Dawno dawno temu

W dzisiejszym odcinku moich przygód, zostałem wysłany przez UWO w podróż w czasie – i to nie w jakieś tam rzymskie czy greckie epoki, które tak naprawdę są od nas oddalone o mrugnięcie okiem na linii historii Ziemi, ale ciut dalej, bo jakieś 10.000 lat wstecz.

Dawno dawno temu, gdy ludzkość dopiero się ogarniała, około 13.000 lat temu, grupka szaleńców z jakiegoś powodu (akurat kończyła się epoka lodowcowa, więc może dlatego?) stwierdziła, że wsiądzie na wyjątkowo prymitywne obiekty pływające, porzuci życie na stałym lądzie, jakimś cudem przeżyła podróż i odkryła Cypr. I nie mając nic lepszego do roboty, osiedliła się tam. I żyła tak sobie przez 4 tysiące lat, najprawdopodobniej bez kontaktu ze stałym lądem (naukowcy twierdzą tak dlatego, że na Cyprze nie ma znalezisk w postaci garncarstwa prehistorycznego – Europa i Afryka je miały, tu nie, stąd taka teoria), aż któregoś dnia stwierdziła, że dość tego dobrego, czas założyć jakąś konkretną osadę. I tak od słowa do czynu powstało miejsce, które dziś odwiedziłem – Khirokitia.

Odkrycie #36

Bardzo się cieszę, że to miejsce było w mojej grze, inaczej w życiu bym tam nie dotarł – niby tylko jakieś 100 km od Pafos, ale autobus jechał tam 3 godziny i wysadził mnie w środku niczego. W parku archeologicznym byłem jedynym gościem, całe wykopaliska były tylko dla mnie. Ten ogrom czasu, jaki minął od czasu, gdy te domki zamieszkiwali już tam ludzie, jest dla mnie nie do ogarnięcia – 9 tysięcy lat! I mieli to bardzo sprytnie zagospodarowane – wioska była na wzgórzu, z jednej strony otoczona rzeką, z trzech pozostałych wysokim i grubym murem (swoją drogą, dzikich groźnych zwierząt tu nie było, więc murek już tyle tysięcy lat temu bronił przed innym człowiekiem). Mieli też sprytne wejścia do wioski – w postaci wąskich i zakręcających, wykutych w skale schodów. Zmarłych chowali pod podłogami swoich domów (zakopywani płytko). Oprócz zwłok (na podstawie których oszacowano, że dożywali 33-35 lat, jak im się poszczęściło) znaleziono ponad 2500 narzędzi z kości zwierząt i wyroby z kamienia (w tym całkiem ładne figurki). Ogólnie jestem pod wrażeniem wysokiego stopnia funkcjonalności tego wszystkiego, jak na czasy, gdy żyły jeszcze mamuty.

Z wykopalisk miałem w planie jechać na wschodnie wybrzeże – najchętniej do Famagusty, na mapie wyglądało, że najbliżej będzie podjechać do pobliskiego Larnaca. Stamtąd miałbym tylko 50 km. Ale na szczęście zapoznałem się z mapą, czekając na autobus. Larnaca oddzielona jest od wschodu brytyjską enklawą – i w teorii przepuszczają tamtędy auta, ale kasują za to 50 funtów. Trzeba więc jechać naokoło, przez stolicę, Nikozję, nakładając prawie 200 km. Ops. No dobra, skręciłem na Nikozję. Trafiłem do kolejnego podejrzanego schroniska, gdzie przywitał mnie mocno roznegliżowany i akurat sikający (przy otwartych drzwiach) pracujący tu Senegalczyk. Każdy kolejny moment wykorzystywał do prób naciągnięcia mnie na kasę – przedstawiając niby telefon od szefa, który mówi, że coś nie tak z bookingiem i trzeba dopłacić, a to mówiąc, że dostanę lepszy pokój, opowiadając mi o swoim ciężkim losie i w końcu otwarcie prosząc o wsparcie finansowe na reperację swojego roweru (popsuty hamulec i wymiana kosztująca trzy razy tyle, co nocleg). W planach miałem tu zostać na dwie noce, ale już się okazało, że za drugą podobno nie mogę płacić przelewem (booking nie widzi problemu, więc chłopak ewidentnie próbuje obejść system i sam zarobić) tylko gotówką – i w związku z tym na bank tu nie zostanę, pójdę gdzieś, gdzie płaci się dwa razy tyle, a nie dam się oszukać na bezczela.

Przez sam środek Nikozji przebiega granica między Cyprem a Turecką Republiką Północnego Cypru, jak zresztą przez całą wyspę – a pomiędzy nimi pas ziemi niczyjej, pod zarządem ONZ – czasami szerokości kilku metrów, czasami kilkunastu kilometrów. Ale w Nikozji doskonale widoczny, jako że idący przez środek starego miasta. Co chwilę barykady, mury, mnóstwo drutu kolczastego, a w przestrzeni niczyjej ruiny jak po wojnie, po których pałętają się tylko setki kotów. A jakby ktoś miał wątpliwość, kto tu tak naprawdę toczy(ł?) wojnę, po obu stronach wiszą odpowiednio flagi greckie i tureckie, flag Cypru jest dużo mniej. Wybrałem się na krótką wyprawę na północ – przez pieszy punkt kontroli granicznej. Można przejść na dowód, Cypryjczycy tylko machają ręką, Turcy bardziej się przykładają. I momentalnie poczułem się jak w innym kraju – od razu wchodzi się na bazar – gra turecka muzyka, wszędzie sklepy z kebabami, turecki sprzedawca lodów, który je zabiera na kiju sprzed nosa, w pełnym typowym tureckim ubiorze na czerwono z fezem na głowie, dziesiątki sklepów z podróbkami markowych ciuchów, biżuterii, torebek i perfum (których w teorii nie wolno wnosić z powrotem na południe, ale kto by tam wtedy kupował?), do tego z pięć meczetów, z których dobiegają śpiewne nawoływania. Trochę mnie to wszystko przytłoczyło i po paru minutach wykonałem taktyczny odwrót do europejskiej części miasta. Niemniej jednak – turystyczna wizyta na bądź co bądź okupowanym terenie została zaliczona. W dziwnych czasach żyjemy.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments