Za darmo to i ocet słodki

Wczorajsze eskapady zmęczyły mnie bardziej niż sądziłem, a i w sumie to już 18-ty dzień wyprawy na pełnych obrotach, kiedy więc okazało się, że następne schronisko jest zaledwie 10 km od poprzedniego, mocno nie protestowałem. I nie bez znaczenia był też fakt, że było darmowe 😜.

Spacerek miał być więc krótki i przyjemny, ale okazało się że przyjemny a i owszem, ale po drodze trzeba było sforsować sporą górę. Z genialnymi widokami i momentami jak z Polski, gdy szło się przez lasek sosnowy (ale już wkrótce do sosen dołączyły bardzo stare drzewa oliwne z ogromnymi pniami, więc złudzenie polskości prysło). A wioska, w której znajdował się nasz cel, leżała jakiś kilometr od szlaku i trzeba się do niej było przedzierać przez jakieś chaszcze i strumyki, gdzie nawet mi tylko ledwo ledwo udało się doskoczyć z kamienia na kamień bez zanurzenia. Ale – było fajnie.

Na miejscu czekało miejsce lepsze niż sugerowała cena – a i owszem, malutkie, mocno klaustrofobiczne, sama wioska to kilka domków i stary zamek, bez jednego choćby sklepu, ale jest za to wifi, gorąca woda pod prysznicem i jakiś taki totalny luz. Ciotka splądrowała kuchnię i zdobyła ryż, makaron i mleko w proszku, nagotowała wody w mikrofali, a potem w niej tego wszystkiego, podzieliliśmy się tym z pielgrzymką z Wenezueli, która dorzuciła trochę ryby, oliwek i chipsy i zrobiliśmy – jeśli nie suty – to przynajmniej zapychający obiad. I bilans wydatków na dziś dzień wynosi tym samym 0 zł. Yeah!

Dotarliśmy tu w południe i przez moment miałem plan przedarcia się po zakupy do najbliższego miasteczka, jakieś 5 km stąd. Ale po pół godzinnym marszu, gdy okazało się, że trasa prowadzi przez ogromną górę, zwątpiłem. Znaczy wspiąłem się na jej szczyt, apka mówi mi, że to było 200 m podejścia, ale gdy podziwiałem z góry widoki na okolicę, dojrzałem, że do mojego celu droga prowadzi równie ostro w dół i zwizualizowałem sobie mój powrót pod górę, w jeszcze większym słońcu i obładowany zapasami, to stwierdziłem, że jest Wielki Post i trzeba pościć 😂. A po powrocie ciotka już miała opisane wcześniej splądrowane atrakcje gotowe.

Dzionek spędziłem więc czytając książki (w końcu była okazja wykorzystać taszczonego tyle dni nadaremno kindla) i łapiąc pokemony. Mam nadzieję, że taki odpoczynek mi się przyda i jutro będę znów biegał z plecakiem jak nowo narodzony.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments