Na skraju cywilizacji

Na dworzec z mojego hostelu miałem jakieś 2 godziny spaceru i stwierdziłem, że dziś nie czuję się na siłach, by dzień rozpoczynać od tak długiego narażania życia – postanowiłem złapać busik miejski – w recepcji podano mi cenę 2,50 zł za bilet. Miał jechać pobliską ulicą i reagować na machanie ręką – ustawiłem się więc strategicznie i czekałem. 10 sekund później dopadł mnie kierowca tuktuka, który po zaciętych negocjacjach obniżył mi cenę z 12,50 do 5,00 zł – zgodziłem się z nim jechać. Na szczęście okazał się rozsądnym człowiekiem i nie gazowaliśmy, choć może bardziej chodziło o to, że motor mu ledwo zipał 😅. Na dworcu autobusowym natychmiast zostałem napadnięty przez pana naciągacza, który twierdził, że jest sprzedawcą biletów. Wcześniej się dokształciłem, że płaci się kierowcy i to po dotarciu na miejsce. Pan naciągacz był jednak bardzo natarczywy i agresywny i rozumiał po angielsku tylko wtedy, gdy mu pasowało. Niestety i kierowca i obsługa dworca była z nim zakumplowana – pewnie też dostają swoją działkę. Pan naciągacz był bardzo zdesperowany i w którymś momencie przeszedł do gróźb i prób siłowych – sygnalizował, że mnie przemocą z busa wyciągnie, jeśli mu nie zapłacę. Wyjątkowo nie lubię takich akcji, ale nie dałem się sprowokować. Stargowałem jego działkę z 25 zł do 5 zł, a i to pod warunkiem, że kasę dostanie kierowca dopiero po jeździe. Tyle zamieszania, szarpaniny, złości i pracy i to o 5 zł – już o tym wspominałem, ale bycie naciągaczem to ciężki kawałek chleba.

Kierowca okazał się być demonem prędkości i trasę przewidzianą na 5-6 godzin zrobiliśmy w 3,5. Dużo czasu zeszło nam na wyjechaniu z miasta – choć wielkość autobusiku pomagała w wymuszaniu pierwszeństwa. Potem kolejna godzina jeżdżenia wioskami – z jakością dróg ciągle pogarszającą się. Tak mnie wytelepało, jak na motorówce. Choć trzeba szoferowi przyznać, że trasę znał – wiedział gdzie są największe dziury i tam zwalniał. Mój wybity w wakacje bark dopiero ostatnio się zaleczył, ale dziś go chyba znów wyrwałem, bo używałem tej ręki do trzymania się rury biegnącej przez cały autobus. Czasem zresztą trzymałem na obie ręce, bo inaczej nie zostałbym na siedzeniu 😅. W trzeciej godzinie wjechaliśmy w końcu w tereny zielone, a pod koniec pojawiły się nawet góry.

Na miejscu od razu po wyjściu z busa dopadł mnie kolejny naciągacz i zaczął mi wmawiać, że każdy turysta ma obowiązek zameldować się w punkcie informacji turystycznej i on mnie tam zabierze. I pcha mnie do wsiadania na motor. Zdecydowanie oszuści dziś zrobili Indonezji bardzo złą reklamę i spada w rankingu przyjaznych miejsc na przedostatnie miejsce. No dobra, trzecie od końca. Odparłem typowi, że z dworca zgarnie mnie mój gospodarz (proponował mi to wcześniej, ale mu odmówiłem, bo raz nie wiedziałem o której dojadę, a dwa lubię chodzić). Pan naciągacz się zmartwił i sobie poszedł. Tak przynajmniej myślałem, bo okazało się, że mnie śledził i kilometr dalej dogonił mnie na swoim motorze i znów zaczął nagabywać. Trochę już miałem dość i takim super zmęczonym tonem mówię mu „człowieku, odpuść mi już, nie dam się oszukać, nie marnuj czasu”. Podziałało. Poniekąd. Typ przestał ściemniać i przeszedł do konkretów – w wiosce jest spora konkurencja przewodników (nie można po dżungli chodzić samemu, trzeba mieć obstawę) – każdy gospodarz wynajmujący pokoje organizuje takie wyprawy. I gostek chciał mnie odebrać mojemu gospodarzowi. Dał mi numer telefonu i cenę o połowę niższą niż ta oficjalna. I w końcu pojechał w siną dal. Oczywiście nie zamierzam skorzystać z jego oferty, bo taka zniżka na kilometr śmierdzi oszustwem, ale nawet gdyby podał sensowną kwotę, to za próbę oszukania mnie na dzień dobry był z miejsca skreślony.

Mój gospodarz okazał się bardzo spoko ziomkiem, energicznym, rozgadanym, promieniującym sympatycznością. Czekał na mnie w kawiarni w połowie drogi i darł się do mnie już z 300 metrów „Dżacek, dżacek”. To mała wioska i każdy obcy od razu rzuca im się w oczy, więc zgadł, że to ja 😅. Umówiliśmy się na wspólną wyprawę do dżungli – powiedziałem mu też o sąsiedzie oszuście, za to podkablowanie dostałem zniżkę w postaci dwóch darmowych noclegów 😅. Jutro ruszamy do parku narodowego, szukać orangutanów i innych lokalnych zwierzaków, w planie jest też nocleg w namiocie w środku dżungli, więc jutro wpisu nie będzie na blogu.

Resztę dnia spędziłem spacerując po okolicy – trafiłem na cotygodniowy targ, przedzierałem się przez pola ryżowe, mijałem rzekę z dziesiątkami mostów (w tym wiszące, oby w dżungli takich nie było!), podziwiałem pobliskie góry. W rzece widziałem wielkie złote rybki, mnóstwo kąpiących się lokalsów, ale też dziesiątki kobiet myjących w niej naczynia i robiących pranie. Cwaniaki mają rzekę z dżungli, więc mega czystą i już na starcie ją zanieczyszczają – nic dziwnego, że w Medan płynie już ściek. Zresztą – mój pokój ma balkon wychodzący centralnie na rzekę – widzę ją z łóżka. Ah, są tu też małpki – kilka z nich jak tylko się zakwaterowałem przeszło przez most linowy z dżungli i do tej pory słyszę i widzę jak ganiają się po dachach i skaczą mi po balustradzie – muszę pilnować, żeby zamykać drzwi, bo inaczej mnie okradną.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Jan Brzechwa

Na straganie w dzień targowy
Takie słyszy się rozmowy:
„Może pan się o mnie oprze,
Pan tak więdnie, panie koprze”.
„Cóż się dziwić, mój szczypiorku,
Leżę tutaj już od wtorku!”
Rzecze na to kalarepka:
„Spójrz na rzepę – ta jest krzepka!””