Państwo, którego nie ma

Teoria o dobrym spaniu w kiepskim miejscu tym razem się nie sprawdziła – spałem kiepsko i krótko. Wieczorem przez jakieś 3 godziny Senegalczyk ostro z kimś mi się pod oknem kłócił, sięgając nawet do argumentów typu 'gdybyśmy byli nadal w Afryce, to bym cię zabił’ (w końcu się pogodzili, oponent zgodził się zmienić swoje zachowanie i naprawić szkody, jakie by tam nie były – nie zrozumiałem o co dokładnie się kłócili – paczkę fajek?), ale potem bobu dały mi komary – żarły do rana i latały koło uszu, nie dając spać. W końcu o pierwszej w nocy przylazł ktoś jeszcze, na szczęście spalił żarówkę próbując włączyć górne światło (i chyba był nowym użytkownikiem elektryczności, bo kolejne 10 minut spędził próbując to naprawić pstrykając w pstryczek), w końcu się poddał, padł spać w ubraniu i butach i rozpoczął koncert chrapania. Jak mówiłem – ciężka noc i dziś już tam nie wracam.

Wczoraj w Tureckiej Republice Północnego Cypru spędziłem kilka minut – dziś wybrałem się tam ponownie – na pół dnia. Celem było kolejne odkrycie z UWO (a właśnie, bo nie każdy czytał od początku – to skrót od tytułu mojej ulubionej gry o morskich odkryciach, z której miejsca teraz staram się odnaleźć w prawdziwym świecie) – portowe miasto Famagusta na wschodnim wybrzeżu. Miasto po podbiciu przez Turków te 50 lat temu zostało przemianowane na Magosa, Magusa, Gazimagusa (chyba sami nie mogą się zdecydować, mój bus miał w różnych miejscach wszystkie te warianty na karoserii). A siedzieli tu i Bizantyjczycy i Francuzi i nawet Wenecjanie – i w starym mieście są dziesiątki imponujących ruin po nich wszystkich.

Odkrycie #37

Po przekroczeniu granicy (tym razem celnikiem był typowy łysy Turek z imponującym wąsem – pewnie specjalnie takich najmują, żeby się bardziej rzucało w oczy) bazar jeszcze spał, więc nie zostałem zaatakowany przez kakofonię dźwięków i zapachów. Dostałem za to po oczach już kilka kroków dalej – część grecka nie grzeszy urodą i dobytkiem, ale to, co było po tureckiej, to obraz nędzy i rozpaczy – sypiące się tynki, wybite okna, dziury w ścianach – a mimo to ludzie tam mieszkają. Mało sympatyczne miejsce. Za starówką trochę się to poprawiło, bo i domki zrobiły się nowocześniejsze, ale i tak widać różnicę w poziomie życia. Ale jest i dobra strona tego ubóstwa – wszystko jest zdecydowanie tańsze – i to nie tylko niż na Cyprze, ale i tańsze niż w Polsce – w końcu, choć przez chwilę mogłem się poczuć jak Szwajcar na zagranicznych wakacjach, chodząc po sklepach, przeliczając sobie i ciesząc się jak to mało kosztuje 😁. I to chyba był ten bodziec, którego potrzebowałem, by dojrzeć o decyzji o porzuceniu Europy i ruszeniu w dalszą podróż tam, gdzie będzie taniej.

Podróż trwała nieco ponad godzinę, strasznie rozklekotanym busikiem, który mimo to wyciągał tyle, ile fabryka mu dawała. Widoki za oknami trochę zdziwiły – same pola i to w środku żniw – na południu pól było mało i były wciśnięte między górkami (każde kilka metrów starali się gospodarować), tu ciągnęły się po horyzont. Inny widok to wielkie flagi – Cypru Płn. i Turcji na pół góry – nie wiem czy z materiału, kwiatów czy jeszcze z czegoś innego. Z takich ciekawostek – za przejazd płaci się tu przy wysiadaniu, nie przy wsiadaniu.

Famagusta spodobała mi się – spacer po starym mieście był pełen atrakcji – mury, na które można się wspiąć, mnóstwo ruin, które można odwiedzić (do niektórych właziło się przez różne dziury i wyglądały jakby miały się zaraz rozpaść i sypnąć gruzem na głowę – przepisy BHP tu jeszcze jak widać nie dotarły), meczety, do których można było swobodnie wejść (tyle co trzeba było zdjąć buty, nikt się nie czepiał, że jestem w szortach – no, ale Turcja to kraj świecki). Pod największą katedrą (przerobioną na meczet) trwał właśnie festyn zjednoczeniowy. Flagi unii europejskiej, występy (i chórki ludowe tureckie i turecki rock, a nawet metal – dobry język do tego typu muzyki). Chwilę się tam pokręciłem i swoją osobą nadałem temu wydarzeniu rangi i wagi, więc jeśli wkrótce ogłoszone zostaną dobre wieści na temat zjednoczenia wyspy – to już wiecie komu dziękować. Chociaż biorąc pod uwagę, że ostatnio nastąpiło ocieplenie stosunków Unia – Turcja, a nawet Grecja – Turcja – głównie przez fakt, że tureckie pociski z dronów dostarczone Ukrainie roznoszą w pył kolejne ruskie czołgi, może się okazać, że pokojowym Noblem za pokój na Cyprze będę się musiał podzielić z Putinem. Huh, kto by się spodziewał, że zabijanie wspólnych wrogów może mieć tak pokojowe rezultaty.

Kolejnym punktem w moim planie wizyty była dzielnica Varosha. Onegdaj najbardziej reprezentacyjna plaża na całej wyspie – miejsce, gdzie się bywało, jeśli się miało wielkie pieniądze. Po okupacji wyspy Turcy zmienili dzielnicę w strefę zakazaną – teren został ogrodzony murami i drutem kolczastym i patrolowany przez uzbrojonych żołnierzy. I tak od 50 lat. Hotele, resorty i plaże zostały porzucone, niszczeją wśród zaniedbanych palm i setek kotów. Miasto duchów, porównywane do Prypeci koło Czarnobyla. Polecam nielegalnie pozyskane filmiki z dronów z tych okolic – naprawdę robią wrażenie. W sumie nawet nie wiem, czemu Turcy tego nie przejęli, tylko zrobili, co zrobili – ale mam kilka teorii spiskowych z kosmitami w roli głównej 😁. W sieci wyczytałem, że w tym albo zeszłym roku coś im się w końcu odmieniło i zgodzili się na wpuszczanie turystów. Ale z tego, co widziałem – jednak niekoniecznie, wszędzie zakazy fotografowania, ostrzeżenia, że wojsko ma broń i nie zawaha się jej użyć. Z każdym krokiem wgłąb dzielni robiło się bardziej i bardziej ponuro, a kiedy zza jednego płotu i drutu kolczastego zostałem okrzyczany przez żołnierza w pełnym rynsztunku bojowym (z hełmem i jakimś kałachem włącznie), gdy tylko sprawdzałem mapę w telefonie, zwątpiłem totalnie. Coś tam tłumaczyłem, że nie robię zdjęć, ale albo słuchał takich wymówek nie raz albo nie miał humoru. Zakładam, że strzelać by nie strzelał, ale telefon by mi pewnie zarekwirował. Z kłopotu wybawił mnie fakt, że zaczął padać deszcz. I o ile kulom się nie kłaniam i jakiś tam karabin maszynowy, który mógł być zaraz we mnie wycelowany, nie robił na mnie najmniejszego wrażenia, to trochę wody lecącej z nieba na głowę zmusiło mnie do odwrotu. I tej wersji będę się w moich pamiętnikach trzymał 😜.

W drodze powrotnej wpadł mi w oczy mały zakład fryzjerski, a jako że po tych 50 dniach jestem już mocno zarośnięty, stwierdziłem, że to dobry moment, żeby się trochę podciąć (zwłaszcza, że cenowo mniej niż w Polsce). Sympatyczny dziadek operował w zakładzie, który lata świetności miał za sobą jakieś 5 dekad temu. Stary kineskopowy telewizor, wyblakłe zdjęcia dzieci, portret prezydenta na ścianie – klimacik jak się patrzy. A gdy do tego podczas strzyżenia z minaretu zaczął do modlitwy nawoływać mułła – było już totalnie egzotycznie. Pan miał wprawę, ale i tak nie skusiłem się dodatkowo na golenie – wystarczyło, że jeździł mi brzytwą za uszami i była panika, a co dopiero dopuścić go z tym ostrzem na szyję. Zaskoczył mnie też, gdy wyciągnął flaszkę wódki, zamoczył w niej patyk, podpalił go, a potem zaczął mi tymże patykiem przypalać uszy. I widać było, że świetnie się bawi obserwując panikę w moich oczach 😂. Potem wyjął nitkę, jeden koniec wsadził w zęby, a drugim kręcił kółka i wyrywał jakieś włoski z okolic uszu – ciekawa taktyka, jeszcze takiej nie widziałem. Po wszystkim zaproponował umycie głowy – zgodziłem się. Mycie polegało na wsadzeniu głowy do zlewu, twarzą do dołu i polanie mnie zimnym prysznicem – tego też się nie spodziewałem, ale jakoś przeżyłem. I byłem bardzo dzielny 😂.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
sirPaul

przed wyjazdem się strzygłeś i już znowu? zbankrutujesz na fryzjerach 😛 od razu trzeba było sie sciać na 3 mm 😛