Dylematy sprzętowe

Wczorajszy dzień w pracy w całości spędziłem na lekturze wszelkiego rodzaju poradników, wspomnień i takich tam, odnośnie przeróżnych wypraw. I tak widzę, że jeszcze dużo pracy i przygotowań przede mną. Próbowałem zagłębić się w tematykę plecaka i namiotu na drogę – i to są tematy rzeki. Wybór karimaty to w porównaniu z tymi wyborami pikuś. Plecak ma być i lekki i poręczny, wygodny, ale też wytrzymały i pojemny. I ma przetrwać wszystko. A przy tym nie złamać mi karku po kilku miesiącach noszenia. Będzie problem z wyborem – nawet nie wiem jaką pojemność mam celować – choć zapewne mniej niż 60l nie da rady. Namiot to samo – sporo poczytałem o tarpach, ale raczej skuszę się jednak na klasyczny zamykany namiot, który mimo że waży te kilka razy więcej, ale daje mi ochronę i przed deszczem i przed ludzkim okiem i przed robakami. Tu też przydałoby się wybrać model jak najlżejszy i najporęczniejszy w użyciu, a przy okazji dający największą ochronę przed zimnem, deszczem i wiatrem. Coś czuję, że jeszcze sporo czytania na ten temat przede mną. Aczkolwiek jakiś namiot posiadam już w tej chwili – i póki co jestem z niego nawet zadowolony – kupiłem go w 2019 na biwakowanie w Szkocji, ale przez to że strasznie wtedy lało, to go ani razu tam nie użyłem. Rozbijałem go już za to wielokrotnie w ogródku i w mieszkaniu – podczas pierwszego lockdownu spałem w nim przez kilka miesięcy (ale oszukiwałem i rozbiłem go na łóżku, więc było miękko i wygodnie 😀). W planie mam spróbować pospać w nim na dworze w te wakacje – zaczynając od trawnika przed domem, a potem szalejąc gdzieś dalej w terenie – ale bez karimaty będzie to spore wyzwanie.

Obraz wysłany przez użytkownika
W takich warunkach, to spanko pełen komfort.

Kolejny dylemat, który starałem się wczoraj rozwiązać, to kwestia obuwia. Do tej pory, wszystkie moje wyprawy z plecakiem opierałem na zestawie ciężkich butów trekkingowych za kostkę. Czułem się w nich zawsze bezpiecznie, nigdy nic sobie nie skręciłem, zrobiłem w nich te kilka tysięcy kilometrów, ale mimo wszystko mają sporo minusów. W klimatach gorących stopy strasznie się nagrzewają, pocą i obtarcia oraz bąble są gwarantowane. Dodatkowo, śmierdzą 😀 i są ciężkie. Łażenie na duże dystanse w sandałach odpada, bo piach, żwir i kamyczki trzeba wysypywać co kilkaset metrów, dodatkowo trzeba uważać gdzie się staje, stopy zaliczają wszystkie krzaczory, pokrzywy i inne paskudztwa. I miły przewiew i komfort temperaturowy tego nie rekompensują. Szukam więc jakiegoś rozwiązania pośredniego – sporo czytałem o butach do długich wędrówek i znalazłem info o czymś co być może okaże się zbawieniem – lekkich butach z dobrą podeszwą i mocniej obudowaną piętą plus dodatkowe szmatki dla biegaczy od góry dla chronienia przed piachem. Tu też – muszę doczytać i się doszkolić w tym temacie.

Śpiwór to też ważny wybór – ale tu póki co pozostaję przy swoim nabytku sprzed 10 lat z Irlandii – mały, lekki, przetestowany wielokrotnie w warunkach bojowych, a na dokładkę ciepły – jeśli będę wymieniał, to nowy model będzie musiał pobić jego osiągi.
Po namyśle za to, zdecydowałem całkowicie zrezygnować z zabierania ze sobą jakiejkolwiek kuchenki turystycznej – nie będę taszczył ze sobą sprzętu, garnków, ani zapasów paliwa – skupię się na żywności suchej i zimnej. Jeśli najdzie mnie ochota na gotowanie, będę musiał korzystać z kuchni dostępnych w schroniskach, guesthousach i takich tam, jeść na ciepło mogę też „na mieście”. Odpadają tym samym kilogramy do taszczenia w plecaku, odpada konieczność szukania wody pitnej w terenie do przygotowania posiłku oraz sklepów do uzupełnienia paliwa. Na batonach, czekoladach i zimnym mleku zagryzanym kabanosem też da się przeżyć ;D.

Poczytałem też sobie o idei „light trekkingu”, czyli takiego pakowania, które skupia się na maksymalnej minimalizacji niesionego ze sobą dobytku. Jest to idea miła mojemu sercu, którą praktykuję osobiście od wielu lat, aczkolwiek u mnie wyewoluowała samodzielnie, bez czytania o niej wcześniej w poradniku 😀. Na pierwszym Camino, gdy mój dobytek taszczyłem na plecach przez 500 km szybko odkryłem, że tak naprawdę nie potrzebuję aż tylu majdanów, jak mi się początkowo wydawało (i nie tylko ja, po schroniskach ludzie zostawiali tony swojego sprzętu – głównym towarem były Biblie 😀). Drugie przejście Camino, już pełne 1000 km tylko utwierdziło mnie w tym, na każdym kolejnym było już coraz lepiej i coraz lżej. Ale z tego co czytam, jeszcze sporo można ugrać – ludzie łamią szczoteczki do zębów, ucinają frędzle dekoracyjne i metki z ubrań, żeby ugrać kilka gramów mniej 😀.

Niby się z tego naśmiewam, ale w sumie w zdaje się 2017 miałem podobną przygodę w Hiszpanii. W przypływie szaleństwa wybrałem się na pieszą wędrówkę z Andaluzji w porze letniej – temperatury powyżej 40 stopni prawie mnie wykończyły. Jakimś cudem dałem radę przejść przez kilka pierwszych dni, ale bodajże czwartego utknąłem w parku narodowym. Po kilkudziesięciu kilometrach morderczego marszu w palącym słońcu, gdy do docelowej wioski zostały mi ostatnie kilometry, wyrosła na mojej drodze góra. Poprzednia mieścina była jakieś 10 km za mną, żywego ducha po drodze nie widziałem, wypiłem podczas marszu 5 litrów wody (a siusiu po tych 5 litrach ani razu, wszystko odparowałem), sił już nie było. Poddałem się, siadłem pod jakimś pojedynczym lichym drzewkiem, które cienia i tak prawie nie dawało i planowałem zostać tam do wieczora. Ale po paru minutach, gdy z drzewa spadla przede mną żmija, musiałem zrewidować moje założenia. Dokonałem analizy posiadanego ładunku i wywaliłem prawie połowę posiadanych ciuchów. Zwinąłem je w zgrabną kulkę i zostawiłem przy drodze. I też walczyłem o każdy gram – łącznie z wyrzucaniem jakichś szpilek i naszywek 😀. I tak, odciążony o połowę, stękając i jęcząc, tracąc oddech co kilka kroków i niemal majacząc, wspiąłem się na tą ostatnią górę – przeszkodę. A za nią była już zbawcza wioska z piciem i noclegiem. To był wtedy mój ostatni dzień na Camino, resztę urlopu spędziłem robiąc 6500 km po Europie i odwiedzając porty z UWO, ale o tym opowiem jakimś innym razem. Aha – rok później wróciłem do Andaluzji jesienią i w lepszych warunkach pogodowych raz jeszcze zrobiłem tę samą trasę – ale moich rzeczy już tam nie znalazłem 😀.

Tu zostałem pokonany
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments