Wdrożyłem się już w rytm wyspiarskiego życia, niewiele się dzieje, więc i wpisy blogowe znów się rozsynchronizowały. Ile można pokazywać zdjęcia palm, morza i piasku, kto to będzie chciał oglądać?! 😆 Ale – podoba mi się tu. Ludzie są przyjaźni, pozdrawiają mnie, gdy mijam ich na ulicy, nie ma żebrania, napraszania się ani nachalności, zupełnie inne wrażenia niż w takim Egipcie. Postanowiłem tu zostać do końca lutego – więc jeszcze przez cały kolejny miesiąc. Jedyny minus to fakt, że jest gorąco i mój plan zwiedzania wyspy stoi pod wielkim znakiem zapytania. Próbowałem przejść się gdzieś dalej, ale słońce, upał i ciężkość powietrza bardzo szybko pozbawiają sił. Wyspa niby nieduża, ale dojście tych 20 km do północnego miasta jest w tych warunkach niewykonalne. Robię więc sobie spacerki po najbliższej okolicy, codziennie zaglądam na plażę i do miasteczka – zawsze jest szansa, że się w końcu zaaklimatyzuję. Albo poczekam na jakiś pochmurny dzień z wiatrem – wtedy raczej dałbym radę zrobić dłuższy dystans pieszo.

4y kwadrat zdobyty w bólach

Największą atrakcją ostatnich dni było zjedzenie lokalnego przysmaku zwanego balut. To kacze jajko z małą kaczuszką w środku – na szczęście nie surowe, jakoś to podgrzewali. Rozbija się górę skorupki i od razu widzi się coś jakby małego dinozaura. Dolewa się do środka odrobinę octu i wypija zawartość. Potem wyciąga się ptaszysko i po długim przygotowaniu psychicznym (przynajmniej w moim wydaniu) zjada się jednym gryzem. Bałem się, że dzióbek i kostki będą chrupały mi między zębami i nie wiedziałem jaka będzie na to moja reakcja 😆. Na szczęście kaczuszka okazała się mieć konsystencję płynną i po jednym mlaśnięciu rozpłynęła mi się w ustach. Smak ku memu zaskoczeniu nie był ohydny, aczkolwiek byłem w takim napięciu, że go nie zapamiętałem 😆. Potem wyjada się żółtko (smakuje normalnie) i białko. Białko dla odmiany ma strukturę kamienia, bardzo trudno ugryźć, a smakuje jak stara opona samochodowa (niby opony nie jadłem, ale zakładam, że tak właśnie by smakowała). Trzeba mocno rzuć i naprawdę przykładać się do rozgryzienia. Byłem bardzo dumny z siebie, że się zmobilizowałem do zjedzenia tego, ale nigdy więcej 😆. Cena za sztukę – około 2,50 zł – Filipińczycy zjadają po 2-3 sztuki i kupuje się to na ulicznych straganach.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Domi

Ochyda ta kaczuszka !!!!!!!

Szymon

Mama Ola mówi że chętnie zjadłaby taką kaczuszkę🤣😜

sirpaul

a ślimaki już jadłes?