Wszystkie drogi prowadzą do Bangkoku

Za dużo dziś ani do poczytania ani do pooglądania nie będzie, bo miałem dzień transferowy. Nocka w ruderce nad rzeką całkiem spoko, tylko, że sam nie zliczę ile razy zsuwałem się z pochyłego łóżka na podstawiony stolik z wiatrakiem i go przewracałem albo wyrywałem kable. Ale zasypiałem po czymś takim od razu, więc nie było najgorzej. I mimo sąsiedztwa rzeki nie było komarów – być może zasługa innych mieszkańców, którzy pół nocy dzielnie na sąsiednim tarasie jarali zioło (póki co legalne w Tajlandii, ale planują znów zdelegalizować do końca tego roku). Rano koreański Szymek zdecydował, że jedzie do Bangkoku – załapałem się więc na wezwaną przez niego taksówkę na dworzec, gdzie po obwąchaniu przez ubranego w mundur pracownika kota zostaliśmy wpuszczeni do busa.

Do wyboru miałem pociąg za 7 zł jadący 9 godzin albo minibus po 33 zł jadący 5 godzin (rozciągnęły się do 6, ale to detal). Szymek namówił na klimatyzowany bus. Duży autobus był droższy o 4 zł, ale jechał 2 godziny dłużej, zajeżdżając do większej liczby miast. Minibus początkowo wydał się kiepskim pomysłem, bo z wyglądu nie przypominał tego, którym jechałem wcześniej nad morze. Napchanych foteli z małą ilością miejsca na nogi, bagaże też trzeba było gdzieś na sobie trzymać. Kierowca jednak się zlitował, widząc moje rozmiary (Tajowie są mniejsi) i dostaliśmy najlepsze miejsca na przodzie i na dodatek jakiegoś pięciolatka jako tego na trzecim siedzeniu, więc miejsca nie zajmował, choć czasem z łokcia przyłożył, bo grał w coś fortnitopodobnego i czasem go entuzjazm rzucał na boki 😝. Droga minęła w miarę spokojnie, było sporo postojów, na jednym wszyscy rzucili się do jedzenia w barze (nawet Szymek, tylko ja pauzowałem). Jakąś godzinę przed Bangkokiem poczułem, że ktoś zamyka mi oczy – potrzeba snu przyszła nagle i niespodziewanie – i nie zdziwiło mnie, gdy minutę później lunęło. I to tak konkretnie, po tropikalnemu, widoczność spadła do metra albo dwóch. W pewnej chwili auto przed nami gwałtownie zahamowało, nasz kierowca wykazał się refleksem i też dał na hamulec, auto za nami też, więc mogłem przez przednią szybę obserwować, jak wielka zielona śmieciarka, jakieś trzy auta przed nami wykonuje piruet. Kierowca śmieciarki wpadł w poślizg, auto obróciło się wokół własnej osi dwa razy i przygrzmociło w betonową barierkę, tarasując dwa pasy ruchu. Jakimś cudem, mimo sporej ciasnoty na drodze, nikogo innego nie zahaczyła. Nasz kierowca, widać stary wyjadacz, ruszył w tym momencie z kopyta, by jedynym wolnym pasem wyminąć pechowca i nie utknąć w korku, tudzież nie nadziać się na policję. Gościowi ze śmieciarki też się nic nie stało, bo gdy ją mijaliśmy (przejeżdżając przez górę pogubionych śmieci i kawałki karoserii), wygrzebał się z kabiny i rozpaczał nad rozmiarem strat.

W Bangkoku przyszedł moment rozstania z Szymkiem, który wybrał inny hostel, a za dwa dni wraca do domu. Na odchodne nieopatrznie zaprosił do siebie w odwiedziny, więc Korea wskakuje wysoko na moją listę krajów do potencjalnego odwiedzenia w najbliższym czasie 😝. Ja dowlokłem się do swojego schroniska (dwa budynki dalej niż mój poprzedni nocleg, więc znałem rozkład sklepów i wiedziałem gdzie zjeść) i rozpocząłem planowanie podboju południa Tajlandii. Lekko nie będzie, bo autobus jedzie tam jakieś 18 godzin… Czyli jutro zapewne wpisu nie będzie, bo będę w podróży. Jak coś, to nie panikujcie 😄.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments