Grudniowy miszmasz

Zaczynamy standardowo od narzekania na pracę. Lotto szarpnęło się na wielką akcję wymiany oprogramowania systemu sprzedaży – start planowany był wczoraj na godzinę 12, koniec dziś o 9 rano. Podczas aktualizacji oprogramowania sprzedaż miała być niemożliwa i według słów kierownictwa potrzebna była chwilka cierpliwości dziś z rana zanim wszystko miało zacząć działać. Jak myślicie, o której w końcu to ruszyło? Pracuję od 9 do 20. Dziadostwo ruszyło o… 19:30. Przez 10 i pół godziny siedziałem i nudziłem się jak mops wypędzając klientów i przepraszając ich za sytuację. Na dodatek pocieszała mnie świadomość, że siedzę tu na bezdurno -bo nic nie zarobię. Uroki śmieciówkowej umowy – siedzieć tu muszę, ale zarobić nic się nie da. Nowoczesne niewolnictwo pełną gębą. Chociaż moment, niewolnicy byli przynajmniej karmieni, ja nie mam tak dobrze jak oni 😀. Aha, oczywiście dziś odwiedził mnie też tajemniczy klient. Totalnie sobie tego nie zgrali w czasie, ale o tym jak dobrymi są managerami już ode mnie wiecie dawno 🙂. Właśnie – tajemniczy – był już u mnie po raz drugi. Pierwszy raz we wrześniu ocenił mnie na 6/10 i największy zarzut był taki, że nie byłem schludny. Ciekawe jak oceni mnie dziś, kiedy mogłem go tylko przegonić ;D.

Stary aparat – nie radził sobie po ciemku.

Przeskakujemy na temat covida. Najnowszą atrakcja jest wersja omicron, która sieje postrach na całym świecie, powodując ostre reakcje wielu krajów – niestety skierowane też przeciw osobom zaszczepionym – taka Irlandia i Portugalia przywróciła obowiązkowe testy po przyjeździe, całkiem zamknął się znów Izrael, Maroko, Japonia i Hong Kong też nikogo nie wpuszczają. Kraje, które miały się otwierać – Australia i Filipiny zrezygnowały z tych planów, Indonezja przedłużyła kwarantannę do 10 dni (czyli w praktyce zamknęła się). Lista jest dłuższa i przygnębiająca, więc dalej nie wymieniam. Ale – jest światełko nadziei w tym morzu pesymizmu. WHO wydało oświadczenie, w którym skrytykowało gwałtowne reakcje rządów na ten wariant. A i owszem, jest bardziej zaraźliwy, ale to w zasadzie dobrze. W chwili obecnej na świecie króluje wariant delta, który stanowi jakieś 99% obecnych przypadków. Omicron jest w stanie go wykosić – i powinniśmy się o to postarać, bo jest mniej szkodliwy – jego objawy nie są tak zabójcze jak delty – jakieś tam zmęczenie i takie tam, ogólnie lżejsze. Nie ma co więc zamykać granic, tylko trzeba się zarażać na potęgę i łapać odporność póki jakiś groźniejszy wariant znów go nie wykosi (znaczy tego WHO wprost nie zaleca, ale da się wyczytać między wierszami). Tak czy siak, znów oznacza to utrudnienia wyjazdowe, dodatkowe testy, problemy i ogólne kłopoty dla podróżników dookoła świata, meh.

W końcu, po prawie miesiącu, zmobilizowałem się do przesiadki na nowy telefon. Trochę to trwało, bo mimo bardzo cwanego asystenta- programiku, który sam się wszystkim zajął, to i tak a) trochę trwało – kopiowało ponad 3GB danych b) haseł nie przenosiło, więc trzeba było do wszystkiego szukać po stu notatnikach i zatwierdzać mailowo/ sms-owo i takie tam. Ale – w końcu mam nowy telefonik i jestem z niego zadowolony. Wiadomo, trochę inny, więc jeszcze pełnego komfortu i przyzwyczajenia nie ma. Ale zdjęcia robi lepsze i widać to gołym okiem, zwłaszcza te wieczorne. Zabrałem na leśny spacer oba telefony naraz i robiłem zdjęcia w tych samych miejscach aby to sobie udowodnić. Widać to zresztą po wielkości plików – nowy robi je 2 razy większe (6-7 Mb, podczas gdy stary 2-3 Mb).

Z kasą nadal słabo, listopad był najgorszym miesiącem od początku mojej pracy – na konto wpłynie 10-tego grudnia poniżej 2.000 zł – kicha i dwie tony mułu i tym bardziej fakt, że dziś tez pracuję za darmo nastawia mnie mało optymistycznie. A jak sobie jeszcze pomyślę, że było ich stać na wynajęcie tajemniczego klienta który miał mnie szpiegować, a nie stać ich na porządne płacenie mi, to robię się jeszcze mniej szczęśliwy i pozytywnie do nich nastawiony 😀. Mikołajki uratowała szczęśliwie moja mama, litując się nade mną i kupując mi w Decathlonie wypatrzone spodnie trekingowe i kilka par podróżniczych skarpetek– to była już niemal ostatnia brakująca mi część podróżniczej garderoby. Są super – dużo kieszeni, wszystkie na suwaki, odczepiane nogawki od kolan w dół – więc działają i jako krótkie spodenki, jak i dłuższe.

Nowy aparat.

Problem z okiem nadal nie rozwiązany – boli mnie od dwóch tygodni – czasem na 2-3 dni się uspokaja, a potem i tak wraca. Budzi mnie to niemal codziennie – bo ból pojawia się podczas długiego snu (godzinna drzemka jest bezpieczna), w ciągu dnia też nic nie dolega. Problemem jest tylko długie zamykanie oczu. Czuję wtedy pod powiekami jakby piasek albo jakieś cosie, które mocno bolą. I potem przez jakiś czas boli wszystko – z kichaniem włącznie. W sobotę wybrałem się nawet w końcu do prywatnego okulisty, ale zostałem wyśmiany – mają zajęte terminy do końca tego roku i fakt, że mnie boli nie jest dla nich argumentem żeby przeganiali swoich stałych zarezerwowanych klientów. Zapisałem się więc do mojego lekarza rodzinnego na środową wizytę i tam podobno dostanę skierowanie do okulisty – ale też czort wie na kiedy, możliwe że też dopiero na styczeń. Ale może da mi jakąś receptę na jakieś kropelki czy inne oszukaństwa, którymi będę się miał do tego momentu sam leczyć. Co jak co, ale oślepnąć przed wyjazdem wolałbym nie, bo to jedna z tych spraw, która by wyprawę przekreśliła 😦.

Dzisiejsze frustracje pracowo – kasowe skupiły się na biednej (?) wróżce, o której już kiedyś pisałem. Wpadła i mimo że nic nie działało, została pogadać – zawsze gada jak najęta. Była jak zwykle mocno wczorajsza, ale miała wymówkę, że całą noc siedziała nad czarami dla klienta. Kiedy wyraziłem życzliwe zainteresowanie, jaką to ciężką przypadłość miała (a zwykle to coś w stylu pracy kamieniami i kadzidełkami nad zdjęciem faceta, którego jakaś kobitka chce w sobie rozkochać), opowiedziała, że dziś leczyła raka… Bo jakaś babka leczyła się normalnie i lekarze nic nie mogli poradzić, więc wróżka kazała lekarzy olać i skupić się na mocy kamieni i kadzidełek. I tu już nie zdzierżyłem i wysłuchała ode mnie kilku przykrych słów prawdy. Wpadł też emerytowany wojskowy od wojny w Wietnamie, ale moje plany wyciągnięcia z niego wspomnień i ich opublikowania niestety upadają – gość coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością, prawie nie reaguje na to co się do niego mówi, opowiada co sam chce i coraz mniej składnie mu to wychodzi. Dziś po nagabywaniu o Wietnam przypomniał sobie tylko krótkie spódniczki rosyjskich telegrafistek, a potem płynnie przeszedł do 10 minutowej opowieści o swoich mocach. Otóż za pomocą kromki chleba na sznurku potrafi przeprowadzić badania miejsca pod kątem żył wodnych. Jak chlebek mu się kiwa na boki – jest źle, jak przód -tył – fantastycznie. A jak trafi na skrzyżowanie żył wodnych, to trzeba stamtąd uciekać, bo jak się będzie tam mieszkało/spało, to wszyscy umierają. Jak jego kolega, który postawił tapczan na skrzyżowaniu żył wodnych i jeszcze się z tego śmiał, a tydzień później zginął w wypadku na motorze. Fakty autentyczne! Z żyłami wodnymi nie ma żartów. Tu już byłem litościwy i się nie nabijałem, ale grzecznie zapytałem o to, jak te żyły dorwały go na motorze – pan się tym nie przejął, powiedział że nie wie, ale tak to działa po prostu i trzeba uważać.

I tak mnie już po dodaniu zdjęć tknęło, że może trzeba było dać po takich samych zdjęciach nowym i starym, żebyście mieli porównanie – następnym razem ;-).
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments