One night in Bangkok

Na chwilę cofamy się jeszcze do dnia wczorajszego – lot, mimo straconych 45 minut na pasie startowym, minął znośnie, tyle że po ciemku, więc mimo iż znów miałem miejsce przy oknie, to nic z tego nie skorzystałem. Wylądowałem w okolicach godziny 22 (do Filipin jest godzina różnicy w czasie, do Polski 6), kontrolę migracyjną przeszedłem bezboleśnie (Polacy mają 30 dni darmowej automatycznej wizy, po raz kolejny moc mojego paszportu sprawiła mi radość, przede mną odesłana od okienka została Chinka, bo czegoś tam w papierach nie miała, popełniła też błąd i się awanturowała, na co celniczka ją przy całej kolejce opierdzieliła i wygoniła, ciekawe co teraz zrobi ta babka). Nocleg wybrałem dla odmiany z głową, bo w zasięgu kilometra od lotniska, żeby nie tłuc się po Bangkoku na start po nocy. Miasto uderzyło mnie, mimo późnej pory, falą gorąca – było +31 stopni. Mój hostel był blisko, ale dzieliła nas ogromniasta autostrada i tory kolejowe i żadnego przejścia w zasięgu wzroku. Chwilę się pobłąkałem, aż poprosiłem o pomoc robotników drogowych. Nie mówili po angielsku, ale gdy na migi pokazałem im, że chce na drugą stronę, pokazali mi tajne przejście – ukryte schody, potem parking, przejście przez budkę strażnika (pozwolił!), przebiegnięcie przez mniejszy dojazd i już była tam kładka – wypchana śpiącymi ludźmi i sprzedawcami, ale nie takimi spelunami się już chodziło – klucz to wyglądać na pewnego siebie, wręcz znudzonego albo strudzonego – ja w takich podejrzanych miejscach wyobrażam sobie, że idę tamtędy milionowy raz do znienawidzonej pracy – i wyglądam wtedy nie na turystę, tylko na swojaka 😅. Znalazłem też sklepik z Pepsi (1,5 litra po 4 zł – drożej niż w Filipinach, nadal taniej niż w Polsce) i w końcu mój hostel.

W moim pokoju przywitał mnie chłopak z Iranu, który gdy się dowiedział, że jestem z Polski nie pozwolił mi się nawet rozpakować, tylko od razu zaczął opowiadać mi o Polce – Basi, którą poznał na studiach w Hiszpanii i którą od miesięcy usiłuje poderwać. Pokazywał mi zdjęcia, screeny rozmów z nią i kazał mi interpretować jej odpowiedzi 😅. Miał milion pytań i pomysłów i nic go nie interesowało, że jestem półżywy. A ja chyba faktycznie byłem już na ostatnich nogach, bo zamiast go pogonić zacząłem rozkminiać i doradzać 😅. Dostałem za to bilet wstępu na stand-up w przyszłym tygodniu (chłopak tak tu sobie dorabia), poradę, żeby wsadzić sobie kawałek papieru toaletowego do uszu, bo komary tu uwielbiają właśnie tam włazić i ciąć i w końcu usnąłem.

Gdy budzik zadzwonił o 9 rano, wyrwał mnie z głębokiego snu. Pokój był bez okien, więc ciemny, klima działała, komary nie pogryzły – siły mi się więc odnowiły. Kolejny etap wycieczki jest dla mnie nowością – dziś przylatują do mnie kuzyni, z którymi spędzę tu najbliższe 10 dni. Zobaczymy czy nadaję się do grupowego podróżowania i przewodnika wycieczki po nieznanym mi kraju 😅. Rodzinka lądowała na drugim lotnisku, odległym o jakieś 40 km. Google Maps podpowiadało jakieś chore połączenia, taksiarze z lotniska domagali się miliona monet, ale szczęście znów się do mnie uśmiechnęło. Cofnąłem się na lotnisko i namierzyłem reklamę vanów wożących tam, gdzie chciałem, tyle że reklama była po tajsku (totalnie nieznany mi alfabet robaczkowy). W lotniskowej informacji też nie umieli mi pomóc, ale zauważyłem dziewczynę czytającą reklamę – zagadałem i okazało się, że jest Tajką i też chce na drugie lotnisko. Poprosiłem, czy mogę się dołączyć, nie miała nic przeciw. Coś tam pogooglowała i kolejnymi tajnymi wyjściami (znów było przebieganie przez ulicę i przełażenie przez murek) dotarliśmy na nieoznakowany przystanek, gdzie wsiedliśmy w opisany tylko robaczkami autobus. Za Chiny Ludowe sam bym tego nie namierzył. Jazda trwała ponad godzinę i kosztowała raptem 4 zł – 20 razy taniej niż taksówka 😅. Potem przesiadka w drugi autobus, tym razem darmowy i tym już tylko 2 ostatnie kilometry pod terminal. Pierwsze kontakty z Tajami dają mi wrażenie, że są pomocni i przyjaźni. Na lotnisku zjadłem pierwsze pad thai i po krótkim czekaniu zgarnąłem rodzinkę.

Byli po trzech lotach, nieprzespanej nocy, z jetlagiem i zaatakowani przez zmianę temperatury o te 30 stopni, ale nie miałem litości, zostali kilka razy przegonieni przez miasto. Zjedliśmy kilka losowych dań (w sumie trzy rodzaje pad thai, pierożki nadziewane kurczakiem, napoje ananasowe, melonowe, lody kokosowe w skorupie kokosa z wydłubywaniem miąższu na koniec, jogurt owocowy (w przeciwieństwie do Filipin spory wybór produktów mlecznych w niskich cenach, hurra), jakieś ciasteczka i pewnie jeszcze o czymś zapomniałem), pospacerowaliśmy dość losowo po centrum, zajrzeliśmy do kilku świątyń, wbiliśmy na najbardziej obleganą przez turystów ulicę w Chinatown, chyba cztery razy woziliśmy się metrem. Bangkok (pełna oficjalna nazwa, nie zmyślam, to Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit) uważam za liźnięty. Robi wrażenie, jest w miarę czysty i cywilizowany, liczba wieżowców szokuje – jak pięć Manhattanów razem wziętych, nocleg mamy teraz w takiej lepszej dzielnicy, która wygląda jak Japonia, ale cenowo jest bardzo spoko – kuzyni wyszli z 7 Eleven (sieć spożywczaków całodobowych) z pełną siatą dla dwóch osób na śniadanie, płacąc 10 zł 😄. Jakby ktoś się zastanawiał, jak można tak długo jak ja być w podróży i nie zbankrutować – bo tu jest duuużo taniej niż w Polsce 😄. Na jutro zapadła decyzja o pozostaniu w Bangkoku – jest tu jeszcze tyle do zobaczenia!

Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Magda

Na zdjęciu nr 5 jest słoń w wieńcu z żółtych kwiatów. Słoń wyobraża siłę i jednocześnie spokój jest symbolem władzy królewskiej. Kolor żółty jest uważany za kolor królewski. Narodowym kwiatem Tajlandii jest złocisty strączyniec cewiasty, zwany królewskim drzewem lub deszczem złota.

Magda

Zdj. 8 świątynia Wat Traimitr, światynia Złotego Buddy. Widoczny portret tajskiego monarchy, Maha Vaijralongkorna, który przyjął imię Rama X i rządzi od 1 grudnia 2016 roku.

sirPaul

kuzyni z Bangkoku? 🙂 ty to masz na całym świecie rodzinę 😛 ps trzeba było szukać tych ulic co były w serialu „Zmiennicy” a żeby czytać te szlaczki to musisz mieć Okulary prawdziwego widzenia krasnoludzkich czarodziejów ( Dragonlance)