Budda z Pitokcośtam

Kolejna średnia noc, znów komary nie dały spać, a jak w końcu przestało swędzieć i usnąłem, zadzwonił budzik. Godzina była nieludzka, bo ledwo co po piątej, ale trzeba było wstawać na pociąg. Genialna rzecz w tej części świata to sieć sklepów spożywczych 7-Eleven, tanich, z tym samym asortymentem na tych samych półkach, a co najważniejsze – otwartych całą dobę. Mogłem więc przed pociągiem uzupełnić zapasy picia i kupić mleczny napój śniadaniowy (na marginesie, póki co zero problemów gastrycznych w Tajlandii, ani robale, ani krokodyl, ani lody i inne żarcie z ulicy mi nie zaszkodziły). Pociąg miał jechać na północ przez 5 godzin i kosztował całe 5 złotych (mleko + Fanta kosztowały w sumie ciut więcej) – nie mam pojęcia jak im się ten biznes transportowy opłaca. Jechałem z poznanym wczoraj w hostelu nowym Szymkiem (który uparcie twierdzi, że naprawdę nazywa się Kim i jest z Korei, ale kto by go tam słuchał), nie bałem się więc kilka razy po drodze zdrzemnąć. Nadgoniłem w ten sposób trochę nieprzespanych w nocy godzin, ale i tak za mało. Widoki za oknem głównie wiejskie, w tej części kraju mniej jest wielkich miast. A zapasów mogłem nawet nie robić, bo cały czas po pociągu biegali sprzedawcy z całą masą różności – zjedliśmy gorące kolby kukurydzy, Szymek popił mrożoną kawą podawaną w worku ze słomką (dla mnie wyglądało jak zupa, więc nie chciałem 😝). Pięć godzin zleciało zaskakująco sprawnie.

W końcu dotarliśmy do miasta docelowego – Phitsanulok. Google podawało wielkość jako 60.000 ludzi, więc jak na Tajlandię wioska, ale okazało się być tętniącą życiem metropolią, prawie jak Bangkok, a przynajmniej któraś jego dzielnica – ulice zakorkowane, tłumy ludzi, wielkie bilboardy, setki sklepów, stoisk i sprzedawców. Z ciekawostek – przed wejściem do większości sklepów trzeba zdejmować tu buty – najbardziej rozczulił mnie widok butów zostawionych przed drzwiami… sklepu z obuwiem 😝. Sprawnie znaleźliśmy nasz hostel, który okazał się być bardzo interesującym miejscem – mała drewniana ruderka na balach, zawieszona na skarpie nad rzeką. Drewniana podłoga z dziurami prowadzącymi ileś tam metrów w dół, mój pokoik jest pochyły i zjeżdżam z łóżka na jedną stronę, nawet podstawienie plecaka nie pomaga 😝. Na jedną noc mam nadzieję do przeżycia.

Odkrycie #224

Po co tu przyjechałem? Odkrycie z UWO. Lokalna świątynia ma powszechnie uważany za najpiękniejszy posąg Buddy. Złoty, w obramowaniu, sporych rozmiarów, bogato zdobiony. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem, więc po raz kolejny UWO wysłało mnie na ciekawą przygodę w nietypowe dla turystów miejsce. Szymek planował się tu tylko przesiąść w drodze do górskiej świątyni, ale ostatecznie plan mu się zawalił, bo coś pozmieniali z busami (internet nie ma tu wszystkich informacji o transporcie, jak w cywilizowanych częściach świata, tu nadal trzeba się dopytywać na dworcach), poszedł więc ze mną oglądać Buddę. Świątynia bardzo sympatyczna, ogromny plac, mnóstwo atrakcji w otoczeniu, samo wnętrze raczej małe, ale z jakiegoś dziwnego powodu (nie ta pora roku? nie ta pora dnia? oczywiście samo południe, więc najgorętszy moment) mało ludzi w środku. Mogliśmy się dopchać pod samą rzeźbę bez większego problemu. W sumie mnichów (kropili wodą wiernych, chyba jakieś błogosławieństwa), ochrony i sprzedawców dewocjonaliów więcej niż odwiedzających. A co najważniejsze – wejście za darmo, za darmo były też okrycia na gołe części ciała, ale babka, która je rozdawała machnęła na mnie ręką, że mogę iść jak jestem, tu moje gołe kolana widać zgorszenia jak w Bangkoku nie wywoływały. Posąg faktycznie całkiem spoko. Zdaje się, że jest zasada, że nie wolno robić zdjęć, na których twoja głowa jest wyżej niż głowa Buddy, więc trzeba było siadać albo klękać. Ale luzik, bo wiatraki chłodzące były i tak na podłodze, więc i tak bym tak zrobił 😝. Te dwa dni temu w Ayutthaya, gdzie głowa Buddy była w korzeniach drzewa, obok siedział strażnik, który pilnował, żeby tych zdjęć na stojąco nie pykać – tutaj figura była tak wielka, że byłoby trudno znaleźć taką perspektywę. Tak czy siak, kolejne odkrycie złapane, musiałem do niego te 9 godzin pociągiem się w sumie tłuc, ale było warto (?) 😝. Jutro odwrót na południe. Bardziej na północ są co prawda superowe góry, ale stamtąd powrót trwałby już kilkanaście godzin, a i tak w tym upale za dużo bym się nie powspinał.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Magda

Ja poproszę fotkę z koreańskim Szymkiem. I chcę wiedzieć, co dalej działa.