Nie wiem czy zauważyliście, ale wcięło mnie na prawie tydzień. W zeszłą środę wybrałem się w końcu do doktora z bolącym od dłuższego czasu okiem – nic ciekawego nie stwierdził, ale dał mi skierowanie do przychodni okulistycznej (nie można tam sobie ot tak po prostu pójść, skierowanie potrzebne). Niestety, w środę była już zamknięta, nie można się było już też rejestrować przez telefon, pozostało mi przyjść następnego dnia, w czwartek. I to był ostatni moment. Noc ze środy na czwartek oko dało mi już taki koncert bólu, że nie dało się spać. To coś, piasek, kryształek, czy co to tam było drapało okrutnie. Oko udawało mi się utrzymać zamknięte tylko w jednej jedynej pozycji, najmniejszy ruch gałką oczną oznaczał przeszywający ból. I oczywiście jak tylko zasypiałem, tym okiem ruszałem i mnie to budziło. Do przychodni dowlokłem się cudem. Dostałem bonusowo światłowstrętu, nawet w zdrowym oku, do tego zaczął padać śnieg i on też oślepiał. Szedłem zataczając się, na siłę otwierając oczy palcami co kilka kroków by ocenić czy idę dobrze. Na bank wyglądałem jak pijany albo naćpany. W przychodni nie chcieli mnie i tak przyjąć, bo mieli grafik pełen, ale chyba wyglądałem tak żałośnie, że zgodzili się, żebym siedział i czekał aż się kolejka zwolni umówionych osób i może będzie jakieś okienko przerwy.

Okienko pojawiło się po prawie 2 godzinach dogorywania na korytarzu przychodni – lampy tam mają swoją drogą tak okrutne, że nawet gdybym miał sprawny wzrok, to by mi przeszkadzały, a co dopiero przy moich atrakcjach. W końcu lekarka się zlitowała i mnie wezwała. Po zajrzeniu mi w oko stwierdziła fizyczne uszkodzenie rogówki (być może faktycznie wsadziłem sobie tego palca w oko te 2 tygodnie temu), które bardzo źle się zagoiło – warstwy rogówki naszły na siebie, tworząc coś jakby strupek na oku – i to on mnie tak bolał. Jej werdykt brzmiał – na 90% skończy się to zabiegiem na oku – abrazją rogówki, czyli usunięciem zniszczonej powłoki miejsca, tak żeby oko mogło na nowo rozpocząć proces odbudowy.

Google opisuje to dość hardcorowo, mimo że przy okazji uspokaja, że jest to zabieg prosty i bezpieczny.
Powierzchnia rogówki jest osuszana celulozową gąbką chirurgiczną i musi pozostać sucha, aby ułatwić identyfikację obszarów do usunięcia. Zdjęcia nabłonka dokonuje się przy użyciu szczoteczki, ostrza, diamentowego wiertła lub przy pomocy specjalnego urządzenia – epikeratomu. Nieco energiczniejsze skrobanie szczoteczką lub ostrzem pozwala zidentyfikować brzegi uszkodzenia, które następnie można chwycić kleszczami i zdjąć.

Jak dla mnie jednakże wsadzanie mi wiertła w oko wcale a wcale nie brzmiało jak coś, co chciałbym przeżyć. Okulistka stwierdziła, że na zabieg i tak i tak trzeba czekać, więc równie dobrze można spróbować szczęścia z tą 10% szansą na samoistne wygojenie przez weekend. I dostałem receptę na 2 rodzaje kropli i maść, którymi miałem oko maltretować do poniedziałku, licząc na cud. Kropelki kosztowały prawie 200 zł, ale był to jeden z takich momentów, gdy nie można oszczędzać, bo oko mimo wszystko dość wysoko stoi w moim rankingu rzeczy ważnych.

Tu już prawie wracałem do życia

I rozpoczął się 3-dobowy horror. Nadal nie mogłem z tym okiem nic zrobić – w sensie bolało okrutnie, nie dawało spać, przez 3 dni i noce siedziałem w ciemności, wszystko mnie raziło – nawet światło z telefonu. Jakimś cudem odpaliłem youtuba i znalazłem pierwszy lepszy darmowy audiobook – padło na Tajemnice XX wieku Wołoszańskiego. Boże, jakie to było nudne. Akcja rozwleczona, nieistotne szczegóły celebrowane („wyjął zapałki, prawdopodobnie z prawej kieszeni spodni, następnie potarł o opakowanie – być może ruchem z góry w dół…” itp.) godzinami – przesłuchałem ich chyba w sumie ze 30 godzin. Ale wyboru nie było. Do tego wszystkiego doszła mi gorączka, zasypiałem i budziłem się co kilka minut, nieważne czy była to noc czy dzień. W krótkich momentach snu śnili mi się Hitlerowcy dziabiący mnie nożami po oczach (dzięki, Wołoszański), z nosa ciekło, łez wylałem przez ten weekend więcej niż przez ostatnie 30 lat życia w sumie. Głównie łez automatycznych, bo bolące oko je samo generuje, ale było też trochę uczciwego płaczu – może nie tyle z bólu, co z poczucia bezsilności i przemęczenia. Miałem już tego wszystkiego całkowicie dość i po raz kolejny stwierdzam, że nie nadawałbym się na tortury – po jednym dniu z tym okiem gotowy byłem wydać wszystkich i każdego z osobna, każdą tajemnicę, byle tylko to się już skończyło. Drobnym gejmczejńdżerem było odkrycie faktu, że odciągnięcie siłą powieki od gałki ocznej (paluchami) daje ulgę.

W niedzielę nastąpił cud i przesilenie – obudziłem się, co prawda po godzinnej drzemce, ale bez bólu. I od tamtej pory moje momenty snu stawały się coraz dłuższe, a ból nie wracał – wczoraj przespałem po raz pierwszy od chyba 2 tygodni ciurkiem całe 7 godzin. W poniedziałek o własnych siłach dotarłem do przychodni na kontrolę. Okulistka bardzo się zdziwiła widząc mój stan – myślała, że jednak będziemy robić mi zastrzyk znieczulający w oko i skrobać je. Co prawda ranka na oku nadal jej się nie podoba, bo nadal się nie zagoiła i ja na to oko nadal widzę ledwo co, ale najważniejsze – już nie boli, już mogę w miarę normalnie funkcjonować. Dostałem instrukcję dalszego zakrapiania i termin kolejnej kontroli na czwartek. Ale tym razem wycenia moje szanse na samoistne wygojenie na 90%, a konieczność ciachania na 10%. Jutro będę znał ostateczny werdykt.

To co, poleczymy się?

Po kroplach nadal widzę jak przez mgłę, dotąd zdrowe oko dostało zapalanie spojówek(wki?) i wyskoczył na nim jęczmień (pchanie paluchów do oczu przez tydzień widocznie nie wpływa za dobrze na ich zdrowie, huh), nadal nie mogę za długo siedzieć przed kompem (ten tekst pisałem w 3 przysiadach przez 2 dni), ale to już nie są tortury i kaźnie, ale takie bardziej niedogodności, upierdliwości. Teraz główne przeciwności losu to już nie ból i cierpienie, ale nuda i niecierpliwość. Więc postęp jest ogromny. Do pracy jest szansa, że wrócę może przed Świętami, ale nic na siłę – nawet jeśli oznacza to, że w grudniu nic nie zarobię (moja super śmieciówkowa umowa nie zakłada chorowania, mam tylko prowizję, więc nie chodzenie do pracy oznacza nie zarabianie). Trudno, trzeba będzie sięgnąć do podróżniczych oszczędności i trochę ich nadszarpnąć – ale przy takich akcjach nie ma wyboru.

Czy problem z okiem jest moją winą? Tylko jeśli przyjąć, że popełniłem błąd nie wybierając się do lekarza wcześniej. No ale kto wiedział, że to się samo nie zagoi, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto sam nie miał nadziei że ignorowanie problemu sprawi, że sam sobie pójdzie 😀.

Z ostatniej chwili

Po wizycie o okulisty wieści są takie pół na pół. Dobre są takie, że rana w oku się zaleczyła, nie trzeba będzie w nim grzebać ostrymi przedmiotami. Jeszcze trzy dni zakraplania i w poniedziałek mogę wracać do pracy i ratować choć cień grudniowej wypłaty.

Złe są takie, że oko nie będzie takie jak wcześniej –popsuło się, poleciało o jakieś pół dioptrii. Potrzebne będą nowe okulary – i tak miałem zamiar je wyrabiać – w sumie dobrze, że jakoś na jesieni się za to nie zabrałem i czekam na tę umowę o pracę, żeby na pracodawcę część kosztów za szkła przerzucić- bo bym i tak musiał teraz nowe robić. Mam się też spodziewać nawrotów bólu w losowych momentach, a także zawrotów głowy, światłowstrętu i takich tam – ale nie powinny jednorazowo trwać dłużej niż godzinka. Mam nie panikować i przeczekiwać. Jeśli którymś razem będzie to trwało niż dwie godziny – dopiero wtedy mam na sygnale lecieć do przychodni. Milusio.

No ale nic, co nas nie zabija, to nas podobno wzmacnia, więc nie ma co się załamywać. Wyjazd nadal aktualny, w zasadzie jeszcze bardziej teraz chcę jak najwięcej tego świata zobaczyć, bo naprawdę życie jest krótkie i kruche – głupi palec wsadzony niechcący w oko może je zmienić w ułamku sekundy. Na gorsze. Trzeba korzystać póki jeszcze nie jestem wrakiem człowieka i jako tako się do czegokolwiek nadaję 😀.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments