmiecie pierwszą falę wrogów, ale chłopaki szybko się zmęczą i bez wsparcia włóczników, łuczników i pikinierów z drugiej linii zostaną otoczeni.

Jakby zabawy z doborem sprzętu było mało, macie jeszcze możliwość modyfikacji posiadanych zabawek (na przykład poprzez dodanie dodatkowych płytek do pancerza) oraz na bawienie się w alchemika – po pokonanych stworach często zostają jakieś wyjątkowe ingrediencje, z których jakiś wynalazca lub zielarz (za drobną opłatą) stworzy trucizny, granaty, zasłony dymne albo choćby barwniki do pomalowania tarcz i hełmów, by wprowadzić jakąś unifikację w oporządzeniu waszej kompanii.

Oprawę wizualną i ścieżkę dźwiękową celowo zostawiłem na koniec tego tekstu, bo to jedyne elementy Battle Brothers, które są zaledwie poprawne (aczkolwiek na pewno znajdą swoich fanów). Widać, że pełna moc przerobowa programistów poszła w rozbudowaną mechanikę rozgrywki. Grafika, jak to w przypadku większości indyków nie zachwyca niezwykłymi efektami i nie stanowi żadnego przełomu, jednak pasuje do samego klimatu i (co najważniejsze w tytule skupionym na taktycznych detalach) jest czytelna – developerzy zadbali o to, by już na pierwszy rzut oka było widać, jakim pancerzem i bronią dysponują postacie na polu bitwy. Ba – da się zauważyć nawet stopień uszkodzeń zbroi i ciała poszczególnych wojaków. Animacje są szczątkowe i dość umowne, ale dobrze obrazują to, co dzieje się podczas starcia. Natomiast przygrywająca w tle muzyka dobrze oddaje średniowieczną atmosferę całości, przy czym nie jest to magnum opus w dziedzinie soundtracków. W tej materii szału raczej nie ma, ale motywy plumkające w tle nie nudzą się nawet po wielu godzinach, więc spełniają swoje zadanie. Zresztą, prostota oprawy ma jedną niezaprzeczalną zaletę – gra ma naprawdę niewielkie wymagania i pójdzie nawet na zintegrowanych kartach graficznych i biurowych laptopach, zajmuje też raptem 1,5 giga na dysku. Z taką niską zasobożernością Battle Brothers aż prosi się o mobilny port, bo do sterowania wystarczy wyłącznie mysz, zatem łatwo byłoby przesiąść się na interfejs dotykowy. Testowałem zresztą takie rozwiązanie poprzez Steam Link – jeśli chcecie dokończyć jedną bitwę przed snem, bez problemu możecie ją odpalić w ten sposób na telefonie czy tablecie. Powolna rozgrywka sprawia, że wszelkie lagi wynikające ze streamowania ze Steama są niezauważalne.

Osobiście do wad zaliczyłbym brak kobiet do rekrutacji – płeć piękna pojawia się tylko w narracyjnych losowych wydarzeniach trafiających się co jakiś czas podczas podróży po mapie świata, a nie pogardziłbym jakąś amazonką czy wojowniczo usposobioną zakonnicą (wzorem Darklands) w ekipie, by rozrzedzić nieco nadmiar testosteronu, bo ciągłe oglądanie podobnych do siebie wąsatych i brodatych pysków może nieco nużyć. Poza tym drobnym mankamentem więcej wad nie uświadczycie. Jeśli uwielbiacie wymagającą, taktyczną łamigłówkę z wątkiem ekonomicznym i cieszy was wysoki poziom trudności, spędzicie przy Battle Brothers długie godziny. Ja póki co nabiłem ich 150 i wracam regularnie, by raz za razem poznać smak nieuchronnej porażki. Jak stwierdza jedna ze wskazówek ukazywanych na ekranach ładowania: „Przegrywanie jest fajne.” I w przypadku tej gry jest to najczystsza prawda. Bo tutaj z każdej klęski płynie jakaś lekcja, to dzięki odbiciu się od wcześniej nieznanego wroga stajemy się mądrzejsi na przyszłość. Taka nauka po prostu sprawia frajdę, bo następnym razem będziecie po prostu lepsi.

Moja ocena: 5/5


Obrazki z gry:


/obrazki dostarczył Yoghurt/

Dodane: 15.04.2017, zmiany: 29.11.2020


Komentarze:

Pograwszy trochę (w pewnym sensie dyskutuję z samym sobą), uznałem, że brak wierzchowców jednak aż tak mi nie przeszkadza, zwłaszcza, że trudno byłoby je wprowadzić do gry bez całkowitej przebudowy mechaniki. Jedynym mankamentem jest pewien fabularny brak logiki, jako że konie w świecie gry ewidentnie występują.


[Gość @ 07.02.2022, 08:13]

Mnie brak kobiet w średniowiecznej kompanii najemników nie przeszkadza, dziwny i trochę rażący wydaje mi się natomiast... brak koni.


[Gość @ 14.01.2022, 21:49]

Dodaj komentarz:

Pytanie kontrolne: kto tu rządzi?