Jest egzotycznie

Dzień tak pełen wrażeń, ale jest już późno i jestem z lekka padnięty, więc obawiam się, że nie będę w stanie na piśmie oddać mu sprawiedliwości i napiszę po łebkach, byle szybciej móc iść spać. Ale chociaż obrazków wysłałem nieprzyzwoicie dużo.

Kuzynów zdarłem z łóżek o godzinie 9 – dla nich polskiego czasu była to 3 w nocy, ale nie miałem litości. Zmieniliśmy nocleg na taki położony bliżej centrum miasta, bo jednak za dużo czasu marnowaliśmy na dojazdy metrem. Dziś na totalnym przypale zrobiliśmy po mieście pieszo prawie 20 km, odwiedziliśmy dwie świątynie, znów sporo pojedliśmy i ponapawaliśmy się egzotyką tej części świata.

Pierwsza świątynia była bardzo rozległa, a jej główną atrakcją był ogromniasty złoty posąg leżącego Buddy. Ale i całe otoczenie głównego budynku robiło wrażenie – setki mniejszych złotych posągów (w tym i takie kilkumetrowe), mnóstwo bram, rzeźb, pomników, kwiatów, roślin, fontann, wodospadów, wieżyczek i drzewek bonsai. Wszystko czyste, schludne, symetryczne i totalnie obce nam kulturowo – znów mogłem podziwiać nieznane mi dzieła sztuki, w tym sakralnej. Kształty, detale, zdobienia, wzornictwo – tak różne od tego, co oferuje Europa i okolice. I różne od Japonii, nawet jeśli pewne elementy się pokrywały.

Druga świątynia – na zachód słońca wspięliśmy się na sztuczną górkę po 344 schodkach. Fantastyczna panorama na Bangkok – stąd widać jak dużo jest tu wieżowców (ale i dzielnic biedy i jakby spalonych sektorów?), super efekty dźwiękowe setek dzwoneczków poruszanych wiatrem, słońce zachodzące na ostry czerwony kolor, płynące z głośników śpiewne modły mnichów (na marginesie, każdy spotkany ogolony klon Dalaj Lamy w pomarańczowych szatach miał w ręku telefon 😄) – dawały satysfakcjonująco egzotyczny efekt.

Odkrycie #219

Największą atrakcją dnia było jednak jedzenie robali. Kupiliśmy sobie siateczkę z miksem jakichś larw, pasikoników, szarańczy i jedwabników i pod czujnym okiem kamer telefonów przełamywaliśmy się, by je wszystkie schrupać. Każdy z nas coś tam w końcu zjadł, mi, nie chwaląc się, poszło najlepiej – były usmażone, chrupiące, mocno posolone, w smaku przypominały mix orzeszków – chrupiące części jak główki jedwabników czy owłosione nóżki szarańczy (albo to były takie haczyki a nie włoski?) stawiały trochę opór zębom i wydawały niepokojące odgłosy w ustach. Ale już te małe larwy mogłem jeść garściami. Słowem, jestem gotowy na przyszłość, w której wszyscy będziemy jedli robale – nie jest tak źle. Ale panu sprzedającemu do zjedzenia pająki i skorpiony gorąco podziękowałem – raczej tarantuli do ust nie włożę, nad wężem i skorpionem jeszcze się zastanowię. A na pewno wrócę po panią z mięsem krokodyla (czy aligatora? Nie wiem które tu żyją). Niespodzianką było też spotkanie z warunkami, które pływały i łaziły po nabrzeżu jednego z kanałów. Ponad metrowe jaszczury nie robiły na lokalsach wrażenia, a ja latałem za nimi z kamerą kręcąc kolejne filmiki i drąc się „szwagier zobacz jaka franca, forfiter!”. Serce z ekscytacji waliło mi jeszcze przez godzinę – o taką egzotykę walczyłem! A gdy do warana podpłynął w którymś momencie długaśny zielony wąż wodny i zaczął atakować mu ogon, emocje już mi się całkiem przeładowały.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Magda

Większość zdjęć (pomijając robale) przedstawia Wat Pho, świątynię Odpoczywającego (Leżącego) Buddy… To największa świątynia w Bangkoku o powierzchni 80000 m kw., w której zgromadzono ponad tysiąc wizerunków Buddy.

Magda

Dzisiejsze kwiatki: grzybień błękitny, fioletowa orchidea i kwitnąca wiśnia.

Magda

Ten twój „forfiter” to waran paskowany, po angielsku – water monitor. Może osiągać długość do 2,5 m i ważyć nawet 30 kg. Jest niebezpieczny tylko wtedy, gdy musi się bronić.

sirPaul

trochę wprawy to już niedługo będziesz mógł jeść gagh 😀 a te posągi psów to mi przypomniały o King Seesar 🙂 z filmów o Godzilli: https://www.youtube.com/watch?v=tR7Eeag_cgU

Kamila

A chcial ci wskoczyc do tego? 🙂

JRK

Patrz jaka franca